Po Lubelskich Spotkaniach Gitarowych

Warto się pochylić na kilkoma sprawami organizacyjnymi XI Lubelskich Spotkań Gitarowych. Można nawet ułożyć listę życzeń do spełnienia (oby!) na kolejnych edycjach tego, wszak międzynarodowego festiwalu.

Przede wszystkim wydaje się, że nie można pozostawiać samotnym w swych poczynaniach dyrektora artystycznego imprezy Kazimierza Szczebla. Mało kto, oprócz osób z nudów studiujących afisz i program Spotkań, zauważył, że na szczycie drabinki mieszczącej ich organizatorów posadowione jest Stowarzyszenie Polskiej Młodzieży Muzycznej. Jego siedziba (i – co się w skutkach okaże ważne – księgowość) mieści się w Warszawie. Kazimierz Szczebel, to coś w rodzaju jednoosobowego oddziału stowarzyszenia w Lublinie. To ono, jako posiadające osobowość prawną, prowadzi rozliczenia finansowe festiwalu a pan Kazimierz jest łącznikiem, ale i omnibusem, na plecy którego spadają wszystki obowiązki. Nie zdziwiłem się, że w trakcie festiwalu spotkałem go nawet w tasiemcowej kolejce w banku, bo w trybie interwencyjnym musiał podjąć pieniądze na jakieś honoraria. Że się nie zdziwiłem, to moja wina, bo od lat wiem, że tak jego szef musi fastrygować festiwal. A powinienem, albowiem jestem pewien, iż w tym samym czasie kierownicy i dyrektorzy firm i instytucji wymienionych wśród organizatorów, grzali swoje wygodne, służbowe fotele. Niektórych osób wymienionych w Komitecie Organizacyjnym, nie widziałem nawet na koncertach. Ile więc ma trwać taka partyzantka? Do spijania owoców sukcesu (a taki był i w tym roku!), ustawiają sie kolejki chętnych, do roboty – nie ma nikogo.

Wszystko co dalej, jest pochodną tej sytuacji. Kazimierz Szczebel sam dopina program, sam nawiązuje kontakty z wykonawcami (korzystając z rozlicznych, na szczęście, swych kontaktów osobistych), sam wysyła zaproszenia, sam załatwia sponsorów i prosi o dotacje. Szkda jedynie ,żę sam nie rozdaje zupy regeneracyjnej publicznośći, gdyby ta takiej sobie zażyczyła. Nic dziwnego, że sił nie staje na załatwienie porządnej oprawy plastycznej sali koncertowej, że nie ma kto zadbać o publicity godne takiego wydarzenia (no, gdzie była lubelska telewizja w trakcie festiwalu?), że nie ma, wreszcie, możliwości rozwoju Spotkań, poszerzenia ich programu, bo środków nie staje.

Brak środków zdecydował i o tym, że nieobecna była w tym roku w Lublinie urocza konferansjerka z Katowic (przepraszam, nazwiska nie pamiętam), która rok wcześniej cudownie łączyła – z racji talentów pedagogiczno-dziennikarskich – funkcje zapowiadacza i popularyzatora gitary i muzyki gitarowej. Takie postaci, któryych szukać pod korcem, powinny się na naszym festiwalu zjawiać, by ten łączył wartości estetyczne z edukacyjnymi. Przecież gros widzów na festiwalowej sali, to młodzi ludzie.

A może wreszcie trzeba to wyartykułować, co mierzi niejednego? Może trzeba pomyśleć, czy słusznie trwają w Lublinie dwa konkurencyjne festiwale patronowane przez jeden i ten sam urząd? Osobiście uważam, żę od urodzaju głowa nie powinna boleć i, że funkcjonowanie obu, działających na innych zasadach (jeden jest doroczny, drugi zrywa się do lotu periodycznie i ma tylko jesienną, trzydniową kulminację) można pogodzić, ale też bardzo mi się nie podobało, że konkurencja, milcząc bodaj od lutego, zerwała się do lotu na kilka dni przed Spotkaniami i psuła krew swą pozorną altrnatywą. Więc może należy połaczyć wysiłki (publiczność jedynie na tym zyska), albo przynajmniej, pod czujnym okiem tego samego zwierzchnika, zaproponować partnerski, dżentelmeński układ, o nieagresji – także?

Co sugerując, kończę i zaznaczam, że z przeżyć artystycznych wyniesionych z pięciu koncertów (dwa w HADESIE, który na koncerty gitarowe wielce się nadaje) jestem bardzo zadowolony. Dlatego – głównie – Lubelskim Spotkaniom Gitarowym, i osobiście Kazimierzowi Szczeblowi, życzę jak najlepiej. Patronatu nad taką imrezą, Kurier nie musi się ani chwili wstydzić.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: