Pasztet teatralny

Aktorzy – zapewne napędzani faktem, że ta sztuka w konwencji „teatru w teatrze” mówi sporo o nich samych oraz wyjątkowością sytuacji pożegnania po 11 latach swego dyrektora artystycznego – dokonują ogromnych starań, jeśli nie cudów, żeby ożywić ten spektakl i rozśmieszyć podsypiającą w duchocie publiczność. Niektórzy w tej misji ratunkowej potrafią nawet wprowadzić na scenę elementy prywatności. Starania to raczej próżne. Słabości tekstu trudno przeskoczyć nawet aktorskim antylopom i tygrysom.

Teatr Osterwy w piątek 17 czerwca zaprezentował prapremierowo „Komedię teatralną” Bengta Ahlforsa w reżyserii Grzegorza Kempinsky’ego. Podano nam raczej pasztet z bufetu teatralnego IV kategorii, chociaż – należy przyznać – zdarza się w nim odnaleźć smakowite ingrediencje. Przykładem może być słynny już w Lublinie cytat z dziełka nieznanego w naszym kraju autora z Finlandii. Gdy przypadkowo wyawansowana na suflerkę nawiedzona teatrem pani Jansson (chwilami wręcz kapitalna Hanna Pater), pieszcząc otrzymany właśnie egzemplarz sztuki pyta, czy to jest dramat, czy komedia, słyszy: – To się objaśnia zazwyczaj dzień po premierze! Bon mot się podoba, wzbudza śmiech i oklaski, bo jego adekwatność do tej realizacji urasta do rangi symbolu. Tym bardziej, że bezbłędne zakwalifikowanie jej do odpowiedniego gatunku cwanie próbuje wymusić sam tytuł.

Kempinsky znany jest nam z reżyserii w Osterwie – wcześniej – „Legolandu” Dirka Dobbrowa i – całkiem niedawno – bardzo średnio przyjętego przez widzów „Boga” Woody Allena, sztuki, której tekstowe, intelektualne (a chodzi także o inwencję i poczucie humoru autora) porównanie z Komedią teatralną, to Niebo i Ziemia. Skoro rok temu, przy kształtowaniu programu teatru z Narutowicza na kończący się właśnie sezon 2010/2011 Krzysztof Babicki zdecydował się wprowadzić do niego sztukę Fina i zaprosić Kempinsky’ego do realizacji, to mamy przesłanki do podejrzeń, że nie stało się to przypadkowo. I to w sposób dubeltowy. Po pierwsze, dyr. artystyczny musiał już wtedy planować lub nawet wiedzieć, że po dekadzie i roczku odejdzie w lipcu br. z lubelskiej placówki. Po wtóre – uznać, iż Komedia t. jest odpowiednim materiałem na pożegnanie się z teatrem i aktorami, lubelskimi widzami i miastem, w którym spędził ponad 1/3 z lat zawodowo twórczego żywota. Niektórzy mówią z mocną przesadą – nawet przy dodaniu wstępnego, łagodzącego zbitkę wydźwięk słowa – o rodzaju testamentu artysty. Lepiej chyba powiedzieć o dostrzeżonej przezeń przy czytaniu sztuki (wszak on sam jej nie reżyserował!) możliwości powstania żartobliwego, satyrycznego résumé jego dyrektorsko-reżyserskiego dorobku, Niepozbawionego kąśliwości wobec prowincji, którą wg wielu wciąż pozostaje gród nad Bystrzycą przy rodzinnym Trójmieście nad Bałtykiem, ale i delikatnej autoironii, budowanej rosnącym u finału kontraktu dystansem wobec lat w tym miejscu (dużo to szlachetniejsze niż wylewanie poniewczasie środowiskowych żalów). Stymulowanego również wiedzą o swym zespole aktorskim, o genre poszczególnych jego członków, ich możliwościach i zahamowaniach, manierze w graniu i inwencji w dobieraniu środków wyrazu.

Zapewne – co nie jest w takim kontekście oczywiste – w Kempinsky’m reżyser, (również scenograf i autor doboru muzyki) wygrał z dostrzegającym mielizny teatralnej błahostki tłumaczem i wydobył kilka ożywiających ją gagów czy rozweselających sekwencji. Tyczy to np. powracającego konsekwentnie jako leitmotiv grepsu z przedstawianiem się przez panią Jonsson kolejnym artystom prowincjonalnego teatru. Tak energicznie, ściskając dłonie, macha ich rękami, że wprowadza ich w ekstatyczny trans, który jest w stanie przerwać dopiero jakiś inny mocny bodziec. Jednak już napędzające szczery śmiech widzów równie leitmotivowe poprawki prób nowego przedstawienia z udziałem Lotty, Harrego i operetkowej divy Lindy (zagłębiona parodystyczną emfazą w tę zabawną kreację Grażyna Jakubecka), zdają się być podszyte wkładem własnym wcielających się w te role aktorów Osterwy.

Obsadę ponoć dobiera reżyser a nie dyrekcja, ale to zadziwiające jaki jest zestaw ośmiorga wykonawców głównych ról. Nie licząc dwóch wymienionych już aktorek, zawsze mogących liczyć na odtwarzanie postaci charakterystycznych, troje, to „dzieci” Babickiego, przyjęte przez niego do zespołu i rozwijające swe talenty pod jego skrzydłami aż po osiągnięcie statusu gwiazd tego teatru. Do tego dwoje odnalazło się tak naprawdę na scenie dopiero u niego. A jeden to inny biegun: nigdy nie dał się do końca okiełznać i do końca gra po swojemu. Odwróćmy kolejność i rozpocznijmy od tego ostatniego. Jerzy Rogalski, bo o nim mowa, wciela się w b. ważną postać inspicjenta Oscara, którego w Komedii jest aż za dużo. Pełen życiowej mądrości, panuje on nad teatralnym rozgardiaszem, rzuca cytatami myśli Strindberga, Czechowa, Stanisławskiego czy Brechta, które niekiedy okazują się jego własnymi. Rogalski gra go z początku tak, że oczy i uszy można przecierać ze zdziwienia, ale z czasem „pokazuje pazur” i wraca do swego zaśpiewowego podawania kwestii. Szczególnie odczuwa się erupcję manierki w intermezzu z wystrzałami. Jest ono kolejnym dowodem na miałkość tekstu sztuki i godne jest wyrzucenia ze spektaklu w pierwszej kolejności. Wygląda jedna na to, że nasz aktor uparł się zagrać ten monolog i to po swojemu i na swoje postawił.

Kolejna dwójka. Jolanta Rychłowska rolę Matildy, dyrektor teatru i reżysera może dorzucić do wianuszka ostatnich znaczących kreacji na scenie Osterwy, na dodatek ujawnia zalegające w niej pokłady vis comica. Niemal podobnie – grający aktora Pera Wojciech Dobrowolski, Z „dzieci Babickiego”, Krzysztof Olchawa, który w głównych rolach najważniejszych dramatów z osterwowego repertuaru zaczął być obsadzany po odejściu Jacka Króla, odwdzięcza się ujawnieniem swych innych możliwości.

Jednak najważniejszymi nośnikami niespodziewanych przesłań lubelkiej „Komedii teatralnej”, czymś co sprawia, że pasztet teatralny ujawnia nieomal wyrafinowany smak, są role Moniki Babickiej jako sprowadzanej do funkcji suflerki aktorki Lotty i Szymona Sędrowskiego jako rozpłodowego macho – aktora Harrego. Zdobyli się oni na odwagę odsłonięcia swego wnętrza, Każdy kto zna prywatnie Sędrowskiego, wie, że w żartobliwych kontaktach z kolegami i przy opowiadaniu dowcipów używa języka kresowiaków wzorowanego na kwestiach Pawlaka i Kargula z filmu Sami swoi. Użycie go, po kreacjach w wielkim repertuarze, ma coś z katharsis a jednoczenie cudzysłowu dodanego przekornie sławie dotychczasowych aktorskich dokonań największej gwiazdy Osterwy ostatnich lat. Babicka ujawnia zaś podobne do jej bohaterki kompleksy aktorki, która przez lata grała wciąż kobiety w ciąży i inne ogony, dopóki jej przyszły mąż nie dostrzegł w niej innych możliwości, najpiękniej owocujących, kiedy już została panią dyrektorową. Oboje znacząco puszczają do nas oko, a bzdurka, w której grają, odsłania drugie dno. Tym bardziiiej widoczne w momencie, gdy po strzale Pera, Lotta pada, a Haarry mówi: – Zamknęły się oczy mej ukochanej! Że to oczywista aluzja do ostatniej, „betankowej” reżyserii Krzysztofa Babickiego na lubelskiej scenie, nie trzeba chyba wyjaśniać. Wtedy sobie też uświadamiamy, że w Zamknęły się oczy Ziemi P. Huelle najbardziej znaczące postacie zagrali Rychłowska, Babicka, Olchawa i Rogalski, a i pozostali odtwórcy Komedii byli w tamtym dramacie obecni. Czy to doprawdy przypadek?

Jest jeszcze jedno pytanie wiszące w daleki od komedii, wręcz gorzki sposób nad przedstawieniem. Krzysztof Babicki, odchodząc do teatru w Gdyni, zabiera ze sobą nie tylko żonę Monikę, ale i Szymona Sędrowskiego (co, być może, poniekąd wyjaśnia desperacką odwagę tych aktorów w swych kreacjach) oraz Andrzeja Redosza, grającego tu tajemniczą postać objawiającego się co i rusz kogoś w rodzaju Ducha Dobrego Teatru, który rewiduje zachowania załogi prowincjonalnej sceny i głupie pomysły realizacyjne. Czy zatem nasz kontakt z dopero co pokazanym spektaklem skończy się za chwilę wraz z końcem sezonu w Osterwie? Albo inaczej. Czy w sezonie nowym, po wprowadzeniu po nieobecnych zastępstw, będzie to wciąż ten sam spektakl?

Natomiast każdy z odbiorców musi się w swej duszy porachować z pytaniem, co oznacza najwyraźniej przyfastrygowana do całości finałowa pieśń. Jakie treści niesie, do kogo pije, co i kogo (i przez kogo) podsumowuje wezwanie: Przyjdź talencie!

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: