Schody ministra

Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy.

Kara boska dopadła człowieczka, który nas wykolegował z ESK 2016. Schadenfrude to nie jest uczucie, którym wypada się chwalić, a takie dopadło mnie po komunikacie czytanym o wściekłym poranku na paskach, (czyli jeszcze bez dźwięku) informacyjnych stacji tv. Więc, żeby było bardziej elegancko, mówmy o satysfakcji płynącej z konstatacji, iż jakaś sprawiedliwość na tym padole płaczu jednak istnieje. I, że odpowiednie wyroki spadają na osobników, którzy zachowują się w sposób cwany, wyrachowany (ryzykuję słowo, nawet, jeśli przy poprzednim brzmi tautologicznie), czyli po prostu niecny!

Jeśli minister kultury Bogdan Zdrojewski – pardon za słowo, ale inne mu się nie należy – spieprzył się we własnym domu (na szczęście, iż tam – brak podejrzeń, że przyczynił się do tego np. mój przyjaciel KoZa) ze schodów, to jakiś wyrok Opatrzności, chyba nawet nazbyt delikatny, został wykonamy. Paskudnie ponoć połamana pięta okaże się jeszcze bardziej achillesowa niż w skrywanym skrzętnie okresie uprawiania prywaty przez pana (mister) ministra a rehabilitacja (czy to doprawdy odpowiednie tu słowo?) przetrąconego w okolicach lędźwiowych, czyli dupy, kręgosłupa da kilka tygodni oddechu polskiej kulturze od rządów mizerii, która uznała, że może jej – PT. Kultury – warości zawłaszczyć i używać ich dla własnych interesów.

Jeśli powyższe wyda się komuś przsadzone, pragnę zameldować, iż nie jestem osamotniony. Najlepszy z komentarzy po wyroku przyznającym tytuł ESK Wrocławowi przeczytałem w katowickim (stolica Górnego Śląska, tak jak Lublin, była w piątce wybrańców uczestniczących w ostatecznej rozgrywce) wydaniu Gazety Wyborczej. Pozwalam sobie zacytować fragment.

Wygrała polityka. I trudno się oprzeć wrażeniu, że w jej najbardziej prymitywnym wydaniu. Minister kultury, były prezydent Wrocławia, na ostatniej prostej zmagań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury wyciągnął kasę z kapelusza. Tę, której ponoć wcześniej nie było. A potem zadeklarował, że przekaże ją oczywiście Wrocławiowi, swojemu rodzinnemu miastu – pisze Kamil Durczok, katowiczanin, redaktor naczelny Faktów TVN.

Finał pożytecznej, szlachetnej i fantastycznej chwilami rywalizacji o miano ESK został spaprany w najgorszym stylu. Zdrojewski będzie teraz opowiadał, że na decyzje międzynarodowej komisji nie miał żadnego wpływu, że była podejmowana autonomicznie, bez jakichkolwiek nacisków i po dokładnym sprawdzeniu, co kandydackie miasta mają do zaoferowania. Ale gesty mają w takich sytuacjach wielką siłę, adekwatną do wartości środków, jakie z publicznej kasy – jak magik – wyciągnął pan minister. Pewnie Wrocław miał świetną ofertę, ale – panie ministrze! – to tak jak w tym dowcipie. Niesmak pozostał.
W tej sytuacji gratulacje i apele o kontynuowanie projektów Pan Minister może sobie zachować dla siebie. Podobnie jak zapewnienia o swojej bezstronności.

I jeszcze coś bardzo gorzkiego na koniec:

Ministrowi kultury już dziękujemy. Za pozbawienie nas złudzeń, że cokolwiek jeszcze w polityce jest kwestią stylu i smaku. A my? Cieszmy się, bo się nam trafiło. Nie przegraliśmy. Po prostu nie potrafiliśmy przekonać wszystkich, że jesteśmy najlepsi. Tym razem.

Czy nie możemy się pod tym podpisać?

Ociupinę mniej mi się podoba ton wypowiedzi wielkiego przyjaciela Lublina, naszych teatrów oraz festiwali i po prostu mego kolegi, znakomitego krytyka teatralnego z Warszawy, wykładowcy Akademii Teatralnej Grzegorza Janikowskiego, opublikowanej na nieznanym mi dotychczas portalu PolskaLokalna.PL.Dolnośląskie. Przy całym zarozumialstwie osoby z odpowiednim, nie zawsze dostępnym dla pospólstwa cenzusem, dowodzi ona, że w swej bezsilnej wściekłości nie jesteśmy osamotnieni. Tym razem cytuję in extenso:

Wygodnicki ministrze – i tylko magistrze!…

Wszak płacę Ci pensję za menadżerstwo w dziedzinie tzw. kultury…, bo ekspertem nie jesteś – i to w żadnej dziedzinie. Rzecz jasna, znasz sie ponoć na operze – jak wszystkie białe skarpetki biznesmenów z PRL. I tylko o jedno proszę, nie kłam, były prezydencie Wrocławia, że nie pomagałeś! W środę – w minionym tygodniu – mimo zakończenia konkursu i braku tzw.środków (czyli moich pieniędzy) na oficjalnej stronie Twego MKiDN przekazałeś stolicy Dolnego Śląska 100 mln zł. Kogo Ty chcesz oszukać i zagadać? Wszak robisz to Człowieku przypadkowy, (bo miałeś być ministrem od Iraku i Afganistanu) tylko po to, by mieć gdzie wylądować po przegranej (kiedys). Wrocław na Ciebie czeka – Polska mówi Ci… (im szybciej, tym lepiej dla kultury). A powojować możesz sobie z magistrem Sikorskim na Białorusi. Szanuję i pozdrawiam Wrocław, ale tak oszukiwać nie wypada. A wątek komisji z UE, podobno bezstronej, ilu tam było Niemców, Niemek i osób z nimi związanych? Policz sobie! Nie kłam magistrze! – tylko o to Cię proszę, bo historia pamięta, a Ty do niej raczej nie przejdziesz. Zdrowia!

I jeszcze komentarz anonima:

Kolego doktorze, nie wydziwiaj! Jak możesz kwestionować kompetencje kulturalne Zdrojewskiego Bogdana? Toż na własne oczy widziałem, jak zaraz po nominacji wyposażył się w długi biały szal! Czyż to już nie wystarczy, by być ministrem kultury? A ten szyk przestawny w wypowiedziach, to nic nie znaczy? Nie jest to co prawda jeszcze poziom Podkańskiego Zdzisława, bo przynajmniej w mowie jakoś język polski opanował, ale też jest niezły!

Boże! Jakie to szczęście, że po latach mało kto pamięta, że Podkański Z. to nasz ziomek!

W przededniu decyzji o przyznaniu tytułu ESK 2016 jednemu z pięciu polskich miast przeżyłem nie wiem czy nie najbardziej – nie licząc sexu – extatyczną noc w mym ponad 63-letnim żywocie. W każdym razie taką, która do jego końca pozostanie w pamięci a jej nokturnowe tylko z nazwania, bo prawdziwie radosne obrazy i dźwięki będą –jakaż to cudowna pewność! – powracać na jawie i we śnie. Było dosyć chłodno. Siedziałem – a powoli zbliżała się godz. 22 – samotny jak palec w ogródku ulubinej Stacyjki. Małęj przyrynkowej knajpki, która stała się ostatnimi czasy (może jednak – nieskromnie się zastanawiam – miałem jakiś udział w przydaniu jej takiego statusu?) mekką lubelskich kręgów kulturalnych, a nawet artystycznych. Barmanka, sprawująca też rolę kelnerki, równie samotnie nudziła się we wnętrzu lokalu. I nagle jąłem przyciągać ludzkość. Dosiadł się kolega, za moment koleżanka, niemal natychmiast również zaprzyjaźniony aktor. I jego partnerka, I artyści mieszkający w pobliżu. I pączkujący ich totumfaccy. I następni. I następni. I… W krótkim czasie okazało się, że przy połączonych stolikach brakuje miejsc. Okazało się także, że wszyscy czekają na powrót z Warszawy ekipy, która w królewskich Łazienkach stawała tego poniedziałkowego dnia 20 czerwca w ostatecznym spotkaniu przed komisją expertów.decydujących o przyznaniu tytułu.

Jakiż to był entuzjazm! Rafał Koziński, czyli KoZa, dla mnie ABSOLUTNY spiritus movens naszych euro-stołeczno-kulturalnych starań wskoczył w swych pstrych spodniach na krzesło, niemal dotykając gołą czaszką powały ogródkowego parasola i opowiadał entuzjastycznie o ripostach naszych władz, duetu Krzysztofów – prezydenta Żuka i marszałka Hetmana. ponoć rewelacyjnie reagującego na próby „zagięcia” nas przez specjalistów-wyrokodawców. Mam dzięki dziecku nagranie filmowe tej extazy, ale pnieważ KoZa w pewnym momenci zorientował się, co robi, i wyraził nadzieję, że media nie rejestrują tych perrorów, zachowam je dla potomności. A w pamięci jeszcze piękne rozmowy. Z Michałem Karapudą, który ongiś poświęcił święty spokój w CK i poszedł w urzędnicze zastępy ratuszowej załogi (jakie męki musiał przeżywać stojąc na kolejnej uroczystości z bukietem kwiatów, by prezydent mógł wiązankę w odpowiednim czasie wręczyć komuś „za zasługi”, będzie zawsze wiedział tylko on), iżby tylko pilnować tych nszych starań o ESK. Z dalekim od KoZowej egzaltacji, wzywanym nocną porą przyez niego do tablicy twórcą neTTheatre Pawłem Passinim, artystą, który a vista mógł w wielu językach odpowiadać expertom na ich pytania. Z szefem Sceny InVitro Łukaszem Witt-Michałowskim, który pod koniec naszych starań o tytuł, zarzucił biuro świeżymi pomysłami. Z młodymi ludźmi pracującymi w tymże biurze 24h. na dobę nad kolejnymi aplikacjami…

Tylko rozsądek, od dawna wyznaczona na następny dzień wizyta zdrowotna i perspektywa gnania po niej na Plac Po Farze, żeby usłyszeć werdykt sprawiły odpływ na z góry upatrzone pozycje, czyli do domu. Jeno nawyk pozostał. Zajrzałem do stacji tv-info, do zaniedbanych od dwóch dni innymi obowiązkami pasków. Kipiało na nich wściekłością na min. Zdrojewskiego, który właśnie zabezpieczył sobie jeszcze nie połamany byt (czyt. rzyć) przyznaniem swemu Wrocławowi 100 mln zł

Jak wszyscy wiemy, tegoż dnia ogłoszono, że ESK będzie – że zacytuję samego siebie sprzed 40 lat, gdy pracowałem kilka miesięcy na Dolnym Śląsku – Meine liebe, alte Stadt Breslau. Rozpacz i wściekłość pozostawię bez komentarza. Tak postanawiam. Nawet pomny pięknego optymizmu KoZy, który, przypominając o przypadającym na 2017 rok 700-leciu Lublina, powiedział, że przesuniemy uroczystości o rok i pokażemy wszystkim, z Wrocławiem na czele (ergo, głównie z ob. Zdrojewskim), gdzie w Polsce mieści się stołeczne miasto kultury. Nawet pamiętając o deklaracji pięknych gentelmanów, Krzysztofów Hetmana i Żuka, że WSZYSTKIE projekty zawarte w naszej aplikacji do ESK 2016 będą konsekwentni realizowane,

Tytuł tego wpisu miał brzmieć: Schody ministra. Nasze schody. Te pierwsze, po których manipulant (a)kulturalny się zwalił, biegły w dół. Drugie, lubelskie, wiodą w górę i prowadzą do prostego pytania. Zastanowienia, czy rzeczywiście byliśmy już przygotowani do tego, żeby zostać ESK?

Obszerność powyższego textu, litość nad znudzonymi niagarami lejwództwa Czytelnikami oraz zaglądające do okna słoneczko nowego dnia zmuszają autora do odłożenia drugiej części problemu na zaś. Wyraźmy jedynie na koniec nadzieję, że nie ad calendas graecas.

Kategorie:

Tagi:

Rok: