Prześwity i przeciągi

FELIETON ZADOMOWIONY

Mój ukochany pisarz Bohumil Hrabal napisał m.in. książkę „Proluky”, której fragmenty w ramach całkowitego zadurzenia w twórczości wielkiego Czecha próbowałem nawet czytać w oryginale, gdy mi żona z wycieczki do Pragi przywiozła w połowie lat 80. jakimś cudem zdobyte tam, wydane w drugim obiegu czasopismo z tym tekstem. Może dlatego pamietam do dziś czeski tytuł tego dzieła autora „Postrzyżyn” i „Zbyt głośnej samotności”. Tłumaczono na polski te „proluky” różnie, jako przerwy czy szczerby w zabudowie, ale i po prostu jako prześwity. I chociaż w Hrabalowej mitologii znaczyły one coś więcej, osiągając niemal metafizyczny sens, kiedy teraz przyjeżdżam co tydzień na zajęcia do miasteczka akademickiego, stawiam samochód z tyłu Chatki Żaka i wkraczam na kładkę dla pieszych nad ul. Sowińskiego, niemal zawsze myślę: – Zaraz zaczną się proluky i wiatr głowę będzie urywał.

Długo sądziłem, że mieszkam w jednym z najbardziej wietrznych miejsc Lublina. Moje osiedle 40-lecia rozsiadło się na wzgórzu, które spływa w dół w stronę Bystrzycy na ogromne, niezabudowane przestrzenie działek i łąk ciągnących się na drugim brzegu rzeki aż do Turystycznej. Kiedy się trafi rzadszy na szczęście w naszym kraju wiatr wschodni, duje jak nieszczęście. Potem odebrałem lekcję pokory, że przy specyficznym układzie architektonicznym naszych nowych dzielnic wiać potrfi nietęgo i w innych osiedlach. Aż wreszcie przekonałem się, że naprawdę straszliwe przeciągi panują w pozornie zwartej zabudowie miasteczka akademickiego szpikowanego kolejnymi gmachami za drapaczem chmur Rektoratu UMCS. Przeciągi są tutaj haraczem płaconym za szczupłość miejsca. Pomiędzy Rektoratem i gmachem Wydziału Prawa, a następnie Humanika oraz z tyłu Nowej Humanistyki pozostawiono bardzo wąskie prześwity i tworzą się w nich istne tunele aerodynamiczne.

Nie jest to broń Boże nowe zjawisko w architekturze, a dokładnie urbanistyce. Takie przeciągi powstawały też np. w bramach murów otaczających miasta już przed wiekami. W ub. tygodniu przeżyłem uroczystość dosyć szalańczo zorganizowaną w bramie Wieży Trynitarskiej, bo dopiero później zaproszono zgromadzonych gości na góre do szczupłej sali Muzeum Archidiecezjalnego Sztuki Religijnej na wieńczącą ją wystawę. Nie wiem czy ktoś z tłumu gości nie przypłacił zdrowiem stania w wielkim ciągu powietrza pomiedzy placem Katedralnym i ulicami Strego Miasta, ale wiem, że takie przeciagi da się jakoś przeżyć, szczególnie gdy się jest młodym studentem wędrującym prześwitami miasteczka akademickiego. Za gorsze uważam inne przeciągi – umysłowe. To te, które przeganiają z mózgów, osobliwie urzędniczych, resztki zdrowego myślenia. Jadę sobie na przykład do domu z Roztocza przez Zwierzyniec i Szczebrzeszyn w stronę Turobina, najgorszej pod tym względem gminy na Lubelszczyźnie i dumam czy tamtejsze umysły dopadniete przeciągiem coś zdziałały i cokolwiek zmiewniło się na okolicznych drogach od czasu gdy w ub. roku obsmarowałem je na łamach Kuriera. Cokolwie – tak! Wreszcie w miasteczku zaczęto kłaść nowe dywniki asfaltowe. Ale jezdnia mniej więcej 3 km przed i tyleż za Turobinem pozostały katastrofalnym koszmarem. – To już nie są dziury na drodze, to jest droga na dziurach! – mówi moja córka. Ona mi też przypomniała w niedzielę w drodze do Janowca na „Straszny dwór” na Zamku, że w Górze Puławskiej i za nią te same oznaczenia dziur farbą na asfalcie ręką prowadzoną przez przewietrzone mózgi widzieliśmy dwa tygodnie wcześniej, jadąc ta trasą na janowiecki koncert Stańki i Waglewskiego. Przeciąg tak zadziałał na znakujących dziurska fachowców, że przez dokładnie 15 dni ich mózgi nie przekazały wykonawczej informacji, iż należy je nie tylko oznaczyć, ale i załatać.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: