Patiomkin do dzieła!

Wieki temu, w roku bodaj 1958, rodzice zabrali mnie z naszego małego Świdnika do wielkiego Lublina. Moloch był już przeze mnie oswojony. Rok wcześniej, po I komunii zabrałem cały prezent w postaci niebotycznej wówczas sumy 200 zł i za wszystko kupiłem znaczki w sklepie filatelistycznym przy Kościuszki, co skutkowało najtęższym laniem jakie w życiu dostałem od ojca. Tym razem jechaliśmy na wesele mamy koleżanki a odbywa się ono całkiem blisko nieszczęsnej „Filatelistyki”. Wystarczyło przejść przez ówczesną ul. Pstrowskiego, rębacza przodowego, który potrafił wyrobić i 270 proc. normy (wkrótce zmarł i nasz dzielny lud ukuł powiedzenie: „Wincenty Pstrowski, górnik ubogi, przekroczył normę, wyciągnął nogi”). Goście weselni jedli, chlali i tańczyli w mieszkaniu panny młodej w kompleksie poklasztornym naprzeciwko ul. Kołłątaja. Dziś wiem, że było to dokładnie tam, gdzie obecnie mieści się Sala Czarna Centrum Kultury. Nie pomnę czy istniała już ul. Hempla, ale zapamiętałem widok z okna. Na dużym, zabłoconym placu królowała kapliczka z Chrystusem Frasobliwym. Plac otaczał mur z wyłamaną bramą. Wszystko tylko nędznie świadczyło o dawnej świetności wizytkowskiego zespołu z pierwszej połowy XVIII w.

Czytam teraz, ponad pół wieku później, że po przyznaniu funduszy unijnych na remont i poszerzenie CK postanowiono, że dojdzie pełnej renowacji powizytkowskiego klasztoru. Jednym z założeń jest likwidacja przystanku MPK przed centrum oraz obniżenie gruntu. Kompleks znajdzie się na poziomie zasypanego teraz postumentu barokowej kapliczki z Frasobliwym. Wtedy, spojrzawszy spod lśniacego CK, jeszcze bardziej widoczny stanie się największy – jak go nazywam – pryszcz na dupie lubelskiego śródmieścia. Twierdzę, że tak będzie, bo jakoś dziwnie (wszystkie flaki się we mnie przewracają) spokojny jestem, że do planowanego w 2012 r. otwarcia zabytku po renowacji, wrzód nie zostanie wycięty. Wszyscy zapewne się już domyślają, że mówię o zrujnowanym placyku na rogu Peowiaków i Kołątaja. Przyznam się, że jest to poniekąd mój konik. 1,5 roku temu pisałem też o tym w „Felietonie zadomowionym” z kurierowego dodatku Dom Kiedy do władzy w mieście doszli moi koledzy, zwróciłem im natychmiast, acz bezskutecznie, uwagę na problem.. Oczywiście i ta pisanina nic nie pomogła.

Czynię kolejne podejście, bo chyba mało kto sobie zdaję sprawę, że w kwietniu mija piąta (!) rocznica tego jak plac w atrakcyjnym miejscu miasta zakupił w celu postawienia tam nowego budynku pewien biznesmen. W czerwcu_ ogrodził posesję i wyciął drzewa, które przez lata ocieniały letni ogródek, najpierw kawiarni Ewa, potem jeszcze jednej, aż wreszcie funkcjonującej do dziś Winiarni u Krokodyla (to nie znaczy – jak w słynnej hrabalowskiej knajpce U Zlatego Tigra w Pradze – „pod”, tylko to co napisane, bo Krokodyl to młodzieńcza ksywka Rysia, właściciela lokaliku). Ogródek był moim – i nie tylko – ulubionym miejscem w śródmieściu. Wpadał tam na koniaczek i zagrać w baka śp. Wacek Biały, szef GW, też nieżyjący już Kazio Grześkowiek, redaktorzy z Kuriera i Wyborczej, tabuny aktorów z Osterwy, stada artystów i naszej bohemy. Zawsze tam było ciekawie i rojno. Kasując ogródek bez zezwoleń na budowę, bezsercny biznesmen zabrał nam wszystkim wspaniałą zabawkę.

Mijają lata. Trwa przepychanka pomiedzy nim oraz Rysiem i Panią Rysiowę – Bożenką o to, czy okna w ich winiarni były już w starej kamienicy, gdy lokal kupowalii (a były!). Za trzy lata – a więc dużo mniej niż trwa sytuacja patowa! – przyjadą być może nawet władze unijne otwierać CK w zrenowowanym zabytku. I wtedy przyda się nam wiedza księcia Patiomkina, kochanka Katarzyny II, który w czasie jej wizytacji imperium kazał stawiać wzdłuż dróg Krymu wioski zwane – jak wiadomo – od jego nazwiska patiomkinowskimi. Proponuję, żeby nasz Patiomkin np. przeniósł z pl. Litewskiego, zapewne już wtedy nico sfatygowane płachty informujace o staraniach Lublina o miano Europejskiej Stolicy Kultury 2016 i nimi zakrył wstydliwy, paskudny pryszcz vis-a-vis naszej kultury wizytówki.

 

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: