Radość życia

Są dla mnie tylko dwa rodzaje

kobiet – boginie i wycieraczki

Pablo Picasso

– Nie lubię Picassa, nie rozumiem go! – melduje kolega przed wejściem do Pałacu Papieskiego w Awinionie i nie idzie na imponującą retrospektywę twórczości wielkiego Hiszpana. Do Muzeum Picassa w Antibes też nie poszedł, wolał spacer po pobliskim targu rybnym.

Nikogo się nie zmusi do adoracji sztuki, ale jakże często osoba uwrażliwiona na urok dzieł starych mistrzów, wpada w zniecierpliwienie docierając do części galerii czy muzeów gdzie eksponowane jest malarstwo nowoczesne. Jego symbolem pozostaje Picasso. I chociaż minęło dobrych kilka dekad naszego wieku od czasu gdy wyrzekł słynne słowa: „Kiedy maluję, daję obraz, którego nikt się nie spodziewa. Powiem więcej – który wszyscy odrzucą.”, zupełnie na ironię, proroctwo wciąż się sprawdza. Jak inaczej nazwać niechęć kolegi? Jakże potraktować sarkastyczną formułkę wypowiadaną (w naszym kraju) na widok wnętrz pomalowanych w esy-floresy: „Takie picassa”? Jak, w czasie gdy w sztuce dogorywają trendy powstałe, czy szczytujące już po śmierci Picassa, przekonać opornych, że jest on postacią równie historyczną jak Proust, Strawiński, Joyce, Sartre, Chaplin, czy – zawężając wyliczankę do kręgu plastyki – Cezanne, Matisse, Dali? Notabene, ten ostatni, wariat co się zowie, ma dużo więcej szczęścia u masowego odbiorcy, bo imponuje wyobraźnią fabularną; u Picassa trzeba zadać sobie dużo więcej trudu aby ją dostrzec.

Nie można nikogo nakłonić do pokochania sztuki wielkiego Pabla. Można zaprosić na trakt, gdzie triumfuje jego dzieło. Może, przy odrobinie dobrej woli, i konsument papki telewizyjnej odcięty od mediów odległością szlaków zagranicznych wędrówek, zechce się pochylić nad tym, co w pierwszym odruchu zda się przerastać granice jego imaginacji. O, tempora! Przekonywać do Picassa w sto lat po powstaniu jego pierwszych znanych obrazów (m.in. Pierwsza komunia), czyż to nie jakieś szalbierstwo albo kompletne nieporozumienie? No, ale niech tam…

Ktoś, kto czytał pierwszy, awinioński odcinek „Wakacji z Picassem”, ma prawo spytać, dlaczego nie wspomniałem o obrazie, który natychmiast i to jednoznacznie kojarzy się z miastem urwanego mostu na Rodanie i papieży-odszczepieńców? Po pierwsze – dlatego, że Panien z Awinionu na opisywanej wystawie nie było. Po drugie – z prostego powodu, że dzieło powstałe w 1907 r. do roku 1916 tytułu nie posiadało a i do nadania mu takiej, a nie innej nazwy, przyczynili się znajomi, zaś samego dzieła do roku 1925 nigdzie nie reprodukowano a publicznie je wystawiono dopiero w 1937 r. W każdym razie, na pewnym sentymencie Picassa do tego miasta, panienki nie najcięższych obyczajów, tak odrażająco zobrazowane, nie zaciążyły. Nie da się natomiast ukryć, że ten rewlucjonizujący malarstwo obraz, pierwszy kamień milowy sztuki XX wieku, jest dowodnym przykładem przeglądania się życia artysty w jego dziele. Kiedy Picasso pokazał przyjaciołom Panny z Awinionu, większość osłupiała. Andre Salmon zanotuje: „Nawet tych, którzy byli częściowo do niego (obrazu) przekonani, przerażała ohyda twarzy”. Wyjaśnijmy powody nagłej erupcji mizogynizmu – artysta był wówczas zarażony chorobą weneryczną. Nazwał obraz egzorcyzmującym. Miał wypędzać złe duchy kobiet.

„Twórczość fanatycznie autobiograficzna” – oceni Kahnweiler, najsłynniejszy marszand świata. A autobiografię Picassa znaczą kobiety – w większości boginie, ale i „wycieraczki”. To te, których by się najchętniej pozbył, wypędził je z życiorysu. Oczywiście, uśmiechnąć się można, gdy czyta się Historię malarstwa tak popularnej obecnie (dzięki serialowi telewizyjnemu, a jakże!) siostry Wendy Beckett. Świętobliwa siostrzyczka interpretuje całego Picassa przez jego jurną męskość. To i czytamy takie perły: „Jako malarz Picasso był skąpcem, nigdy nie porzucał na zawsze jakiegoś stylu, zupełnie odwrotnie postępując z kobietami”. Ale i nikt nie zaprzeczy, że intensywność przeżywanych związków odbija się i w treści i w formie obrazów „macho” z Hiszpanii. Krytycy zauważą, iż Pablo wymyśli w pewnym momencie pewien kod linii. Apetyczna Maria Teresa „składa się” na portretach z linii kolistych, pieszczących, miękich tonacji błękitu i żółcieni. Intelektualistka Dora Maar – z linii prostych, kątów ostrych, ostrej czerwieni i czerni.

Z czego składają się Kąpiące się ( jak chce właścicielka Peggy Guggenheim Collection) lub Dziewczęta z łódeczką (jak pragnie Waldemar Łysiak w Wyspach zaczarowanych) z roku 1937? W wakacje bardziej odległe niż poprzednie, natchniony lekturą Łysiaka (w ilu jeszcze osobach, ten zamarnowany dziś talent rozbudził miłość do sztuki?) błądziłem po labiryncie weneckich zaułków, by dotknąć wzrokiem mitycznej kolekcji amerykańskiej milionerki. Udało się. Chłonęłęm tak sugestywnie opisany w Wyspach obraz, ale brakło jeszcze wiedzy do zadawania pytań. Kiedy już wiem, że dwa lata wcześniej (1935) Maria Teresa Walter urodziła artyście córkę i, że rok już trwało zbliżenie do Dory, zaryzkuję mniemaniem, iż one dwie, a nie jakaś anonimowa matka w ciąży i jej córka – co sugeruje folder kolekcji z Wenecji = znajdują się na płótnie.

Geometryczne bryły nagich kobiecych ciał zarysowane są zarówno liniami prostymi jak i „pieszczącymi” liniami kolistymi. Ich – ciał – żółtozłoty odcień wycina się z delikatnego lazuru morza. Niech mi będzie wolno wierzyć, że artysta stworzył sobie imaginacyjną idyllę, projekcję życia z kochanką, która zaraz da mu dziecko i – jednocześnie – z drugą, którą pragnąłby postrzegać jako dziecko i stąd łódeczka w jej dłoniach – także obietnica seksu. A ten symbol falliczny na linii horyzontu? To on sam – superkochanek. Może być – jak chce folder – tak samo bliski jak i daleki, groźny jak i opiekuńczy. Te płótno jest na przeciwnej szali do tragicznej Guerniki ( o niej następnym razem), jest powrotem do najszczęśliwszego okresu życia.

Że interpretacja taka nie jest skończenie naiwna, niech zaświadczy obraz równie bukoliczny i sielski, do którego tutaj konsekwentnie zmierzamy, także w czasoprzestrzeni drogi z Awinionu do Antibes. Kiedy zadomowiliśmy się w bungalowach lubelskiego ASTURu na campingu Du Pylone, miło było – co się rzekło w poprzednim odcinku – przekonać się o niespodziance, którą szykowała ta odległa o kilka kilometrów od Cannes miejscowość Lazurowego Wybrzeża. Królujący na jednym z cypli Antibes stary zamek Grimaldich, krył wspaniałości Muzeum Picassa, a przede wszystkim najważniejsze z powstałych tu dzieł –Joie de vivre. Picasso namalował je w 1946 roku, kiedy przebywając na pobliskim Golfe-Juan, otrzymał propozycję wykorzystania części zamku jako studia do pracy.

Tytułowa Radość życia nie rozpierała artysty jedynie z powodu zakończenia wojny. Zbiegło się ono ze zmianą kochanek. Odchodzi Maria Teresa. Ale odejście Dory Maar zazębią się z pojawieniem Francoise Gilot. W Antibes jest pierwsza, by później, po próbie na jaką się wystawiła przebywając w Bretanii, nadciągneła druga. „Fauny i centaury, nadzy tancerze, byki i kozły dzieliły świat wyobraźni artysty z jego dwoma kochankami” – napisze Daniele Boone. Na obrazie jest jedna. W centrum piramidalnej kompozycji, Franciszka, przypominająca nieco kwiat, jest nimfą, tancerką z białym tamburinem i z piersiami rozwianymi tak samo jak włosy. Picasso jawi się jako lubieżny faun. Kto jest centaurem – nie wiem, ale przecież kózki symbolizują dwoje dzieci jakie artysta już posiada. Niebawem Francois urodzi mu kolejną dwójkę. Chociaż falowanie w jego malarstwie przypisywane jest do okresu związku z Marią Teresą, nikt nie zaprzeczy, że i tu jest obecne. Jasne, wesołe żółcienie, błękity i biele – też. Sumują się w radosny nastrój chwili. Czyż można spotkać malarstwo bardziej relaksujące, dopełniające zachwyt pobytem w tym raju na ziemi, jakim jest przesiąknięte erotyzmem, kuszące rozkoszami Cote d’Azur? A kto nie lubi sztuki Picassa, niechaj pamięta chociaż to, co powiedziała jego pierwsza miłość, Fernanda: „Na sławie Don Juana zależało mu bardziej niż na sławie malarza”. Nie lubić takiego faceta?

Andrzej Molik

Radość życia

Kategorie:

Tagi: / / / /

Rok: