Pasji jakby mniej

Orkiestra św. Mikołaja szykuje się do nagrania kolejnego, szóstego już albumu. Tym razem będzie to płyta koncertowa – oznajmiono w informacji o pierwszym występie z cyklu przygotowań do rejestracji w Studiu im. Witolda Lutosławskiego Polskiego Radia w Warszawie.

Jest to komunikat delikatnie mówiąc eufemistyczny, bowiem wiadomo od lat, że gdy zespoły – oczywiście uprawiąjce wszelkie rodzaje muzyki – nie mają materiału na zupełnie nowy krążek, dla podtrzymania koniunktury, przedłużenia zainteresowania publiczności, a wreszcie, co tu dużo gadać, w celu podreperowania kasy decydują się albo na płytę live, albo – w przypadku grup bazujących na elektronice – na album akustyczny. Robią to wszyscy, czy to będą Stonsi, czy Budka Suflera, czy jazzmani w rodzaju Michała Urbaniaka. Trudno więc uznać tę praktykę za naganną, chociaż w ramach folku jest ona niezwykle rzadka i nie wiem czy przypadkiem Mikołaje nie są tu prekursorami.

Piszę to jedynie dla porządku, żeby nikt nie był przekonany, że to jakiś rewolucyjny krok w działalności orkiestry pod wezwanie świętego od prezentów, tym bardziej, że Mikołaje sami przyznają, iż na płycie znajdą się ich największe hity umajone tylko kilkoma premierami. Chciałem tu nawet użyć sformułowania „podrasowane”, ale uszczypnęłem się w język, pardon, w klawiaturę komputera, a to dlatego, że ten pierwszy przygotowawczy, przednagraniowy koncert zespołu z Akademickiego Centrum Kultury UMCS Chatka Żaka, który miał miejsce w jego sali widowiskowej w środę ubiegłego tygodnia (20 lutego), a może szczególnie owe premiery dały powody do pewnego zaniepokojenia tym, w jakim kierunku orkiestra obecnie żegluje, lub co najmniej asumpt do kilku refleksji. Koncert rejestracyjny w tak zwanym studiu S1 zaplanowano na 22 marca, jest więc jeszcze trochę czasu na to, żeby członkowie orkiestry mogli przemyśleć, czy rzeczywiście droga, ktorą obecnie obrali jest słuszna i jedyna.

Już występy promujące ostatnią płytę Mikołajów Z dawna dawnego budziły w mnie mieszane uczucia, aczkolwiek trudno było wyartykułować konkretne pretensje. Wszystko obracało się sferze odczuć, przeczuć, domniemań, ulotnych nienazwanych niepokojów. Środowy koncert w Chatce pozwolił to bardziej konkretnie uchwycić, osobliwie w owych utworach premierowych a także w nowych wersjach starych przebojów, jak na przykład w Malinowej Konopielce. To sam szef zespołu Bogdan Bracha swym żartem podsunął podpowiedź, o co tu chodzi. Zapowiedział mianowicie w pewnym momencie, że zagrany zostanie kawałek „z delty Mississippi”, chociaż rzecz jasna chodziło o nasz ludowy utwór a nie o czarnego murzyńskiego bluesa.

I to jest właśnie to. Mikołaje sterują coraz bardziej w stronę muzyki, w której nie czują się zakorzenieni i wyraźnie oscylują na granicy komercji lub umizgów do publiczności. Indywidualnie to wciąż wspaniali instrumentaliści i wokaliści, słuchanie białego głosu Ani Kiełbusiewicz, cymbałów czy mandoliny Marcina Skrzypka (najwyższe uznanie budzi także jego działalność propagatorska, eseje o tej „‚multimedialnej’ kompanii”), skrzypiec Bogadna i nowej muzykantki o imieniu Agnieszka (przepraszam, że nie podaję nazwiska, ale nie pierwszy raz nagłośnienie w Żaku nie pozwoliło dobrze go usłyszeć), wiolonczeli Sylwii Berezy, gitary Grzegorza Lesiaka i bębnów tego żywiołu estradowego, Agnieszki Kołczewskiej, to czysta przyjemność. Ale całość jest jakaś przestylizowana, przefajnowana i najwyraźniej mozolnie wykoncypowana.

Chwilami może się ta muzyka podobać, robi wrażenie, powiedzmy w zasłyszanym na lubelskim weselu Oj, łado, łado, jednak nad całością wykonań zawisły dziwne czarne chmury. Może ciśnienie sukcesu Brathanków, Golec uOrkiestry i innych podobnych grup zmusza do eksperymentów prowadzących do granic pobłądzenia? W każdym razie ta muzyka nie porywa tak jak dawniej, tempratura na sali nie osiąga niegdysiejszego stanu wrzenia, a to nie wróży nic dobrego przed nagraniem live (chyba, że entuzjazm wygeneruje się z odopwiedniej machiny, tak jak się to robi w telewizyjnych sitcomach), nawet jeśli Orkiestra św. Mikołaja dokona tego w rozszerzonym składzie.

We wspomnianej informacji o koncercie, trzy z pięciu akapitów poświęcone jest prezentacji dziąłającego od 10 lat pod patronatem ACK UMCS zespołu (w sumie istnieje lat 12). Padają tam górnolotne słowa, że w jego przypadku „działalność artystyczna jest tylko narzędziem”, że „nie chodzi w niej o estetyczną ekspresją, lecz o ‚wymyślanie’ współczesnych form recepcji i uczestniczenia w niej z poszanowaniem wartości, które ze sobą niesie – kształtowanie autentyczności i kultury odbioru tradycji ludowej (par.3 statutu zespołu)”. Wszystko bardzo pięknie, tylko ci, którzy tak jak ja pamiętają Orkiestrę św. Mikołaja sprzed dekady, czy nawet sprzed lat pięciu, widzą, czują, że pasji w jej członkach jaby mniej. Wszyscy się starzejemy, lubimy, żeby było pięknie i wygodnie i Mikołajom, którym rodzą się dzieci, którzy muszą myśleć o rodzinach, zapewne już nie starcza sił na dawne zangażowanie. W ich przypadku jednak szczególnie żal, że to już nie są ci wędrowcy przemierzający Huculszczyznę czy ziemie Łemków, odkrywający nowe przestrzenie muzyczne i prezentujący tę muzykę przy pomocy prostych, sugestywnych, płynących z serca środków wyrazu.

A może to się już nie wróci i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem? Być może tak, ale bardzo trudno będzie się z tym pogodzić, co przyjaciołom z Orkiestry św. Mikołaja, którym nieba bym uchylił, daję pod rozwagę.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: