Podróż z Lublina do Warszawy

FELIETON ZADOMOWIONY

Dusza się rwie do wielkich wyzwań i chciałoby się napisać coś równie fascynującego jak klasyczna XIX-wieczna ”Podróż z Petersburga do Moskwy”, albo – chociaż to zupełnie inna bajka – XX-wieczne ”Moskwa – Pietuszki”. Jednak gdy już wyrwaliśmy się z domu oraz z DOMU i ruszyliśmy poza opłotki swego miasta, w podróży z Lublina do Warszawy i z powrotem dopadła nas proza życia płynąca z potrzeby rozpoznania po długiej przerwie, jak to i za ile jeździ się dziś do stolicy. Nigdy nie byliśmy takimi wędrowcami na tej linii jak obecnie senator Kazimierz Pawełek, który zwierzał się ostatnio byłemu podwładnemu z Kuriera, że 40 proc. czasu spędza na Wiejskiej, oczywiście w Warszawie, tam gdzie Sejm, 40 – w Lublinie (dom i biuro przy Al. Racławickich), a 20 proc. – w pociagach koneksjonującymi te miasta. Ale dawniejszymi czasy też intensywnie kursowaliśmy w cień Pałacu Kultury i Nauki i bywało, że lądowaliśmy tam i trzy razy w miesiącu. To, póki co, se ne vrati, bo trzeba pilnować interesów na miejscu, a przy zrywach mieć rzetelne uzasadnienie dla uzyskania delegacji. Narobiło się więc tak, że częściej niż miastem docelowym, Warszawa bywa nam punktem tranzytowym w wylotach do innych krajów i wówczas jedziemy prosto na Okęcie Polskim Expresem. W ten sposób osierociliśmy PKP i musieliśmy na potrzeby niniejszego felietonu długo sobie przypominać, kiedy to nasza noga postała w wagonie kolejowym drugiej klasy (senator P. jeździ pierwszą, ale my nie mamy darmowych biletów i odpowiednich diet). Okazało się, że było to prawie rok temu przy okazji zaproszenia ministra kultury na nauki o pozyskiwaniu funduszy europejskich. Pamiętamy ten powrót (w tamtą stronę poztawiliśmy na autobus) jako daleki od Europy koszmar, bo tapicerka siedzeń przypominała wyświechtane portki zawsze flejtuchowatego woźnego z naszej szkoły z dodatkiem liszai po pawiach, a okno raz otwarte już się nigdy nie domknęło. Wielkie więc było nasze zaskoczenie, gdy pociąg pospieszny Chełmianin przyjął nas w ”dwójce” eleganckimi kanapami krytymi pluszem, czystością, błyskiem szyb i dobrze działajacymi zamkami okien oraz drzwi WC. Taki drobiazg, jak niemożliwe do uregulowania ogrzewanie wydał się nam niczym przy podobnych luksusach, za które zapłaciliśmy 31.85 zł. Na Centralnym sprawdziliśmy rozkład jazdy do Lublina i udaliśmy się obok do autobusowej konkurencji z Polskiego Expresu, by dowiedzieć się, że bilet czujnie kosztuje w nim ponad złotówke taniej (bodaj 30,65). Jeszcze większą czujność wykazała najwidoczniej jeżdżąca częściej do stolicy, spotkana tam koleżanka. Oświetliła ona nas, że przyjachała busikiem za 25 zł. To już różnica pozwalająca nawet w Warszawie na wypicie piwa, zatem postanowiliśmy wracać tym środkiem lokomocji. Gdy wieczorkiem znaleźliśmy się na odpowiednim przystanku i już mieliśmy wsiadać do rzeczonego busa, zjawił się absolutny tego dnia mistrz czujności. Nie bacząc na to, że od konkurenta może za taki bezczelny manewr dostać w gębę, zaproponował nam odjeżdżający 15 min. później swój bus w ”promocyjnej” cenie 15 zł. To już różnica pozwalająca nawet… itd (z mnożnikiem 2), więc ulegliśmy, tym chętniej, że kierowca wskazał na czerwony kolor tablicy Warszawa – Lublin i obiecał, że dojedziemy w 2 godz. i 20 min. (Expres dla porównania jedzie co najmniej 3 godz., pociąg jeszcze dłużej). Co obiecał, tego dotrzymał. Byliśmy w naszym ukochanym grodzie wręcz w 3 godz. i 10 min. Tajemnicę szybkości nieosiągalnej nawet naszą fabią w prywatnych podróżach do Wa-wy poznaliśmy we wnętrzu mknącego jak strzała busika. Nasz dzielny – pardon za słowo – szofer miał cały czas włączone Radio CB a jego kolesie z trasy wykazując obywatelską troskę cały czas informowali go, za którym krzakiem czai się patrol z radarem a gdzie droga jest tak wolna, że można gnać i 160 km/godz. (konfabulujemy, ale nie mieliśmy odwagi sprawdzać przez jego ramię szybkościomierza). I tu na koniec nie przypomniał się nam żaden odpowiedni napis z muru, ale przeurocza nazwa (mila fiori za inwencję!) jednej z lubelskich szkół nauki jazdy: MIJA FURY. A jak! Taki z CB nawet spalinowe.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: