Pieniacze lokalni

Goły pniak pozostawiony po wyciętym drzewie to to jeden ze smutniejszych widoków nie tylko w naszych – na szczęście! – ekologicznych czasach. Martwił nas ten widok i wowczas gdy lasy były jakby gęstsze a puszcze dziksze. Najbardziej jednak wówczas, gdy pod siekierę szły drzewa w mieście. Nigdy nie pogodziliśmy się z tym, że sprzed pałacyku naszej redakcji zniknął dorodny kasztanowiec regularnie z nadejściem matur cieszący oko bujnym kwieciem i do dziś nie wierzymy w ekspertyzę ”fachowca”, który orzekł, że drzewo jest chore i zagraża bezpieczeństwu przechodniów. ”Baobab” na Litewskim zawsze pod zdrowotnym względem wyglądał gorzej a wciąż pod jego cieniem umawiają się zakochani i wprost trudno sobie wyobrazić, że mógłby kiedykolwiek zniknąć z naszego pryncypalnego placu. Zresztą edukacja na rzecz ochrony środowiska naturalnego zrobiła swoje i gdy dochodzi do takiej masowej wycinki jak niedawno starych topoli na Al. Racławickich, redakcja jest wręcz bombardowana interwencyjnymi telefonami. Tak na dobrą sprawę odpowiednio wysokie grzywny i rozwój świadomości proekologicznej pospołu sprawiły, że żadne drzewo nie zostanie unicestwione bezkarnie. Kiedy nam niedawno prezentowano projekt teatralnej Arki Andersena na skwerku za Ewangelicką przy Partyzantów i Spokojnej, jeden z twórców koncepcji z góry wyraźnie zaznaczał: – Ale stare akacje zostaną nietknięte. I bardzo dobrze! Tyle, że w naszym kraju lubimy podtrzymywać tradycje tak paradnie opisane przez hrabiego Fredrę w ”Zemście” i wciąż pysznie mają się pieniacze, którzy gotowi są ducha wyzionąć byle tylko obronić swoje partkularne racje. Zajrzeliśmy przed świętami do rodzinnego domu w Świdniku i przeżyliśmy szok. Od dzieciństwa pamiętamy jak przed kuchennym oknem wzrastał i dorodniał kasztanowiec przyciągający mnóstwo ptaków, w tym jesienią tabuny pięknie rozwrzeszczanych szpaków, co powodowało, że transmisję ”Ptasiego radia” mieliśmy na żywo. Drzewo nikomu nie przeszkadzało, bo rosło z północnej strony bloku i światła słonecznego nie mogło zasłaniać. I już go niestety, ku rozpaczy smotnie mieszkającego ojca nie ma. Kilka lat temu na parter sprowadziła się pani pieniacz, której przeszkadza wszystko, nawet to, że nasz rodziciel od 50 lat karmi na parapecie gołębie (zgroza! okruszki spadają na jej kwiatki). Pieniacz damski znalazł swoje dojścia, zebrał podpisy tylko od tych mieszkańców, których przekonał o swej tragedii” oddalonej od okien o dobre kilkanaście metrów, ojca naszego przy tym pomijając, bo wiedziała, że u niego nic nie wskóra. No i dopięła swego. Na drzewo spadły siekiery, został koszmarny goły plac. A u starszego pana mówiącego z żalem synowi, że w tym roku nie będzie miał w maju widoku na kwitnące kasztany nie trudno dostrzec szklące się oczy. To zresztą odium naszej klatki schodowej przy Sławińskiego 2. Pamiętamy z młodości jak inna pieniaczka doprowadziła do ścięcia dwóch topoli rosnących przed oknem pokoju od strony południowej. A teraz – trudno! – zrobimy woltę. Po tym wszystkim co napisaliśmy, uważamy, że wycinanie drzew w celu poszerzenia Al. Spółdzielczości Pracy jest słuszne, bo taka jest wyższa społeczna potrzeba. A okoliczni mieszkańcy, którzy bronią ich, a dokładnie swych tak samo partykularnych racji, to też zwykli lokalni pieniacze. I jak tu nie wierzyć w napis (bez pochwał) z muru: ”Ziemia jest piekłem innej planety”?

Kategorie: /

Tagi:

Rok: