Protoplaści mocherowców

PO PREMIERZE W TEATRZE OSTERWY

Boleśnie aktualne są treści zawarte w zprezentowanych premierowo w sobotę w Teatrze im. J. Osterwy „Opowieściach Lasku Wiedeńskiego” Odona von Horvatha w reżyserii Bogdana Toszy. Trudno się oprzeć wrażeniu, że taką głupotę i zakłamanie, jakimi popisuje się bardzo wiele postaci szyderczego dramatu znamy doskonale z naszej dzisiejszej rzeczywistości. Śmiało można by przybrać je w mocherowe berety wyznawców pewnego radia czy wpiąć im w klapy znaczki Wszechpolaków. Ci, pikietować teatru chyba jednak nie będą, bo to „tylko” opowieść o ich protoplastach sprzed trzech czwartych wieku, więc można udawać, że sztuka ich oraz całe zastępy innych otaczających nas obłudników, kłamców i kabotynów nie dotyczy.

Samą sztukę od naszego otocznie różni posadowienie jej w sielskich okolicach Lasku Wiedeńskiego, a każdy kto kiedyś był w polskim – tym od Sobieskiego – kościele na Kahlenbergu, wie że krajobraz tam wręcz bajkowy. Takich cudowności w teatrze jednak nie da się odtworzyć stosując nawet kilkanaście dekoracji, ale to pomieszanie realizmu ze skrótowością, symbolicznoscią scenografii Aleksandry Semenowicz sprawia, że i ta otoczką akcji przybliża ją do nas, mieszkających tu i teraz. Zresztą przeprowadzanie zmian dekoracji na oczach widzów ich umowność podkreśla. A zmieniają się one wciąż rytmicznie, w takt walca, na 4/4. To muzyka Piotra Salabera – własna i kompilowana ze Straussów i innych wiekich kompozytorow austriackich – staje się w spektaklu budulcem sielskości, zza której zaczynają wyzierać demony. Staje się ona przez to ogromnie znaczacym i – należy podkreślić – bardzo urodziwym elementem lubelskiej realizacji. Na przestrzeni kilku sezonów można znaleźć co najwyżej dwa, trzy inne przykłady przedstawień o równie imponującej funkcjonalności muzyki. Jej autor w „Opowieściach” wykonał perfekcyjna robotę.

Natomiast reżyserowi zabrakło nieco serca do tak potrzebnego w tym zawodzie instrumentu, jakim sa nożyczki. Niektóre sceny koszmarnie się ciagną, a bywa i tak, że nie wnoszą nic do akcji. Tak jest z wyglądającą na intermedium sekwencją w gospodzie, bodaj podczas Haurigen – święta młodego wina, z wizytą Mistera (znowu pyszny epizod Romana Kruczkowskiego). Jeśli mieliśmy się poprzez nią dowiedzieć, że mamy do czynienia z poczciwymi, normalnymi ludźmi, to wiedzieliśmy to już wcześniej. Na szczęście są sceny tak ważne i nośne jak w wiedeńskiej rewii. Dzięki niej, publiczność, a szczególnie młodzież może się przekonać, że to słynny „Kabaret” Boba Fosse – a nie odwrotnie – czerpał z Horvatha przy pokazywaniu rodzacego się nazizmu, chociaż Konferansjer Wojciecha Dobrowolskiego jako żywo przypomina Joela Graya z filmu. Umiejscowiona przez reżysera z boku sceny milcząca para o stężałych twarzach (Joanna Morawska i Andrzej Golejewski), bez słów mówi więcej o wyobcowaniu w czasie nacjonalistycznego szaleństwa niż dialogi dramatu.

Lubelskie „Opowieści” niosą także na skrzydlach dwie wielkie żeńskie kracje – Magdaleny Sztejman- Lipowskiej i Anny Brulińskiej. Pierwsza, jako latawica Waleria jest komediowo niezrównana, ale daleka od szarży i potrafi włączyć inne, refleksyjne czy ironiczne tony w swej roli. Druga, objawia się chyba pierwszy raz na naszej scenie jako aktorka kompletna, niezwykle dojrzała w operowaniu środków od dziewczęcej naiwności i słodyczy zakochania, porzez desperację matki walczącej i o egzystencję rodziny i z kołtuństwem otoczenia, po rozpacz po utracie dziecka. Piękna, wielowymiarowa rola! Nie sposób też nie zauważyć Niny Skołuby-Urygi jako bardzo mocherowej Babci i kilku dobrych epizodów, jak np. Ciotek – Anny Nowak i Hanny Pater czy Rotmistrza – Jana Wojciecha Krzyszczaka.

Może się zdarzyć, że będziecie się nudzić na „Opowieściach lasku wiedeńskiego” w Osterwie, ale i przekonacie się jak uniwersalną diagnozę – w tym naszych dzisiejszych bolączek i demonów – niesie w sobie sztuka i te przedstawienie.

Andrzej Molik  

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: