Rozmowa z Włodzimierzem Fełenczakiem

tamlal10.doc

Z Włodzimierzem Fełenczakiem, nowym dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru im.Ch.H.Andersena w Lublinie rozmawia Andrzej Molik

* Przepraszam za te pytanie, ale powinno ono chyba paść na początku naszej rozmowy. Czy wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki? Wie Pan o czym mówię, o tym, że kiedyś kierował już Pan artystcznie tym teatram…

– Rzuca się nawet do niej, powiedziałbym. Myślę, że w teatrze jest tak, że człowiek rozważa, co jest dobre w danym momencie życia, czy chcę być jeszcze reżyserem, czy siedzieć nadal w Warszawie i – oczywiście – oglądać wspaniałe spektakle, nie wiem… chodzić co tydzień do ministerstwa, siedzieć w korytarzach telewizji… To wszystko jest możliwe, bo, powiedzmy, ja w telewizyjnej Dwójce robiłem spektakl z największymi polskimi aktorami, bardzo zresztą doceniony, ale żeby nadal tam istnieć, musiałbym z telewizji nie wychodzić, bo to się tylko liczy. Ani Kutz się nie liczy, ani Lupa się nie liczy, więc tym bardziej – ja. Wykonania się nie liczą, liczy się czas i przesiadywanie i koneksje i znajomości polityczne. A tutaj? Tak, zastanawiałem się, czy można drugi raz wejśc do tej rzeki? Ale ta rzeka przecież wciąż płynie, co innego w niej płynie. Wydaje mi się, że tak się zdarzyło, że to jest z tego… Nie palec boży może, ale może anioł? Ja wierzę, wierzę w intuicję i wierzę w zbiegi okoliczności. Im jestem starszy, staram się rozważać, kalkulować, co jest za a co przeciw, ale w sumie oddaję się intuicji.

* Wydaj mi się, że ma Pan także sentyment do Lublina…

– Tak, wielki sentyment. Nieraz o tym mówiłem, że tu się urodziłem, ale tonie tylko to. Także to, że tutaj pracował mój ojciec, że jako młody człowiek mogłem oglądać pewne zjawiska plastyczne, które dzisiaj są już wielką historią sztuki współczesnej. Bardzo ją lubię i uważam, że wiele zjawisk, sytuacji współczesnej sztuki miało tu swoje korzenie. Lublin to także – chociażby – Czechowicz, którego człowiek interesujący się polską literaturą nie może obejść, szcególnie ten, który zjmuje się młodą literaturą…

* Przypomnijmy, trzymając się tej samej konwencji: pierwsze Pana wstąpienie do tej lubelskiej teatralnej rzeki miało miejsce w roku 1974?

– Funkcję kierownika artystycznego pełniłem w Teatrze Andersena od 1974 do 1979 roku. Ale tych wstąpień było jeszcze więcej. W latach 1988-1990, za dyrekcji Tomasza Jaworskiego byłem tu reżyserem, w 90-91 był Teatr Osterwy i myślałem wówczas, czy się tu zagnieżdżę. Zawsze miałem dylemat, czy iść do dramatu czy do lalek? Zawsze dwiema nogami w tych teatrach stałem i tu w Lublinie wówczas myślałem, że będę już tylko reżyserem dramatycznym. I gdzieś to się skończyło…

* O ile pamiętam, robił Pan wówczas Momo, bardzo piekny spektakl. Jednak tych pamiętnych realizacji było więcej. Przecież w czasie kierownia przez pana Teatrem – jak się wówczas nazywał – Lalki i Aktora nawiązał Pan po raz pierwszy współpracę z Leszkiem Mądzikiem…

– To było niesamowite. To taka piękna baśń, bo jacy my na przykład byliśmy odważni! Powiedzieliśmy: jedziemy na festiwal do Warny, ale przedtem musimy zobaczyć tam, gdzie my wystawimy Dokąd pędzisz koniku. I nas wysłano w delegację tylko o to, żebyśmy znaleźli salę, w której będziemy grali. Co to się działo! Przez tydzień nikt nie mógł znaleźć odpowiedniej przestrzeni dla naszego spektaklu. Wojewodowie, sekretarze partii dzwonili do siebie: – Znajdźcie coś dla tych Polaków! I w końcu opera się zdecydowała udostępnić nam swoją salę. A potem się okazało, że nasze przedstawienie było takim wydarzenie, że jest pamiętane do dziś, o czym się przekonujemy, Leszek czy ja, pojawiając się w Warnie.

* Byliści też w Grecji…

– Do Grecji pojechaliśmy z Tryptykiem staropolskim i to też było cudowne, bo czyż można mieć obok siebie lepszego cicerone niż pana Zenobiusza Strzeleckiego i panią Krystynę Mazur. Ci ludzie mogli naszym aktorom pokazać Grecję i opowiedzieć o Grecji jak rzadko kto.

* Teraz powraca Pan do Teatru Andersena i tak się składa, że – jekkolwiek bez Pana przyczyny – pierwszą premierą będzie tu spektakl właśnie Leszka Mądzika?

– Tak! I cieszę się bardzo, bo Leszek idzie w tym samym kierunku myślenia co ja. Jestem Korczakowcem, moim świętym jest Korczak, ja się nawet do niego modlę czasem. Nawet w pewien sposób wpłynąłem na to, że Andrzej Wajda zrobił film o Korczaku. Dlatego dziecko to jest dla mnie ważna rzecz, może najważniejsza. Pewnych rzeczy już nie zrobię, a dziecku mogę pomóc, mogę walczyć o dziecko. I temat śmierci dziecka – a taki jest temat przygotowywanego przez Mądzika Skrzydła Anioła – pracuje też na mnie, bo ja z kolei siedzę nad Braćmi Lwie Serca Kiplinga. To jest ten sam temat i tu się spotykamy. Leszek bez słowa – chociaż będzie pewne słowo, będzie tekst księdza Oszajcy – opowie o tym a ja będę tego dotykał baśnią. Dla mnie książka Kiplinga dzieje się po śmierci i to będzie sztuka dla dzieci o tym, co po śmierci.

* Wróćmy jednak na ziemię. Kiedy zapadła decyzja, że będzie Pan dyrektorem Teatru Andersena?

– Dowiedziałem się o decyzji Zarządu Miasta – i wtedy dopiero uwierzyłem – 21 lipca.

* Mamy wrzesień, niespełna dwa miesiące od daty angażu. Czy w tak szybkim czasie zdążył Pan skonstruować repertuar na rozpoczynający się sezon?

– Pomogły mi znajomości. Chociaż ten pośpiech, to wszystko może być niebezpieczne, bo nie mam oddechu, nie miałem czasu na spokojne zastanowienie się, tylko jakbym grał w pokera. A w teatrze nie powinno się grać w pokera. Oczywiście, mam silne karty, ale może można byłoby to mądrzej ustawić? Może byłoby coś ważniejsze lub mniej ważne? A tutaj taryfy ulgowej nie będzie, nikogo to nie obchodzi. Jest teatr i przychodzi się na spektakl. Koniec.

* Proszę zdradzić, jakie to karty padną na stół?

– Padnie dużo i może nie wszystkie się tu ujawnią. Na pewno wielki Zygmunt Smandzik ze spektaklem Szczęśliwy motyl Jurgielewiczowej, spektaklem dla małych dzieci, przedszkolaków, ale wybitnym artystycznie spektaklem w przecudownej scenografii. To będzie arcydzieło, to będzie bibelot scenograficzny, to będzie coś, czego już teraz prawie nie ma. To ta dawna, wspaniała polska szkoła scenografii teatru lalek, do której zaliczam i Kantora i teatr rąk Co To… Inna propozycja, to na pewno Renard. Chociaż nie wiem, czy ta realizacja odbędzie się w tym sezonie, ale odbędzie się na pewno. To jest Bretończyk, który skończył naszą szkołę filmową i był asystentem Kieślowskiego przy jego trójkolorowym cyklu. Reżyserował w teatrach francuskich a w tej chwili reżyseruje w Teatrze Polskim u Jarka Kiliana Minettiego Bernharda z Ignacym Gogolewskim. Notabene, będzie to zapewne wielki spektakl, bo Gogolewski dostaje taką możliwość, taką rolę jaką miał tylko Łomnicki. To jest albo – albo. Albo się to kładzie, albo genialnie gra. I ten reżyser będzie u mnie robił Jean-Claude Carrier’a, tekst z repertuaru Petera Brooka, który się nazywa Ptasi sejm, przepiękną, przecudowną baśń perską.

* Ale premierą następną po inauguracyjnym spektaklu Leszka Mądzika, będzie przedstawienie w Pana realizacji?

– Owszem, i będzie to realizacja szybka. To proste: pieniądze zostały już dawno wydane i muszę zrobić coś z niczego, muszę zrobić cygańską zupę. Dlatego wykorzystam lalki artysty, którego kiedyś znalazłem na ulicy, malarza naiwnego czy – powiedzmy – dzikiego, Krzysztofa Kaina Maya, którego przed laty wprowadziłem do teatru. Będzie to spektakl O czym szumią wierzby Kenetha Grahama, z piosenkami Agnieszki Osieckiej, a wspaniałe jest już samo to, że jej piosenki zabrzmią jeszcze raz, z muzyką Jerzego Derfla.

* Także z piosenkami Pana…

– Tak, to fakt. I w moim tłumaczeniu, bo jest to rzecz grana kiedyś przez teatr w Hradec Kralove.

* Mówił Pan także na konferencji prasowej o spektklu przeznaczonym specjalnie dla – jak się Pan wyraził – wspaniale śpiewających aktorek Teatru Andersena.

– Wyreżyserować go obiecał Marcin Erlich. Będą to Joanny Kulmowej Zaklęte śpiewanki, którym być może nadamy inny tytuł. Są to jej wiersze i piosenki, bo właściwie Joanna Kulmowa pisała tak jak Agnieszka Osiecka. To były dwie najpiękniejsze dziewczyny w Warszawie, Swinarski mówił, że to są najpiękniejsze, najdłuższe nogi w szkole teatralnej. Jej teksty, tak jak Agnieszki, były śpiewane w teatrach studenckich, były pisane jako piosenki. I teraz jej tekstami chciałbym śpiewająco rozmawiaćz młodzieżą, bo obok sceny dla dzieci pragniemy powołać scenę dla młodzieży. A aktorki nasze śpiewają pięknie, są znane z tego, cały zespół jest z tego znany. Nikt gdzieś indziej nie wykonał tak finału w Farfurce, w takim wielogłosie. W Małym Księciu aktorki śpiewają cudownie a capella. W ogóle w Lublinie szereg rzeczy na to wpływało, że ludzie tutaj śpiewają, nie są aż tak głusi jak gdzie indziej w Polsce.

* Ile będzie w sumie premier w sezonie?

– Chciałby, żeby było sześć, ale zapewne, powiedzmy, będzie pięć. Wpływa na to wiele spraw. Ludzie mają swoje zobowiązania, jeżdżą na festiwale, jak Kompania Teatr, która wyszła z tego teatru i która dziś przemieszcza się z festiwalu na festiwal. Niech nam uda się jakiś spektakl to powinności jeżdżenia się zwiększą, bo przecież nie będziemy tego unikać, odwrotnie, będziemy o to zabiegać. Będę też zależny od pieniędzy, żeby ci autorzy, którzy dla mnie piszą byli odpowiednio opłacani. Rozmawiałem na przykład z Joanną Kulmową i umówiłem się, że przetłumaczy dla nas i zaadaptuje Kroniki Galla Anonima, bo uważam, że jest to tekst, który powinien znaleźć się w teatrze lalek. W ogóle historia, historia dla dzieci, prawie nie istnieje jako repertuar teatru.

* Inne plany…

– Pragnę wrócić do współpracy z Bogusiem Kiercem. On wiele zrobił dla dzieci, wiele napisał. Jego teksty nie są często grane, ale stanowią wartość, może są mniej znane niż Miłobędzkiej, jednak to jest już portfel, około sześciu, siedmiu sztuk. To jest poeta, wybitny poeta, ale poeta reżyserujący. Wystawiany będzie także Jasiek Andrzeja Maleszki, monodram – nie monodram. To jest zagadka tej sztuki: czy jest tylko mama, czy także jest dziecko? To najnowszy tekst autora docenianego w całej Europie, świecie.

* Na koniec pytanie o to, jak Pan odebrał ten teatr, co Pan w nim zastał? Czy zdążył Pan na przykład zwiększyć zespół aktorski?

– Nie. Nie zdążyłem. A zastałem remont, który się przedłużył. Nagle jestem za niego odpowiedzialny, chociaż nie ja go projektowałem. A my musimy grać, żeby zarobić. Musze zapewnić warunki życiowe ludziom, tym na prawdę bardzo przecietnie zarabiającym ludziom sztuki, aktorom, muszę im zagwarantować minimum 10 spektakli w ciągu miesiąca, żeby w ogóle żyli.
Przecież oni są po głodówce, nic nie zarobili w czasie wakacji, a teraz znowu mają próby i też nic nie zarabiają. To są cierpliwi ludzie, którym jest ciężko, trzeba szanować ich pracę. A działamy w budynku zabytkowym, ktory ma pełnić funkcje teatralne. Wciąż słyszę, żę nie można remontować go za szybko. Ja wiem, że nie można, ale – znając od początku lubelski Teatr w Budowie, najdłuższą, może obok Bydgoszczy, budowę na świecie – chciałbym, żeby u nas było troszeczkę szybciej. Tu nie ma jeszcze warunków prawdziwie teatralnych a trzeba zrobić wszystko, żeby ten teatr został już tu na stałe i był prawdziwym teatrem. Chcemy, żeby na nas postawiono, tak jak Białystok postawił na Białostocki Teatr Lalek. To jest teraz jeden z najlepszych teatrów w Polsce, który wygrywa w wielu konkurencjach – Wrocław jako piosenkę, festiwale lakowe jako teatr lalkowy, ale i dramatyczne jako teatr dramatu. To teatr, który uczestniczy w życiu teatralnym kraju, bierze udział w Warszawskich Spotkaniach Teatralnych… Myślę, że Lublin też na to stać a my damy sobie radę, będziemy promocją tego miasta, promocją na cały kraj.

* Czego, dziękując za rozmowę, szczerze życzę kierowanemu przez Pana Teatrowi Andersena a nam – odbiorcom, miłośnikom teatru – także.

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: