Straceńczy lot aniołów

Rok, może trochę więcej temu, napisałem po lubelskim recitalu Anny Szałapak Z czego składa się świat recenzję tak entuzjastyczną, że gdy ją dziś czytam, zastanawiam się skąd znalazłem tyle przymiotników, żeby wyrazić ten mój ówczesny zachwyt. Tekst, tak jak jedna z piosenek koncertu, nosił tytuł Fatamorgana. Artystka Piwnicy pod Baranami wydawała się być personifikacją niezwykłego zjawiska. Podkreślało to też przywołanie przydomku jakim jest obdarzana w słynnym krakowskim kabarecie. To jeszcze nieodżałowny Piotr Skrzynecki mawiał o niej: Biały Anioł.

Nie zmieniłem stosunku do talentu Anny Szałapak. Cały czas uważam ją za wybitną interpretatorkę śpiewanej poezji, pozostawiającą swoje znamię, znak najwyższej jakości na każdym z wykonywanych utworów. Jednak po jej czwartkowym (18.01.2001 r.) Koncercie świątecznym z szopką krakowską w tle zaczęły mnie drążyć pewne obawy o przyszłość zjawiskowej postaci spod Baranów. Jęłem się zastanawiać, czy – podobnie jak uczyniła to swego czasu inna piwniczna gwiazda obdarzana ezoterycznym, anielskim mianem, czyli „Czarny Anioł polskiej piosenki” Ewa Demarczyk – nie zaczyna Anna Szałapak ulatywać w złą stronę i niebezpiecznie zasklepiać się w swym kanonicznym, wielokrotnie sprawdzonym repertuarze. Czy nie jest to, podobnie jak w przypadku starszej koleżanki, lot straceńczy.

Paradoks polega na tym, że myśl ta przyszła wówczas, gdy nasz Biały Anioł spróbował repertuarowych poszukiwań, bo taki z założenia – odświeżający, przełamujący, że się tak wyrażę, „wzorzec z Sevres” Anny Sz. – miał być Koncert świąteczny. Artystka, która z wykształcenia jest etnografem, miała snuć opowieści o historii szopek bożonarodzeniowych a szczególnie tych rodzimych, krakowskich i ozdabiać je piosenkami związanymi z tą tematyką. Okazało się jednak, że pani Anna jest narratorem wątlutkim. Tak ją zjadała trema, że nie dowiedzieliśmy się o szopkach nic ciekawego oprócz kilku banałów a i tu zdarzały się błędy rzeczowe, bo krakowscy szopkarze, owszem, mogli się wywodzić z takich dzielnic miasta pod Wawelem jak Krowodrza czy Zwierzyniec, ale wątpliwe bardzo, czy szopki powstawały na żydowskim przecież Kazimierzu.

Wykorzystane zostały w tej części wieczoru fragmenty napisanego w 1990 roku na wyjazd do Francji przez Agnieszkę Osiecką do muzyki Zygmunta Koniecznego programu Szopka krakowska (trzy piosenki). Zabrzmiały też dwa utwory do muzyki innego słynnego kompozytora piwniczenego Zbigniewa Preisnera – Kolęda warszawska i szczególnie piękna Kolęda katyńska. Były i inne związane z tematem piosenki: Gwiazda jeszcze nie spadła, Dobry wieczór gwiazdo biała i radosna, wręcz żartobliwa Pieśń o szopkarzach krakowskich. Nie było jednak w wykonaniu tych utworów pełnego przekonania artystki o dokonanych wyborach, żaru z jakim interpretowny był recital Z czego składa się świat. Kwestią czasu pozostawało już więc tylko wkroczenie artystki na pewny grunt ukochanych przez nią i przez widzów piosenek.

Byłem w tym momencie niezwykle ciekawy, jak Anna Szałapak przejdzie do tej części koncertu a może najbardziej, jak czrześcijańską tradycję Bożego Narodzenia pogodzi z tradycją judaistyczną, a przecież z niej, a konkretnie z nawiązującej do niej scenicznej adaptacji Singerowego Sztukmistrza z Lublina pochodzą napisane przez spółkę Osiecka – Konieczny najsłynniejsze jej przeboje – Ucisz serce, Białe zeszyty, Grajmy Panu. Pisenkarce Annie Szałapak inteligentnie pomogła Anna Szałapak etnograf. Opowiedziała, że w każdej krakowskiej szopce Święta Rodzina i adorujący Jezusa pasterze i Trzej Królowie pojawiają się na pierwszym piętrze budowli a parter zarezerwowany jest na świeckie przedstawienia teatralne (nie tylko Jasełek) czy w ogóle artystyczne. To tu znaleźliśmy się z artystką i z jej hitami. A kwestia żydowska? Wystarczyło drobne zamanipulowanie w tekście i miast Ucisz serce w białym świetle szabasowych świec, usłyszeliśmy: rozpalonych świec.

No, cóż i tak można, nikt tego nie zabroni, tym bardziej, że ukochana autorka opuściła już ten padół na zawsze i nie zaprotestuje. Ale to w tym momencie najmocniej odczułem prawdę o straceńczym przywiązaniu Anny Szałapak do swych przebojów, o jej lęku przed zdecydowaną modyfikacją repertuaru, o strachu przed tym, że publiczność nie zaakceptuje nowości, że novum uzna za sprzeniewierzenie się artystki wobec własnego „ja”. Wiadomo, że rewolucje repertuarowe nie są wskazane, że „syndrom inżyniera Mamonia” podpowiada, iż dobre są te piosenki, które są już znane. Jednakowoż uważam, że szansa eksperymentu, szansa stanięcia twarzą w twarz nowymi możliwościami została zmarnowana, bo odwagi zabrakło.

Czarny Anioł wybrał kiedyś swoją drogę przez polskie estrady, drogę, która do pewnego czasu się sprawdzała. Wkrótce jednak się okazało, że to jest już tylko muzeum, do którego nie wszyscy chcą zaglądać, że coraz mniej jest publicznośći potrafiącej zapełnić sale teatralne (a tylko w takich artystka zgadzała się występować) i w kółko słuchać Karuzeli z madonnami, Tomaszowa, Mostu w Avignon czy Grand Vallse Brillante. Ewa Demarczyk popełniła sepuku na własne życzenie, bo Zygmunt Konieczny czy Andrzej Zarycki wciąż mogli dla niej komponować muzykę do najpiękniejszych wierszy a ona tego nie chciała uważająć, że już do końca życia będzie wielbiona za to, co tak dobrze słuchacze znali.

Z Białym Aniołem, z Anną Szałapak jest trochę inna sprawa. Bez wątpienia brakuje jej nie tylko nowych tekstów, ale i moralnego wsparcia, jakie udzielała jej Agnieszka Osiecka. Zapewne artystka Piwnicy pod Baranami po śmierci poetki a także po odejściu tego dobrego ducha opiekuńczego Piotra Skrzyneckiego, czuje się trochę zagubiona i szuka po omacku. Jeśli piszę dziś kilka słów gorzkich, jeśli próbuję wyartykułować swe obawy, że pani Anna rozpoczęła straceńczy lot do fałszywego światła, czynię to wyłącznie z ogromnej sympatii do niej, bo wciąż uważam, że jest jak fatamorgana, jak piękno trochę nierealne, nie z tego świata, a zapierające dech. Poszukaj lepszych wznoszeń Biały Aniele!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: