Przełamując fale

Przeżycie niezwykłe. Oglądając film Larsa von Triera można odzyskać wiarę w kino. Kino poważnych pytań, metafizycznych doznań, etycznych penetracji. Takie jakie tworzyli Tarkowski i nasz Kieślowski. Dotykające najgłębszych sfer człowieczeństwa, obrazujące relacje jednostka – Absolut, osnute mgiełką mistycyzmu.

Przełamując fale robi piorunujące wrażenie wszędzie. Pierwszy raz oglądałem film na festiwalu w Hiszpanii i przeżyłem na seansie rzecz niezwykłą. Kiedy w scenie finałowej ozwały się dzwony z niebios, ludzie na widowni zaczęli klaskać. Była dla nich jakimś aktem oczyszczenia, dotknięciem Niepojętego, chociaż chyba jest akurat zbyt natrętnym symbolem „sakryfikacji” głównej bohaterki, owej świętej grzesznicy z zakątka świata rozdartego pomiędzy stukająca doń nowoczesnością a purytańską mentalnością protestantyzmu stawiającego odpór kontrreformacji.

Ze środków stosowanych przez reżysera w tworzeniu tego arcydzieła, zapamiętam na zawsze dwa. Pierwszym będzie kamera Robbiego Muellera próbująca swym nerwowym ruchem wejść we wnętrze wydarzeń czy wręcz w bohaterów, kontrapunktowana statycznością mistycznych obrazów zapowiadających rozdziały tej Świętej Księgi. Drugim – last but not least – poprowadzenie genialnej kreacji Emily Watson, która tak do cna utożsamiła się z Bess, że zatarły się wszelkie granice pomiędzy aktorką a graną przez nią postacią. Na jej twarzy z plasteliny widać całe piękno i całą rozpacz świata. Cudo, którego nawet Oscar odpowiednio nie nagrodzi.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: