Skarbonka w pewnym sensie

Po premierze w Teatrze Andersena

Jest tak scena w Opowieści wigilijnej, gdy rodzina Freda bawi się w zgadywankę. Nim okaże się, że chodzi w niej o starego skąpca Ebenezera Scrooge’a, ktoś pyta czy jest to zwierze – skarbonka. – Nie, chociaż skarbonka w pewnym sensie – pada podbudowana szyderstwem odpowiedź. Skarbonką, w pewnym sensie – a to żeby nie używać mocniejszego słowa – jest spektakl według opowiadania Karola Dickensa, którego premiera odbyła się w Teatrze Lalki i Aktora im. H. Ch. Andersena w minioną niedzielę.

Można założyć, że do skarbonek wrzuca się drobne monety a tylko czasami zdarzy się też banknot. Obok funtów i szylingów – przyjmując angielski system – większość wypełnią pensy, których na jeden funt składało się, co może mało kto pamięta, aż 240. To ich nadmiar wymusza rozbicie świnki czy innego zwierzątka. Czasem doprowadzi on samoistnie do katastrofy. Drobnica, nieprawdopodobne rozmienienie pomysłów i ich przeładowanie, powoduje, że przedstawienie z Andersena rozsadziło od wewnątrz – pękło niczym balon, rozerwało je niczym przesadnie napełnioną skarbonkę.

Adaptator i reżyser w jednej osobie – Krystyna Jakóbczyk – nie dosyć, że rozbiła spektakl na kilka planów, to jęła korzystać z różnych konwencji teatralnych, które – jak należy przypuszczać – miały za zadanie uwyraźnić różnice pomiędzy owymi warstwami. Oprócz żywego planu kantoru, mieszkań Scrooge’a i innych bohaterów oraz nakładającej się na nie – a zatem poniekąd też wyodrębnionej – ulicy, mamy duchy, i to w szeregu odmianach, wizyjne sceny retrospekcji, i – w odrębnym nawiasie – Anioła sprawiedliwości ważącego złe i dobre uczynki Ebenezera. Duch Marleya ma maskę niczym z Bread and Puppet Theatre (żeby poplątanie było większe, podobną dźwiga personifikacja Chciwości, ale zdecydowanie mniejsze Ciemnota i Nędza), Duchy -Wigilijnej Przeszłości i Świąt Tegorocznych są delikatnie zamaskowane a Duch Przyszłych Wigilii – całkowicie, tak samo zresztą jak Miłość, tyle, że różnią ich, w pierwszym przypadku – czerń a w drugim – biel szat.

Już po tym opisie widać jakie pomieszanie materii nastąpiło, a przecież trzeba dodać kukiełki ze wspomnień (mały Scrooge, sępy, papuga), Samotność – znowu w masce, i nawiązujące do kukiełkowych sępów postaci Praczki, Posługaczki i Trumniarza oraz wydobyte nadfioletem z ciemności stroje jednego z protagonistów – płaszcz, szalik i cylinder. Wszystko zaś to wpisano w jaskrawie kolorowe ramy scenografii obudowujęcej scenę z zewnątrz i błyskającej dodatkowo natrętnie barwnymi światłami. Istna – zapożyczając termin muuzyczny – kakafonia.

W takim rozbuchaniu inscenizacyjnym aktorzy musieli się zgubić. Na dodatek, i tu przefajnowano chwilami. Zarys kreacji da się zauważyć jedynie w żywym planie (Maria Perkowska jako działaczka towarzystwa dobroczynności i matka, Marian Kłodnicki – subiekt Scrooge’a obok niej w domu, chłopiec z gwiazdą Danuty Rej), skryte za maskami postaci zlewają się w amorficzną masę, jakby kostium czy lalka miały załatwiać wszystko. Wyważona, spokojna rola Andrzeja Ludwika Jóźwickiego jako głównego bohatera Opowieści…, nie ma wyraźnie uwypuklonej duchowej przemiany Ebenezera pod wpływem nocy duchów. Chociaż tak wiele w spektaklu pociągnięć inscenizacyjnych, zupełnie paradoksalnie nie zadbano o charakteryzację aktora, który w beatlesowskiej fryzurze ma tyle ze starca, co jego partner z kantoru z młodego ojca. Wiarygodność szlag trafił, bo jak bon-vivant ma udawać kandydata do położenia sie na marach, co wszak Scrooge’owi ma grozić.

Nieodparcie nasuwają się tutaj porównania z Opowieścią...przywiezioną swego czasu z Olsztyna a zrealizowaną także przez Krystynę Jakubczyk. Siłą jego był właśnie wiek odtwórcy roli głównej i większa dyscyplina, by nie rzec – porządek scen wizyjnych. Dodanie (chyba się nie mylę) Anioła z szalami wagi jak u Temidy, rozstrzelanie konwencji na ich nadmiar, zwielokrotnienie planów, jedynie lubelskiemu przedstawieniu zaszkodziło. Szczęściem pani reżyser zrezygnowała z obecnych tam „duszoszczypatielnych” scen wkraczania przemienionego Scrooge’a do domów pokrzywdzonych wcześniej przezeń ludzi. Jeszcze tylko natrętnej dydaktyki temu spektaklowi brakowało.

Po sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że w lubelskiej realizacji są sceny udane, prawdziwie wzruszające (znowu żywy plan!) i nie tak znowu wiele brakuje, żeby wynieść z teatru pogodę zawierającą się w słowach „w moim sercu ma miłość swój dom”. Ponownie powiem, że, paradoksalnie, w nadmiarze pomysłów zabrakło jeszcze jednego, porządkującego całość, zamykającego go klamrą. Gdyby istniał, wystarczyłoby coś oczyścić, z czegoś zrezygnować, gdzieś tchnąć ducha cudowności, a powstałby moralitet na miarę naszych a nie Dickensa czasów. A tak – aż szkoda tylu wytoczonych armat.

Andrzej Molik

Karol Dickens – Opowieść wigilijna. Adaptacja sceniczna i reżyseria – Krystyna Jakóbczyk. Scenografia – Krzysztof Kain-May. Muzyka – Jolanta Szczerba-Stawarz. Premiera w Teatrze Lalki i Aktora im. H. Ch. Andersena 24 listopada 1996 r.

Kategorie: /

Tagi:

Rok: