Powroty do Awinionu

Trzeba wymuślić malarstwo

(ostatnie, zanotowane

słowa Picassa przed śmiercią)

Przed rozpoczynającymi się wakacjami proponuję powrót do poprzednich, kiedy na ścieżkach francuskich i hiszpańskich wędrówek miałem szczęście trafić kilkakrotnie na ślady pozostawione potomnym przez artystę, który jak nikt inny wpłynął na wizerunek sztuki naszego wieku. Może i Wam szczęście będzie sprzyjać, może te zapiski będą pomocne w poszukiwaniu dzieł Pablo Picassa. Jego nieokiełznana płodność, tropienie tylko ułatwia.

***

– Za późno! – mówi ze smutkiem bohater jednego z opowiadań Stanisława Dygata chodząc po ulicach Rzymu i próbując odnaleźć w sobie te emocje na jakie się nastawiał. Po latach, w czasie których nie zezwalano mu na wyjazd ze względów ideologicznych, odwiedza we Włoszech brata – emigranta, który zdążył zostać wziętym reżyserem. Idealizowany w tym czasie obraz Italii, dopieszczane w myślach przeżycia estetyczne jakich się spodziewa, wybujałe oczekiwania – wszystko ulega spłaszczeniu. Gorzka konstatacja jest sumą życiowej porażki.

Prawie 18 lat, od czasu studenckiej eskapady, nie wyjeżdżałem na Zachód. Nie było możliwości. Później ruszyło to lawinowo. Ale jakże bliski stał się bohater Dygata, kiedy okazało się, że Paryż jest jeszcze jednym molochem skażonym komercją, w Londynie umarł duch hippizmu a Berlin zza muru ma niewiele przewag nad tym sprzed. W takich razach zaczyna się nerwowo sprawdzać, czy są jeszcze miejsca na tym świecie, które potrafią poruszyć zaskorupiałe struny wrażliwości. Obudzić doznania, jakich doświadczenie wydaje się już jedynie domniemaniem, bo przesunęło się ono do najdalszych zakamarków pamięci. Trwało to długo, ale znalazłem. Awinion przywrócił wiarę w możliwośc oczarowania, przeżywana aury miejsca wszystkimi zmysłami, zauroczenia tak totalnego, że wyzwolić potrafi już tylko jedyną potrzebę: powrócić tu!

Można się – trochę na wyrost – nazwać dzieckiem szczęścia, jeśli powrót taki zbiegnie się z zaspokojeniem innej fascynacji. Kiedy po trzech latach przerwy realizowało się awiniońskie marzenie i wkraczałem na Pont St-Benezet, nie wiedziałem jeszcze, że tam wyżej, nad słynnym, urywającym się w nurcie Rodanu mostem, w Palais des Papes, czeka wielka niespodzianka. Po wspinaczce przez tarasy papieskich ogrodów i dobrnięciu do wrót pałacu, wielki plakat anonsujący wystawę podziałał w sierpniowym upale jak otrzeźwiający zimny prysznic. Krzyczał wielkimi literami: Picasso w Pałacu Papieskim 25 lat potem (25 ans apres).

Trzy lata wcześniej, nie największy gotycki pałac w Europie, z którego dziewięciu papieży (i antypapieży) zawiadowało w XIV wieku katolickim światem, zrobił na mnie te niezapomniane wrażenie. Trudno pokochać zimne, ograbione z ozdób mury. O zauroczeniu zadecydowała atmosfera przepięknego starego miasta podsycona odbywającym się właśnie, słynnym festiwalem teatralnym. Bardziej chłonęło się widok gotowych na wieczorny spektakl dekoracji, w których mieli pojawić się aktorzy Petera Brooka (bodaj), niż architekturę wielkiego dziedzińca, na którym je ustawiono. Budziły zazdrość, jak każda obietnica nie do zrealizowania – wycieczka zaraz ruszała w dalszą trasę. Teraz całkiem realnie można było ziścić inne marzenie – Picassa. Pędem ruszyłem do tasiemcowej kolejki po bilety.

Sporo widziałem „Picassów” w życiu. Mało kto pamięta, ale w 1968 w lubelskim BWA eksponowano cały cykl jego grafik z rysunkami tak erotycznymi, że tylko jeden raz w historii lubelskiej galerii (na wystawie Hasiora) pamiętam równie gęsty tłum zwiedzających i ciekawskich. Niezapomnianym przeżyciem stał się jeden obraz (Gitara „Kocham Evę” z 1912 r. a więc z końca kubizmu analitycznego) na pamiętnej wystawie „4 x Paryż” w warszawskiej Zachęcie. Kiedyś w Berlinie trafiłem na ogromną retrospektywę jego twórczości, ale jedynie powojennej. Z prezentacji, na którą wyrwałem się od obowiązków na festiwalu filmowym, pamiętam szczególnie dwa fakty. Dziwowałem się, że artysta stworzył aż trzy (kolekcje z Paryża, St.Moritz i Stuttgartu) wariacje na temat Śniadania na trawie Maneta. Później – profan – dowiedziałem się, że tych wersji namalował 27! Zaskakiwało również i to, że w ogromnej ekspozycji było tak mało dzieł znanych i uznanych, takich jakie spotyka się w albumach i leksykonach. Trzeba było przyjąć i tą lekcje pokory, że Picasso, istotnie, płodnym artystą był.

Wystawę awiniońską pomieszczono w rzeczywiście wielkiej Grande Chapelle, którą Klemens VI uroczyście otworzył w roku 1352. Surowe, gotyckie mury mogą się zrazu nie wydawać dobrym miejscem na eksponowanie malarstwa rewolucjonizującego sztukę epoki o sześć wieków późniejszej. A jednak to sam Picasso już w 1947 roku zdecydował się uczestniczyć w wystawie tam organizowanej. Więcej. To tam postanowił obchodzić swoje 90. urodziny. Ekspozycję przygotowano wcześniej, 1 maja 1970, dzięki staraniom Yvonne Zervos, która dokładała ręki i do wydarzenia z roku 47. Tytuł wystawy ubiegłorocznej nawiązywał do tej jubileuszowej.

W Wielkiej Kaplicy uderzały przede wszystkim w oczy pomnikowe dzieła Picassa. Zapewne to zasługa komisarza wystawy, że wypożyczono sześć wczesnych obrazów mistrza z Ermitażu (kilka lat wcześniej rzecz nie do pomyślenia). Dzieła, które przywędrowały z St.Petersburga, szczególnie dopełniły prezentację kubistycznego okresu twórczości Picassa, obejmowały lata 1908-12. Ale trafił na wystawę z kolekcji prywatnej i reprezentant „okresu różowego” – Arlekin siedzący z 1906. Odkąd malarz, pragnąc sobie i swej pierwszej miłości Fernandzie zafundować podróż w Pireneje, sprzedał marszandowi za 2000 złotych franków większość obrazów z tego okresu, stanowią one prawdziwy rarytas pilnie strzeżony przez właścicieli. Były też słynne portrety kobiet. Z tych, które przewinęły się przez życie Picassa, na pewno pokazano Fernandę, Dorę Maar i ostatnią żonę – Jacqueline. W jednym można domyślić się Marii Teresy, tej którą kochał bodaj najnamiętniej i która na wieść o jego śmierci popełniła samobójstwo.

Największym walorem przekrojowych retrospektyw obejmujących – nawet wyimkowo – całe dzieło artysty, jest to, że dostrzegamy jego geniusz i to co znaczył dla sztuki. W malarstwie powiedział wszystko i zaiste racje miał mówiąc przed śmiercią to, co pomieściłem w motcie: że trzeba je na nowo wymyślić. Do warsztatu Picassa postaram się wrócić w następnym odcinku. Wędrówka powiedzie do Antibes.

P.S. Jeśli ktoś wyrazi pretensję, że opisałem wystawę, której już nie ma, wyjaśniam, że na południu Francji trafia się w sezonie na liczne ekspozycje prac Picassa. W ubiegłym roku nie obejrzałem innej wystawy czasowej jego dzieł w pobliskim Nimes. Oglądaliśmy Arenę z I wieku i inne rzymskie zabytki tego miasta późnym wieczorem i nie można już było się dostać na wystawę w nowoczesnym, zaprojektowanym z rozmachem przez Normana Fostera, gmachu w centrum. W równie bliskim Arles, znanym bardziej dzięki van Goghowi, w Musee Reattu znajduje się 57 szkiców podarowanych przez Picassa i rzeźba Kobieta na skrzypcach. Na Lazurowym Wybrzeżu jest tego jeszcze więcej.

Kategorie:

Tagi: / / / /

Rok: