Roztoczańskie nocne granie

O józefowskim festiwalu od lat słyszałem sprzeczne opinie. Starzy znajomi turyści zadomowieni latem (zimą też) w leśniczówce koło pobliskiego Górecka Kościelnego już trzy lata temu narzekali, że to nie ten sam festiwal co na początku i wpadali nań co najwyżej na moment, podobnie zresztą jak w tym roku. Z drugiej strony słyszałem mity o Józefowie – jaka to atmosfera, jacy fajni ludzie się zjawiają, jakie talenty potrafią się objawić. Oliwy do ognie dolewał Jan Kondrak, któremu jako współtwórcy i wieloletniemu szefowi artystycznemu nie wypadało uprawiać propagandy, więc mawiał tylko: – Przyjedź, to zobaczysz.

Łatwo powiedzieć: przyjedź. Jak mogłem przyjechać, skoro zawsze w sierpniu, czyli w terminie Festiwalu Kultury Ekologicznej (tegoroczny, numer 8, w dniach 12-13.08.) wybywałem na urlop z dzieciakami i to odfruwając w dalekie strony, skąd trudno wrócić na chwilę, wpaść na imprezę i ponownie oddalić się na wywczasy. Ale w tym roku się tak narobiło, że zostałem zmuszony do wakacji lipcowych i wiadomo było, że w czasie festiwalu będę już w kraju i będę mógł w nim uczestniczyć. A chciałem, chciałem tym bardziej, że już w marcu czytałem o jego poprzedniej edycji gorące słowa przewodniczącego jury Jana Poprawy w książeczce Sezon 99, którą mi podarował we Wrocławiu podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej.

PIĘKNE SŁOWA

Kto nie ma dostępu do tego drobiazgu o formacie pocketbooku wydanego w Krakowie w ramach Biblioteki Salonu Literackiego (w Józefowie autor rozdał kilkanaście egzemplarzy, ale co to jest w morzu potrzeb), musi zadowolić się dwoma cytatami z poświęconego józefowskiej imprezie rozdziału Festiwal najczystszych intencji. Poprawa po ocenieniu (pozytywnym) uczestników konkursu pisze: „Gwiazdami Józefowa byli tym razem: świetny w roli gospodarza Jan Kondrak (a mówią, że tylko Bałtroczyk dobrze zapowiada koncerty!), wspaniali artyści z Lubelskiej Federacji Bardów oraz olsztyński Czerwony Tulipan. Nade wszystko jednak świeciły gwiazdy na niebie rozpiętym nocą nad Józefowem. Nigdzie w Polsce, uwierzcie (mnie akurat nie trzeba o tym przekonywać, wiem to od dawna – przyp. A.M.), gwiazdy nie świcą tak jasno… Parę tysięcy ludzi – wszyscy mieszkańcy Józefowa i liczni przybysze – miało dwa dni radości, a może i chwilkę szczęścia. Choćby to jest wystarzającym powodem, by festiwal w Józefowie nadal organizować.”

Ładne słowa, ale jeszcze piękniejsze padają na koniec tekstu. Jeden z największych znawców piosenki artystycznej w kraju, profesor katedry w krakowskiej PWST kształtącej w tym kierunku, dziennikarz telewizji, w której (TV Regiony) prowadzi program poświęcony owej dziedzinie, redaktor naczelny wychodzącego pod Wawelem miesięcznika kulturalnego, słowem potęga polskiej krtytyki notuje ni mniej ni więcej: „To skromny, biedny – ale jakże kochany festiwal. Festiwal Kultury Ekologicznej w Józefowie. Pamiętajcie o nim, warto.”

Postanowiłem pamiętać. Chętnie też przystałem na propozycję Beaty Zaśko, uroczej dyrektor Miejsko – Gminnego Ośrodka Kultury, żeby się podjąć funkcji jurora festiwalowych konkursów. W ten sposób po raz pierwszy w życiu miałem okazję współpracować w takiej roli właśnie z Janem Poprawą. Myślę, że nie tylko ja, ale i inni członkowie konkursowego sądu, Mirosław Haponiuk z lubelskiego miesięcznika Na Przykład, Grzegorz Obst z zamojskiego klubu jazzowego Kosz i Dariusz Turecki z Radia Lublin, wszyscy czuliśmy się trochę jak w szkole, pracując pod bacznym okiem profesora, przewodniczącego jury. Ciekawe, pouczające doświadczenie.

EKO CZY NIE EKO

Ale nim zabraliśmy się z ocenianie, obserwowałem pilnie samą imprezę, z którą jak się rzekło, zetknęłem się po raz pierwszy a która swą nazwą – można powiedzieć – wręcz się podkłada dziennikarzowi i ułatwia mu ferowanie łatwych wyroków (vide sam tytył w jednej z gazet po tegorocznym festiwalu: Ekologia z kiełbasą) a bywa, że to dywagacje wokół owej nieszczęsnej ekologii przesłaniają wszystko inne, co dzieje się w Józefowie. Potyczki z ortodoksyjnymi obrońcami środowiska naturalnego bywają wręcz zabawne. Fantastycznie pozbył się takiego namolnego nawiedzeńca (w skrócie: n.n.) Janek Kondrak, który po latach zdążył się już chyba nauczyć odpowiednio reagować na tego typu zaczepki. Przy stoliku organizatorów obok estrady odbył się następujący dialog:

– Przepraszam, czy to jest festiwal ekologiczny? – zagadnął chytrze n.n.

– Zaiste, tak jest – odrzekł konferansjer imprezy.

– To dlaczego plakaty są przybite do drzew? – zaatakował obrońca wszystkiego co żywe.

– A bo one są przybite drewnianymi pinezkami – odparował Janek i nim żeśmy się obejrzeli, po n.n. zaginął wszelki ślad.

Osobiści uważam, że przy nazwie festiwalu należy pozostać, bo już obrosła w tradycję, aczkolwiek upierać się nie muszę, bo uważam również, że dobrze by się stało, gdyby pojawiła się w niej przymiotnikowa forma nazwy Roztocze (gdzie jest Roztocze wie każdy w miarę wykształcony Polak, a gdzie leży Józefów i który to Józefów, już – bez obrazy – mało kto). Trzeba natomiast się pozbyć złudzeń, że to hasła ekologiczne przyciągają dziś publiczność do Józefowa i uświadamiać, że eko stanowi tylko pewną ornamentykę podtrzymywaną nie tyle akcjami sprzątania lasów (wystarczyłoby, żeby uczestnicy dwudniowego festynu – bo wszak jest to także a może przede wszystkim festyn – posprzątali po sobie), co występem artystów spod tego znaku, jak w tym roku popisem Przemysława Titilo Goca z Poznania. W słowie „popis” próbuję zawrzeć odrobinę ironii, bo uważam – by pozostać ortodoksą jak ów n.n. – iż syntezatory, nawet wspomagane flażoletami są bardzo odległe od naturalnych źródeł muzyki.

PRAWDZIWKI

Źródła te są natomiast widoczne (słyszalne) w występach zespołów ludowych, z których większość bez wątpienia otarła się o kazimierski Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych, czyli jedyną tego typu imprezę w kraju kultywując folklor autentyczny, jak mawiają fachowcy – in crudo. Zespoły śpiewacze z Czartowczyka czy z Teodorówki występujące w Józefowie w niedzielę 13 sierpnia, dopóki śpiewały typowo polskim jednogłosem i nie umizgiwały się do publiczności z wielogłosowymi pieśniami typu lokalno-patriotycznego czy biesiadnego, były owymi „prawdziwkami”, na które chucha impreza w Kazimierzu, a które na festiwalu ekologicznym, dopieszczającym naturę i naturalność są jak najbardziej na miejscu. To samo dotyczy Wojtowian z Krasnobrodu, zespołów Roztoczanki Hamernianki – pozostałych reprezentantów biłgarojskego regionu, owych najlepszych tamtejszych grup zaproszonych do Józefowa (do których dołączono jeszcze – z innej bajki – miejscowe Rzemyki).

OTOCZKA

Wracając do festynowego oblicza festiwalu, tego jarmarku, który przyciąga nie tylko miejscowych, ale i wakacyjną młódź wszelkiej maści, muszę przyznać, że oceniam je mniej entuzjastycznie niż inni. I nie chodzi tylko o to, że na festiwal padł post factum cień w postaci tragicznego wypadku powracających z niego młodych ludzi, których samochód wypadł z drogi pod Tarnawatką, bo takie katastrofy zdarzają się zawsze i wszędzie, tym bardziej, jeśli się wyjeżdża w drogę niesprawnym autem (jak wstępnie ustalono, w tym przypadku urwało się koło i jazda skończyła się na drzewie). Ja po prostu nie potrafię się cieszyć tylko z tego powodu, że nie doszło w Józefowie do rozróby a kompletnie – ponarzekam jak stary tetryk – zniesmacza mnie owa charakterystyczna, rozpoznawalna z daleka młodzież pseuduturystyczna, pseudohippisowska, pseudopunkowa i w ogóle pseudo, ubrana za duże glany i wyświechtane swetry, która dominuje w józefowskim krajobrazie festiwalowym, osobliwie pierwszego dnia (dopóki im pieniędzy starczy, jak słusznie twierdzi Janek Kondrak).

Nie wiem, dlaczego mam chodzić do ubikacji (za estradą) zatkanej już w drugiej godzinie festiwalu. Nie wiem, dlaczego mam patrzeć na kompletnie pijane pary przewalające się po piachu o 15 kroków od stolika organizatorów. Nie wiem, dlaczego mają mi zasłaniać scenę bezrytmicznie podskakujące pawiany (termin nie mój, podrzucił mi go Jacek Grun, jeden z pierwszych perkusistów Budki Suflera, dziś znany dziennikarz przez żonę związany z Józefowem), które swe pijackie rytuały odprawiają wokół kilku pryt typu Łzy Sołtysa manifestacyjnie ustawionych na środku proscenijnego placu. Nie wiem, dlaczego konferansjer a nie ochrona ma się zmagać z totalnie już naćpanymi i napitymi osobnikami, którzy próbują wejść na estradę, w tym usiłującymi wystartować w konkursie potęgi głosu.

Jeden z członków Lubelskiej Federacji Bardów, którego kolega radiowiec złapał na wywiad na gorąco, dzielił się później ze mną refleksją, że czuje niesmak z powodu tego, że – nie wiedzieć czemu – wyrażał się na antenie o festiwalu w samych superlatywach, bo w gruncie rzeczy, na temat otoczki festiwalowej, owych wątpliwej jakości ozdobników ma jak najgorsze zdanie czy wręcz budzi to w nim zgrozę. Obawiam się, że jest jeszcze kilka osób, które nad tym co jest ewidentnie widoczne przechodzi do porządku, jakby się nic nie stało. Tymczasem nawet przy świadomości, że jest to festiwal biedny, uważam, że trzeba uruchomić wszelkie siły żeby zapobiec – nomen omen – degradacji tej ekologicznej imprezy. Uważam, że sprawne siły porządkowe mogłyby szybko usunąć na margines, dosłownie poza zasięg widzów, którzy rzeczywiście przyszli oglądać festiwalowe występy, wszystko to, co zakłóca obraz imprezy, wszystkich tych, którzy traktują ją wyłącznie jako pretekst do upicia, naćpania i zaspokojenia nieokiełznanych chuci.

LAUREACI’99

A teraz przyszedł czas na pozytywy czyli na meritum. Pozytywy, jednak z pewnym ale, z pewnymi uwagami. Nie potrafię się na przykład powstrzymać przed wrzuceniem kilku kamyczków do ogródka ubiegłorocznej zwyciężczyni w kategorii piosenki literackiej Katarzyny Wysockiej, która wraz ze zdobywcą II nagrody w Józefowie’99 Michałem Fałkiewiczem wystąpiła w koncercie laureatów inaugurującym tegoroczny festiwal. Kasia zrazu potraktowała minirecital z pewną nonszalancją, jakby była nie rozgrzana lub co gorsza nie przygotowana do spotkania z widownią (fakt, że o tej porze mocno jeszcze przerzedzoną) i gdy zaczęła wreszcie dobrze śpiewać i wczuwać się w to co robi (Blues z ciekawym tekstem: Sama jestem nigdzie/i sama jestem wszędzie/noc powoli nić swą przędzie), za moment trzeba było koncercik kończyć. Na dodatek panna (?) Wysocka nabrała jakichś nieznośnie pretensjonalnych manier i mizdży się do widowni, jakby na gwałt szukała kandydata na męża rzucając dedykację „dla wszystkich przystojnych facetów” lub – później, wspomagając Michała – deklarując: „Nie mam zbyt wygórowanych życzeń wobec facetów. Oprócz tego, że śpiewam jescze gotuję. A jeszcze lepiej rapuję”.

To zajeżdża prawdziwą prowincją i wygląda na rozmienianie talentu. A byłoby szkoda, bo Kasia pisze dobre teksty, ma ciekawy głos i masę temperamentu, który dobrze ukierunkowany może ją zawieść w dużo wyższe regiony piosenki artystycznej. Jan Poprawa umawiał się z młodą artystką, by porozmawiać o tych sprawach i jeśli do tej rozmowy jeszcze nie doszło Kasia Wysocka dla własnego dobra powinna jak najszybciej doprowadzić do spotkania z prawdziwym fachowcem, który jej naprawdę dobrze życzy, ale tak jak ja skręcał się z bólów podczas jej – że użyję dziś drugi raz tego słowa – popisów.

KONKURS

O występie Michała jako laureata tu nie wspominam, bo za chwilę będzie o nim przy okazji konkursu, konkursu, który z nastaniem zmroku rozpoczął się wreszcie i otworzył pierwszą prawdziwą, księżycową i gwiezdną roztoczańską noc z muzyką i śpiewem A.D. 2000. O części wykonawców wolałbym zmilczeć, więc tylko nadmienię, że wystąpili Daniel Bajan, Piotr Koncir, Dariusz Król i miejscowy (bardzo mi przykro, kochani gospodarze) zespół Sami Swoi i Mocni z solistką Ewą Naklicką. Póki co, proponuję powrót do pracy u podstaw. Na wyższe piętro udało się wspiąć ekipie z Dołhobyczowa, dzięki czemu wywiozła dwa wyróżnienia. Przy czym, że nie chodzi o dosyć wtórny rockowy zespół Armia (ambitnie posiłkujący się tekstami Sterna i Staffa), ale o multiinstrumentalistę Waldemara Kondraciuka wspierajacego także drugiego z wyróżnionych, Mariusza Jaroszyńskiego (obaj dżentelmeni otrzymali po 250 zł). Mariusza czeka jeszcze dużo pracy, ale poczyna sobie dosyć śmiało bazując na tekściarzu niezawodnym, bo na Tuwimie.

W kategorii piosenki literackiej, w której występowali dwaj wyróżnieni, nagrody pierwszej nie przyznaliśmy, bo nie pojawił się w tym roku w Józefowie nikt na miarę Kasi Wysockiej czy laureatów z poprzednich lat (ongiś np. Marcin Różycki). Szkopuł w tym, że nie zasłużył na taki laur także zdobywca II nagrody sprzed roku Michał Fałkiewicz, bo nie poczynił spodziewanych postepów a nagrodzone wtedy piosenki Przepraszam (to niezwykły tekst: Oboje czujemy, że tzeba się znowu zalać/ja zrobię to wódką, ty łzami) i Pociąg wręcz przewyższały propozycje obecne. Michał nie potrafi się chyba wyzwolić z mitu swego ojca, tragicznie zmarłego barda i niepokojaco często orbituje w swych próbach tekstowych wokół spraw alkoholu (choćby piosenki Nie ma nas czy Zamykamy chłopaki). Dlatego Fałkiewicz pozostał nadal przy drugiej nagrodzie (1000 zł) wzbogaconej o gitarę, na którą zasłużył, bo szuka, bo próbuje, a ona mu w tym może pomóc.

FOLK

Był taki moment podczas obrad jury (chyba nie zdradzam zbytniej tajemnicy), że zastanawialiśmy się czy nie połączyć kategorii piosenki literackiej z folkową (wprowadzonej po nieudanych józefowskich próbach z rockiem), bo tak bardzo ta druga odstawała na korzyść wobec pierwszej, że w zasadzie powinno się dać dwa pierwsze miejsca dwu startującym kapelom folkowym, potem zrobić długi oddech i dopiero następnie obdzielać laurami „literatów”. Zwyciężył opcja rozdzielności kategorii, ale różnica została podkreślona wysokością nagród.

II miejsce (1500 zł) zdobyła lubelska grupa Samhain znana chociażby z występów w Old Pubie. Uprawia muzykę irlandzką (także bretońską), jest bardzo sprawna, ma wspaniałych, profesjonalnych muzyków, ale jako żywo przypomina te 300 czy 400 tego typu zespołów działajacych w Polsce, rodzących sie jak grzyby po deszczu na skutek nieprawdopodobnej mody na to co irlndzkie, celtyckie czy z tamtych okolic. Dlatego nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że zwycięzca może być tylko jeden – zespół Drewutnia (ten z kolei najczęściej można spotkać w staromiejskiej Oberży Złoty Osioł). Dziewiątka wszechstronych muzyków i śpiewaków robi ostatnio zasłużoną karierę, bo obok Orkiestry św. Mikołaja stała się Drewutnia najlepszym w Polsce wykonawcom muzyki naszych wschodnich sąsiadów a także ciążących w tamtą stronę mniejszości narodowych (zawsze dobrze przyjmowana Łemkowska karczmareczka). Kiedy zespół zaśpiewał po ukraińsku a capella, najdobitniej słychać było jak wspaniałym wielogłosem dysponuje i jak czyściutko to brzmi. Połączenie talentu niewidomych muzyków z temperamentem wspierających ich dziewcząt daje piorunujące efekty. Cieszmy się, że mamy w Lublinie kolejną perełkę, kolejny zespół, który będzie zadziwiał i tak zadziwiony lubelskim fenomenem muzycznym kraj. Drewutnia zabrała do domu 2000 zł i – co brzmi nieco zabawnie – cały komplet mebli: biurko, dwie ławy szklane, dwa stoliki i cztery pufki (tak w oryginale). Niech im dobrze służy, tylko nie wiem w czyim mieszkaniu (nawet 4 pufki trudno podzielić na 9).

DODATKI

Tradycyjnie odbył się też w Jóżefowie turniej jednego wiersza. Nie stał na tak dobrym poziomie jak rok wcześniej, gdy wyróżniono równorzędnie aż pięć osób. Teraz nagrodę (500 zł) zdobył Wojciech Kasprzak a jury, żeby zamanifestować swoją niechęć do pozostałych poetów płci męskiej (co tu kryć, grafomanów) zastosowało wybieg dodając do nagrody dla Wojtka formułkę: „z nadzieją, że podzieli się z pozostałymi uczestniczkami turnieju”.

Konkurs potęgi głosu miał zgoła niespodziwanego zwycięzcę. Ze wspominanej na początku leśniczówki pod Góreckiem Kościelnym wpadł na chwilę na festiwal (urywając sie rodzicom) 15-letni zamościanin Maciek Grela. Zaprawiony do śpiewów przy turystycznym ognisku, położył na łopatki konkurentów (fakt, że będących pod dobrą datą) i wydał dźwięk o mocy 105 decybeli. Otrzymał statuetkę Radia Lublin. Brawo Maciek!

W imprezach towarzyszących zaśpiewał jako niespodzianka Ryszard Borkowski, o którym Jan Poprawa się wyraża per „piękny, stary mężczyzna z Lublina”. Śpiewał jak zwykle dobrze, tym swoim mocnym a barwnym głosem, ale mam do Rysia pretensję, że po tylu latach śpiewania nie chce się uczyć tekstów i wychodzi na scenę z pulpitem, na którym kładzie ściągawki. Niech uwierzy, że przy szantach (je ostanio wykonuje najchętniej) wygląda to wręcz koszmarnie, a poza tym, cokolwiek by nie powiedzieć, Jackiem Kaczmarskim Borkowski jeszcze nie jest i nie ma wyboru 300. czy więcej tekstów tak jak bard epoki Solidarności.

GWIAZDY

A gwiazdy? Rzecz jasna, podobnie jak przez lata, Jan Kondrak, który gdy przestał być współorganizatorem (szefem artystycznym) Józefowa, wspiera go swą błyskotliwą, tak inteligentną, że aż fascynującą konferansjerką. Na dodatek jest dobrą duszą dla wykonawców wspierającym ich podczas oczekiwań na występ, załatwia mnóstwo innych spraw (nawet na wiele tygodni przed festiwalem, namawiając zespoły i solistów na przyjazd), krząta się i króluje (dyskretnie) na estradzie i za nią. Janek musi kochać ten festiwal, bo bez miłości trudno by było się tak mu poświęcać.

Pierwszej nocy gwiazdą był zespół Raz, Dwa, Trzy. Nie zawiódł, chociaż jechał aż z Gdańska. Adam Nowak z kolegami dał profesjonalny koncert a że ich muzyka ma niezliczone rzesze wielbicieli, zabawa do późnej nocy była pyszna (oczywiście z wyjątkiem incydentów, jak z pijaniutkim gościem, który uparcie chciał wystąpić z zespołem i lądował z estrady wprost na czerep rubaszny).

Na zakończenie wystąpiła nieco okrojona Lubelska Federacja Bardów. Tyle razy pisałem o jej koncertach, że teraz powiem tylko, iż piękne było, gdy z utworu na utwór przyciągała do estrady publiczność wymuszając swą klasą skupienie. Nagle zmieniała się atmosfera festiwalu, znikały pawiany z proscenium a zaczynali dominować widzowie potrzebujący prawdziwych doznań estetycznych, pragnący spotkania z wyższymi wartościami artystycznymi, z pięknem. Nie zapomnę też nigdy zapłakanych twarzy członków rodziny Białych, współtwórców festiwalu, którym Janek Kondrak na finał zadedykował swą jedną z najpiękniejszych pieśni – Piosenkę w samą porę. W takim momentach człowiekowi też bezwiednie cisną się łzy pod powieki i czuje się zjednoczony z tymi, ktorzy tworzyli imprezę i z tymi , którzy dotrwali do końca VIII Festiwalu Kultury Ekologicznej Józefów 2000.

Aha! I były jeszcze gwiazdy na niebie! Takie same jak te, o których pisał Janek Poprawa. I był księżyc. Księżyc w pełni, który przydawał wszystkiemu odrobiny szaleństwa.

Andrzej Molik

Roztoczańskie nocne granie

Kategorie: /

Tagi: / / / / / /

Rok: