Sex i wóda

W maju 1967 byłem jeszcze na I roku, ale i już dziennikarzem studenckim o raptem dwumiesięcznym stażu. Zdziwiłem się nieco, ale i z ochotą przyjąłem zamówienie od redaktora Kultury i Życia, cotygodniowego dodatku miejscowego dziennika na napisanie reportażu z rozpoczynających się właśnie Kozienaliów. Postanowiłem, że będzie to tzw. reportaż wcieleniowy i wcieliłem się w szeregi kozienaliowej milicji. Była taka, a że i żacy nie ośmielili się jej nazwać policją, najlepiej świadczy o tamtych czasach. Świadczy jeszcze coś. Historycy sztuki z KUL, na czele z Andrzejem Mroczkiem, dziś dyrektorem BWA, postanowili lubelskie juwenalia ozdobić transparentem, który w przededniu święta młodości rozwiesili na Placu Litewskim na wysokości ś.p. knajpy Litewska. Napis na nim był i adekwatny do miejsca i zgoła niewinny: LITWO! OJCZYZNO MOJA! Nie dotrwał do rana. Zlikwidowała go cenzura, a dokładnie SB-cja.

Ale ja tu nie o udrękach komuny, tylko o mej kozienaliowej służbie. Najbardziej spektakularne wydarzenie godne potem opisanie miało miejsce w restauracji Europa, mieszczącej się z przodu Litewskiej. Wpadło tam kilku przebranych papuzio i już dobrze podchmielonych studentów. Biegali pomiędzy stolikami i wyjadali gościom z talerzy strawę, a przede wszystkim wypijali wódę. W czasie naszej czujnej interwencji jeden z nich, najbardziej groggy, musiał nagle poczuć stukania pawia od drugiej strony zębów, bo chwiejnym krokiem udał się w stronę WC. Toaleta, tak jak teraz, mieściła się w głębokim podziemiu Europy, do którego prowadzą długie, strome schody. Nasz podpity żaczek zdołał dotrzeć do progu na parterze i… nie utrzymał (Alosza Awdiejew: – Nie problem zjeść coś na kacu, problem to utrzymać!). Paw wypuszczony z ust korali delikwenta wzbił się swobodnym lotem i opadł na całą długość schodów a jego wyzwoliciel zjechał gębą w dół po tych wymiocinach, i tam zaległ.

Mało to estetyczne co tu wspominam, jednak są ku temu co najmniej dwa powody. Po pierwsze, obserwując przemarsz tegorocznego korowodu kozielianowego przez Lublin nie mogłem się opędzić od tamtego obrazka rodzajowego sprzed – daj Boże! – 42 lat. Skojarzenie było natychmiastowe. Oto od miasteczka akademickiego toczy się pod ratusz a potem przez Stare Miasto na pl. Zamkowy i z powrotem wataha oszalałej, niekiedy całkowicie pijanej gawiedzi z puszkami piw w rękach, ryczącej ukochane, wszystko mówiące o niej hasła, z których najdelikatniejsze brzmi „Polibuda – seks i wóda”. Na ten widok kompletnie ślepa pozostaje policja (prawdziwa!) i straż miejska. Cóż jednak ma robić, skoro sam prezydent Lublina nie potrafił dostrzec z kim ma do czynienia i – pozostając impregnowany na widok rozchwianych studentów – z uśmiechem wręcza im klucz do miasta, symbol ich nad nim żakowskiej władzy? Równocześnie nie chciałbym być odebrany jak stary pierdoła, który roztacza smrody dydaktyczne (sam nie jestem bez grzechu, vide ZOOMOLO z maja), jest i drugi powód przywołania sceny sprzed ponad czterech dekad. Bowiem mówi ona, że złe tradycje są długie. Tyle, że czasy mamy jakby trochę inne. Co znaczy: czas je – tradycje – zmieniać. Fachowcy od masowych imprez mówią mi, że gdyby w miasteczku w momencie dołączenia do korowodu studentów rzeczonej „polibudy” wytracić im z rąk puszki piwa, nie nastąpiłaby reakcja łańcuchowa. A tak inni, pokrzykując: – Ale fajnie, można iść i pić browca!, kupowali go po drodze i wkrótce wszystkie niemal dłonie były zbrojne w piwa. Kolejne etapy to już tylko upicie, ryczące śpiewy w marszu, wreszcie padaniem pokotem na trawnikach podczas koncertu pod Zamkiem i gdzieś pod Chatką Żaka.

Wszystko to mówię, mając świadomość, że nasze pijane tradycje są dużo dłuższe niż te 42 lata. Wszak na wytęsknionej przez studentów z Kozienaliów Litwie, odbył się ów, kontynuujący jeszcze starsze tradycje, ostatni zajazd opisany przez Wieszcza Adama. Wszak to w Soplicowie z piwnicy dobyto „beczki starej siwuchy, dębniaku i piwa”. I co się potem dzieje? „Gną się stoły pod mięsem, trunek płynie rzeką;/ Chce szlachta noc tę przepić, przejeść i prześpiewać. -/ Lecz powoli zaczęli drzemać i poziewać, /Oko gaśnie za okiem, i cała gromada/ Kiwa głowami każdy, gdzie siedział, tam pada”. Znacie skutki? Nie? To odsyłam do „Pana Tadeusza”.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: