Plac wzięty

FELIETON ZADMOWIONY

Z góry zaznaczam, że oprócz nazwy, dziwnie przypominającej system niemieckich sklepów hurtowych, nic nie mam przeciwko firmie Aldik. Wręcz parzeciwnie, kumotersko sympatyzuję z Bardzo Ważną Osobą z tej polskiej, ba!, lubelskiej sieci marketów bardziej – co trudno sobie wyobrazić – luksusowych od imiennika (bez zdrobnienia) znad Renu i Łaby. Może tym bardziej czuję zakłopotanie, gdy chcę zameldować, że coś mnie nipokoi w fakcie wygrania w ub. tygodniu przez Aldik przetargu na plac przy ul Jasnej.

I tu drugie zanaczenie. Wcale nie chodzi o to, że wygrał właśnie Aldik. Równie zakłopotany byłbym, gdyby właścicielem placu stało się zasiedziałe przy nim UFO, w którym także mam zaprzyjaźnioną Dosyć Ważną Osobę, albo kamienicznik Jarosław Urban, którego – szczęście to czy nieszczęście? – kompletnie nie znam. Chodzi mi o tak zwane pryncypia. O podejście sprzedającego plac miasta do tematu. Ale najpierw trochę o tym miejscu w samym centrum Lublina.

Oprócz drogowców niemrawo odśnieżąjący ulice czy równie ślamazarnie łatających potem zimowe przełomy w jezdniach, nie ma w mieście lepszej pożywki tematycznej dla dziennikarzy – i to nie tylko felietonistów – niż nieszczęsny plac przy Jasnej. Ileż to już słów wystukali na komputerach (drzewiaj powiedziało by się: ileż to atramentu już przelali), tworząc pełne oburzenia notatki i sążniste artykuły opisujące katastrofalny jego wygląd. Można tego naliczyć na kopy. Sam nie jestem bez grzechu w tym względzie. Ale gdy niedawno skręciliśmy z synem za interesami na te pole pełne zasadzek (z odmianą min, tu błotnych), natychmiast nabrałem ochoty, żeby znowu powrócić do mocno wyeksploatowanego tematu, bo poczułem gulę w gardle, że ta zbiorowa pisanina (plus działalność żurnalistów z radia i tv) nigdy nie przyniosła pozytywnego efektu.

Jednocześnie jednak mam świadomość, że te wiejskie obejście z oborami i stodołami oraz pofałdowanym jak nieszczęście dziedzińcem położone jest w wymarzonym miejscu śródmieścia. Mógłby tu stanąć wysokościowiec rytmicznie się rymujący z „drapaczem chmur” przy Wieniawskiej i mieścić powiedzmy banki, które ukradły nam Krakowskie Przedmieście. Wszak anektującjąc dla siebie lwią jego część, pozbawiły lublinian i turystów przydających miastu barwy butików, sklepów z pamiątkami, restauracji, kafeterii, punktów informacyjnych (zauważcie, że nawet w części deptakowej rezydują dwa banki, w tym taki, który wybił nam z głów knajpę Polonia) na pryncypalnej ulicy Lublina. Mogłyby też stanąc przy Jasnej, tuż na zapleczu owego pryncypalnego Krakowskiego inne cuda, np. Arka Andersena, ideę której zgłosił już jakiś czas temu za chwilę bezdomny teatr jego imienia.

Tymczasem – i to jest powód mego zakłopotania – z tego co wiem, władze miasta interesowała tylko cena podbijana przez przyszłych właścicieli placu, a już w ogóle nie kłopotały się tym co tam stanie. Oczywiście mają świadomość, że Aldik może wybudować tam jedynie kolejny market, chociaż obok Stokrotka czy inna Biedronka, a w pobliżu przy Kraku padają najszacowniesze Delikatesy miasta. Więc jak to jest? Przy Plaza Center były ustalenia i wymagania, a tu się liczyła wyłącznie forsa? Plac został wzięty, ale oby miejskim decydentom ten lichwiarski grosz jeszcze ością w gardle nie stanął.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: