Skąpiec zmiksowany

Po premierze w Teatrze Osterwy

Andrzej Żarnecki, reżyser „Skąpca” Moliera wystawionego na scenie Teatru Osterwy pragnie nas rozbawić, ale i stara się nam udowodnić, że sztuka z drugiej połowy XVII wieku może brzmieć bardzo współcześnie i odnosić się do naszej rzeczywistości tu i teraz. Dziwne, że takie założenie próbuje zrealizować posiłkując się mało współczesnymi środkami teatralnymi. Miksuje zalatujący anachronizmem sceniczny realizm z komedią dell’arte, która owszem miała w dziejach teatru znaczenie przełomowe (ot, chociażby wprowadziła kobietę na scenę), ale w swojej epoce, czyli akurat za czasów działalności twórcy „Świętoszka”, „Mizantropa” i naszego bohatera – „Skąpca”. Nie dosyć tego, autor adaptacji i reżyser w jednej osobie sięga do wierszowanego tłumaczenia Franciszka Kowalskiego z pierwszych dekad wieku XIX.

Przyznam się, że czegoś tu nie pojmuję. Jeśli bowiem nawet chodzi o to, że przekład ten tak bardzo spolszcza sztukę Moliera, iż Kleant jest swoiskim Wacławem a Marianna i Walery tracą ojca nie w katastrofie okrętowej, tylko na skutek jakiejś naszej kolejnej narodowej pożogi w trakcie ucieczki spod Krakowa (na scenie Osterwy pada także nazwa Lublin, ale nie wiem czy to nie oko filuternie puszczone w naszą stronę), to czy tej naszej Polski, którą mieliśmy w sztuce odnaleźć, nie dało się wskazać inaczej? Już w premierowym wystawieniu w naszym kraju z roku bodaj 1759, komedia nosiła bardzo polski tytuł „Łakomiec” (nie mylić z łakomczuchem) i – co należy uznać za dużą ciekawostkę, szczególnie po powrocie tego miasta do województwa lubelskiego – miała miejsce w Łukowie. Gdyby w jakiś sposób zwrócić na to uwagę, może nie trzeba by było uświadamiać nam lokalności problematyki prezentownej na scenie przy pomocy piosenki z drugiego krańca tego województwa, to znaczy „Biłgorajskiej nuty” (notabene nie Grzegorz Ciechowski jest autorem muzyki do niej, bo – co wiadome – z ludowym utworem pobawił się tylko na stole mikserskim).

Natomiast przy próbach uwspółcześniania treści komedii, skorzystanie ze „Skąpca” tłumaczonego mową wiązaną wygląda, że użyję żargonu sportowego, na tak zwanego samobója, chyba, że zaprezentowanie francuskiej prozy naszym trzynastozgłoskowcem było aktem zemsty na wstrętnych żabojadach za to, że prozatorsko tłumaczą strofy Mickiewicza w „Panu Tadeuszu” Wajdy wyświetlanym w kinach nad Sekwaną. Chciałoby się wierzyć, że reżyser nie sięgnął po translatorskie dzieło Franciszka Kowalskiego wyłącznie ze względu na urodę wiersza, trudno jednak znaleźć inne powody tej desperackiej decyzji. No, może jednak jeden jest – poezja trochę lepiej rymuje się z komedią dell’arte.

To elementy tego typu widowiska scenicznego dają się dostrzec od pierwszej sceny lubelskiej realizacji „Skąpca”, co oznacza, że reżyser zaprosił nas do zabawy konwencjami teatralnymi. Znawcy przedmiotu (a także laicy, dzięki ściągawce zamieszczonej w jak zwykle starannie przygotowanym przez Jerzego Jasińskiego programie), bez trudu rozpoznają typy z dell’arte. Starcy – Pantalone i Dottore – to sam tytułowy bohater Harpagon oraz faktor Szymon i Burmistrz. Sprytni służący Arlekin i Brighella to Jakub i Pałka. Rajfurka Frozyna udrapowana została na subretkę Kolombinę. Wacław ma wiele z Capitano a wraz z pozostałą trójką młodych – Elizą, Marianną i Walerym – tworzą zestaw klasycznych zakochanych – inamorati. Do tego wszystkiego dochodzi bardzo komediowo potraktowana, potrafiąca jedynie płakać ze złości służąca Anna a lokaje (tu: Mazurzy) Roch i Dydek są czymś w rodzaju enterprenerów czy też heroldów zwołujących gawiedź na przedstwienie.

Idea, co należy wyraźnie powiedzieć, jest nader interesująca, osobliwie wówczas, gdy reżyser a i poszczególni aktorzy mają pomysł na konsekwentne prowadzenie roli. Charakterystczne staje się natomiast to, że im rola większa, tym trudniej tę konsekwencję utrzymać. Kapitalne są drobiazgi aktorskie, nie bójmy się rzec, epizody Niny Skołuby – Urygi jako rzeczonej Anny, Janusza Fifowskiego jako Szymona, wcielającego się w Burmistrza Włodzimierza Wiszniewskiego, bardziej pantomimicznych niż rozgadanych Marka Fabiana Andrzeja Golejewskiego w rolach lokajów – heroldów a poniekąd też Ludwika Paczyńskiego, którego Anzelm wyjęty jest jednak z zupełnie innej, nie dell’artowskiej bajki i dlatego aktor daje popis ujętej w piekny cudzysłów nadętej, koturnowej gry rodem z realteatru czy nawet z naturalizmu teatralnego.

Do tego towarzystwa można by dopisać jeszcze Frozynę Jolanty Rychłowskiej, bo kiedy Kolombina przywdziewa welon, ze swatki w drugiej części akcji przepoczwarza się w rasową kokotę, która zza woalki mruga do nas znacząco i bawi się tak jak my. Inni oscylują pomiędzy konwencjami. Witold Kopeć, który raz kolejny ujawnia swe talenta komediowe, ma wręcz paradne wejście, gdy dumny jak paw zatacza krąg oznaczając terytorium swego działania. Później jednak ta pełna autoironii fanfaronada gdzieś wyparowuje, kreacja staje się dosłowna i to, co mogło być cacuszkiem aktorskim rozmydla się zupełnie, bo reżyserowi inwencji zabrakło. Podobnie jest z Magdaleną Sztejman – Lipowską, która momentami jest wręcz prześmieszna jako Marianna, tylko, że grana postać nie pozwala jej tego tonu utrzymać od początku do końca. Bo i tu także tkwi problem adaptacyjno – reżyserski. Tak się dzieje, gdy nagina się do wykoncypowanej konwencji tekst nie zawsze na to pozwalający. Nijak więc nie dało się – nie licząc uroczych pokrzykiwań zdesperowanej panienki – w ramy komedii dell’arte wcisnąć Elizy Aliny Kołodziej i poważnego Walerego Artura Kocięckiego, bo jeśli nawet te postacie miały u Moliera komediowe rysy, spolszczenie Kowalskiego pogubiło je z kretesem a aktorzy bicza nie mieli z czego ukręcić.

W takim układzie okazuje się – a widać to wyraźniej i przez porównanie z mniej starannie dopracownym Pałką – Brighellą Wojciecha Dobrowolskiego – że na główną kreację lubelskiego „Skąpca” wyrasta Jakub Tomasza Bielawca. Kucharz i furman w jednej obłej osobie jest przede wszystkim prawdziwym Arlekinem i to takim, że Włosi, twórcy gatunku, by się go nie powstydzili. Aktor od początku do końca gra w sposób, który – zapominając o tym, co negatywnego ciąży na tym słowie – można nazwać totalnym. Perroruje, dowcipkuje, fika kozły i salta, zawłaszcza całą przestrzeń sceniczną wypełniając ją do cna swą żywiołowością. Jest po prostu śmieszny, przyciągający wzrok i bawiący; jest wspaniały. Dobrze się stało – i może to jest najwiekszy sukces tej realizacji – że ten nieprzeciętnie utalentowany aktor doczekał wreszcie takiej roli w Lublinie, roli, która jak ongiś w „Celestynie” w Kompanii Teatr, pozwoliła mu ujawnić wszystkie tkwiące w nim możliwości.

A Skąpiec? A Harpagon Andrzeja Redosza? Co z nim, gdzie on się nam podział? Otóż w tym problem. Trudno się ośmielić na stwierdzenie, że przepadł zupełnie, bo – podobnie jak było z innymi postaciami – i w tej kreacji znajdziemy wiele momentów znamionujących wielkość aktorstwa odtwórcy tytułowej roli i wiele perełkowych etiud, które jednak nie układają się w całość, o której dało by się powiedzieć, że oto objawił się na scenie gigant, oto mamy koncert gry aktorskiej, który będzie wabił tłumy wielbicieli do szacownej sali Teatru Osterwy. W koncepcji zaproponowanej przez Andrzeja Żarneckiego, wspieranej dodatkowo przez umowną, mnie osobiście nie przekonującą scenografią Łucji Kossakowskiej, bo te dekoracje też oddalają przedstawienie od współczesności, Harpagon (u Kowalskiego nazwany był Skubicz i nie wiem, dlaczego to akurat nie zostało z nieszczęsnego tłumaczenia zachowane) stał się jedną z wielu postaci sztuki, tak jak to jest w komedii dell’arte, gdzie – jak nie trudno zauważyć – bohater jest zbiorowy. Jedną z wielu i wcale nie jestem pewien, że najważniejszą.

Strzelba wisząca na ścianie od pierwszego aktu wypaliła w ostatnim. Pułapka zastawiona na początku w postaci dell’artowsko – realistycznej mikstury, zamknęła się na końcu a w zasadzie już w trakcie spektaklu. Czy warto było decydować się na taki krok, na taki koncept, dla finałowej polki galopki (galop za pieniądzem jest dzisiejszym zbiorowym amokiem, zdają się odkrywczo stwierdzać twórcy spektaklu), która, jak śmiem się domyślać, miała stać się nawiązaniem do Wyspiańskiego i stulecia początku, miała być wywołanym pianiem kura tańcem chocholim polskiego końca wieku? Pytanie z typu retorycznych, jakby pytać, gdzie podział się złoty róg.

Andrzej Molik

Molier Skąpiec. Opracowanie i adaptacja tekstu, reżyseria i opracowanie muzyczne – Andrzej Żarnecki; scenografia – Łucja Kossakowska; muzyka – Grzegorz Ciechowski; choreografia – Emil Wesołowski. Premiera w Teatrze im. Juliusza Osterwy 29 kwietnia 2000 r.

Kategorie: /

Tagi:

Rok: