Sympatie Marca, czyli Sztukmistrze z Lublina

Na samym początku tego roku pisałem o wiadomości z typu tych, które człowieka strasznie cieszą. Sławomir Marzec, najsłynniejszy w kraju – po śmierci Mikołaja Smoczyńskiego – artysta plastyk wywodzący się z naszego miasta, wygrywając wielomiesięczne zmaganie ze straszliwą chorobą, która go wciąż jeszcze dręczy, wracał do zawodowej aktywności. Wiadomość dotyczyła zorganizowanej przez Akademia Sztuk Pięknych w Poznaniu dyskusji wokół jego książki Sztuka, czyli wszystko. Krajobraz po postmodernizmie oraz przestrzennie największej w karierze Marca wystawy jego prac w tamtejszej Galerii Arsenał, prezentującej kilka różnych cykli – malarstwo, rysunek, bricolage, instalacje i filmy.

Najnowsza wieść jest równie radosna i budująca, chociaż jej nadejściu towarzyszył jak zwykle dowcipnie sformułowany komunikat Sławka: Rekowalescencja po operacji sprzed prawie miesiąca idzie jak krew z nosa, ciągle jakieś drobne niespodzianki, no, ale idzie, choć znów mnie zwaliło do fundamentów. Nie do końca, skoro Marzec tym razem wystąpił w podwójnej roli kuratora wystawy i prezentującego się na niej artysty. Pierwotnie ekspozycja ta miała być otwarta 15 kwietnia, jednak z wiadomych względów wernisaż ostatecznie odbył się w miniony czwartek 22 kwietnia w cenionej w całej Polsce Galerii Miejskiej w Łodzi przy Wólczańskiej 31, dokładnie w jej części zwanej Galeria Willa. Kurator zatytułował ją – korzystając z wieloznaczności – po singerowsku Sztukmistrze z Lublina i sam mówi, że stanowi ona manifestację siły naszej rodzimej lubelskiej kultury. Pomysł promocyjnie świetny, na miarę artysty, który ceniony jest w całym kraju i nie tylko, a przy tym nie zapomina o swych kolegach, którzy nie zawsze zostali tak jak on na ogólnopolskim forum dostrzeżeni i docenieni.

Do udziału w wystawie, która będzie czynna do 23  maja Marzec zaprosił reprezentantów różnych odmian sztuki. Udział biorą w niej performerzy Łukasz Głowacki (także malarz i autor instalacji), Zdzisław KwiatkowskiWaldemar Tatarczuk, malarze Mariusz Kozik, Paulina Sadowska (zajmuje się również filmem animowanym) i Tomasz Zawadzki, graficy Krzysztof SzymanowiczAndrzej Węcławski oraz sam Sławomir Marzec, hasający po największej ilości odmian plastycznej aktywności. Reprezentują oni różny stopień zaawansowania w twórczość. Przykładowo Marzec i Węcławski to „nobliwi” profesorowie warszawskiek ASP (Sławek także KUL), Szymanowicz jest prezesem lubelskiego ZPAP, Tatarczuk nowym dyrektorem BWA a filigranowa, urocza panna Sadowska raptem ubiegłoroczną absolwentką Wydziału Artystycznego UMCS, przy tym jedną z najbardziej aktualnie rozchwytywanych artystek. Czwartek był takim momentem ubiegłego.tygodnia, że jej prace eksponowano równocześnie na trzech wystawach: oprócz łódzkiej, na indywidualnej Sleeping in the grass w Galerii Białej CK (wciąż czynna) i zbiorowej Opowieści różnej treści w Galerii Grodzkiej naszego BWA (finisaż odbył się w piątek) .

Dobór ósemki artystów, jak przyznaje się Marzec w tekście do katalogu ekspozycji w Łodzi, był kwestią jego sympatii. Zresztą najlepiej oddać mu głos, bo nie ma zbytnich złudzeń, że wystawę w Galeria Willa zobaczy wielu lublinian. Warto przy tym przebrnąć przez gęste, niezbyt łatwe w czytaniu wynurzenia artysty, który równocześnie uznawany jest obecnie za jednego z najwybitniejszych polskich krytyków sztuki. Oto ten zapis:

Wystawa „Sztukmistrze z Lublina” jest szkicowym zarysem lubelskiego środowiska sztuk wizualnych. Zarysem niepretendującym do obiektywizmu. Właściwie to nawet nie wiadomo, czy istnieje coś takiego jak specyfika środowiska lubelskiego – tworzący tu artyści żyją bowiem takimi samymi, czy podobnymi problemami jak mieszkańcy Poznania, bądź Düsseldorfu. Nie jest to także „reprezentacja najlepszych twórców”, to co ich łączy – oczywiście w moim subiektywnym odczuciu – to właśnie pewien dystans wobec reguł globalizującego się artworld.

Nie będę ukrywał, że bliska jest mi wizja sztuki Mikela Dufrenne’a, gdzie każdy zasługujący na to miano artysta, tworzy własny wyjątkowy świat i porównywanie tych światów jest właściwie jednocześnie ich dezawuowaniem.

Artworld ze swoim blichtrem festiwali, gwiazd i świecidełek stanowi od lat przedmiot rozlicznych krytyk. Krytyk zagłuszanych wszakże zgiełkiem „doniosłych wydarzeń”, których jedyną wartością jest sukces w bezpardonowej walce o ulotną chwilę uwagi. Deklarowana jak mantra wiara w różnorodność i otwartość okazuje się zazwyczaj wyrazem bezradności, czy wręcz alibi dla naszego bezwładu i otępienia. I nie zmienia tego faktu nazywanie ich „nową” formułą inteligencji, czy bycia wrażliwym „inaczej”. Artworld utożsamia się powoli z Adornowskim przemysłem kulturowym, a różnego rodzaju „Kasandry” wręcz zaliczają sztukę już do gatunku rozrywki.

Jakaż to zresztą wartość wynika ostatecznie z postaw, które w drodze postępu i emancypacji pozbawiły sztukę wszelkiej tożsamości? Odrzucono wartości estetyczne, duchowe, warsztatowe, artystyczne, itd., po to, by sztuka stała się sferą wolnej kreatywności. Brzmi to niby dobrze i szlachetnie, ale w praktyce okazuje się nieszczęsnym szalbierstwem – w rzeczywistości nie istnieją układy całkowicie otwarte (ani całkowicie zamknięte). Nie można bynajmniej twierdzić, że nadal istnieje linearny rozwój sztuki i postsztuka stanowi jej aktualny najnowszy przejaw. Nie, jest ona bowiem zjawiskiem równoległym do sztuki i opartym na innym paradygmacie. O ile postsztuka jest pochodną koniunkturalnej adaptacji do reguł rynku i mass mediów (drogą skandalu, etc.), o tyle sztuka nadal pozostaje drogą duchowego rozwoju; jest Kierkegaardowskim indywidualnym stosunkiem do własnej egzystencji; jest desperacją bycia sobą. Jeszcze inaczej: sztuka jest tym, co w nas najlepsze – przenikliwością, wrażliwością, wyobraźnią – zespolonych w poszukiwaniu optimum naszego istnienia, zespolonych w nieustannym sporze o rozumienie tego optimum.

Wystawa „Sztukmistrze z Lublina” prezentuje w sposób sygnalny dorobek kilkorga artystów z różnych dziedzin i różnych pokoleń. Jest ich oczywiście stanowczo za mało, jest wielu innych równie ciekawych i równie godnych uwagi. Dokonując wyboru zaproszonych twórców kierowałem się kilkoma przesłankami. Przede wszystkim samą specyfiką Galerii Willa, która będąc zabytkową budowlą właściwie wymusza klasyczne formy sztuki. Nie da się tu kuć i burzyć ścian, przebijać okien, zrywać podłóg i wielu innych rzeczy, o czym piszę nie bez pewnego żalu.

Ważniejsze jednak przy tych wyborach były moje osobiste sympatie. Tak właśnie – sympatie. Bycie artystą, w takim mieście jak Lublin, jest samo w sobie rodzajem heroizmu. Tworząc tu miewa się przynajmniej czasem (jeśli nie nieustannie) świadomość, że być może „robi się do szuflady”. Z wystaw, robionych czasem nawet gdzieś tam za granicą, niewiele właściwie wynika, uczestnictwo w wyścigu o sławę, etc. wymusza nieustanną i czynną obecność w centrum zdarzeń. Stąd też artyści „prowincjonalni”,z marginesu artworld, siłą rzeczy dryfujący ku wizji sztuki jako wspomnianej drogi rozwoju duchowego, ścigają się nie tyle według „światowych” reguł, co raczej z samym sobą. Dla mnie jest to bezcenne, stanowi to w moim przekonaniu samą istotę twórczości i ślady tego znajduję u wszystkich prezentowanych tu artystów. Ich sztuka jest robiona także dla nich, jest formą zmagania się z własną przygodnością i schematyzmem. Zbyt często napotyka się w ramach tzw. sztuki festiwalowej (postsztuki) produkty tworzone na miarę krytyki, krojone według aktualnych sloganów i modnych pojęć. Tu tego nie ma, dla każdego z prezentowanych artystów sztuka jest zakorzeniona we własnym doświadczeniu egzystencjalnym; każdy z nich jest sztukmistrzem na własną niepowtarzalną miarę. I na koniec nigdy dość przypominania: ważne jest nie tylko to, co robimy, ale i to, czego nie robimy. Cenię więc artystów, którzy po prostu nie ulegaj pozornym lub głupim spełnieniom.


Sławomir Marzec

Pozostaje kwestia, o której pisałem już 7 stycznia. Wciąż czekamy na dużą wystawę prac Sławka Marca w jego rodzinnym Lublinie. Mam szczerą nadzieję, że nie będzie to oczekiwanie nazbyt dlugie.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: