Synteza „Stodoły”

Krzysztof Pruszkowski nie kryje a wręcz otwarcie twierdzi, ze w twórczości interesuje go aspekt społeczny. Mówi, że nie jest twórcą nowoczesnym, ale współczesnym. Objawiło się to na przykład w cykl zdjęć Alexander, który mieliśmy okazję oglądać w 1986 roku w lubelskim BWA. Opowiadał o paryskim kloszardzie przez wiele lat wystającego na kracie podziemnego systemu grzewczego. Pruszkowski utrwalił Aleksandra na fotosach, a gdy ten któregoś dnia bezpowrotnie zniknął, fotografował ślad sylwetki opartego człowieka widoczny na murze, zaś później nakleił tam jego zdjęcie naturalnej wielkości.

Tworzywem fotograficznym posłużył się też artysta dzielący czas pomiedzy Francją i Polską w wystawie Stodoła (powiększenie szczątków) zaaranżowanej w rodzinnym domu w Kazimierzu, w pięknej willi Pracownia Tadeusza Pruszkowskiego przy ul. Zamkowej 8, która w ten paradoksalny dosyć sposób – paradoksalny, bo ekspozycja dotyka spraw ostatecznych, tragedii w Jedwabnem – nagle ożyła i znowu, od 10 lipca, dnia pierwszego pokazu, przyciąga odbiorców sztuki na stok góry z pięknym – to dodatek extra – widokiem na przełom Wisły.

Najwłaściwszym sposobem oglądania monumentalnego tryptyku Krzysztofa Pruszkowskiego jest spotkanie z samym autorem, który przywołując słowa Brodskiego twierdzi, że człowiek staje się klasykiem, gdy potrafi analizować i mówić o swoim dziele. Pruszkowski opowiada fascynująco, z wielką pasją znamionującą społeczników i z wielką wiedzą charakteryzującą erudytów. Trzeba poddać się potokowi skojarzeń, bombardowaniu odniesień do historii sztuki, do tradycji malarskiej i literackiej, do innych wątków kulturowych, żeby dotrzeć do sedna tej pracy, pojąć ją i zaakceptować (lub nie).

Mówi Krzysztof: o ZSM, czyli Zlepkach Stereotypów Myślowych i punktach widzenia na pejzaż; o stosowanej praktyce fotosyntezy, dzięki której dociera do sedna sprawy, do pewników; o języku mówionym, tym z tradycji literackiej, z którym konkuruje dziś, jak to nazywają Amerykanie, visual language, jązyk wizualny i o nakładaniu sie tych języków w Internecie; o wciąż istniejącej dziurze syntaksy języka wizualnego, którą pragnąłby swym działaniem zasklepiać.

Jednak najważniejsze są dla nas informacje o powstawaniu Stodoły, o tym, jak artysta zobaczył w kwietniu w Rzeczpospolitej zdjęcie lotnicze, którego wyodrębniony kwadrat miał zbliżać frgment miejsca tragedii, a jak odkrył doświadczony fotografik, zakłamywało sytuację, zbliżało nie to, co zostało zawarte w podpisie i mogło skłaniać różnych rewizjonistów do twierdzenia, że prasa dopuszcza się manipulacji. W tryptyku znajdujemy zbliżenia dokonane przez artystę po dokładnych poszukiwaniach i analizach innych zdjęć, m.in. zrobionego z lotni przez fotoreportera Gazety Wyborczej, zbliżenia będące owocem pracy podobnej do tej, jaką wykonywał fotograf w Powiększeniu Antonioniego, podobnej do poszukiwań rewolweru z jednego z filmów Hitchcocka.

Jedna część tryptyku to Droga, którą prowadzono Żydów na zagładę, druga – Czarna plama po stodole, gdzie ich żywcem spalono, trzecia – Biała plama po grobach. Pruszkowski mówi, że pokazane są w ten sposób pewniki, rzeczy niedyskutowalne. Stosuje on syntezę i coś, co nazywa laserunkiem wtórnym. Praca zawiera w sobie zarówno ofiary jak i strzępki papieru gazetowego, fragmenty miejsca zbrodni jak i fragmenty zdjęć a także zawartego w fotografiach srebra. Ale żeby to wiedzieć, trzeba Krzysztofa Pruszkowskiego wysłuchać. Jest to oczywiście możliwe. Wystwę można zwiedzać codziennie w godzinach od 17 do 19 i wtedy artysta w sali u podstaw ogromnej kamiennej willi zapewne się zjawi. W ulotce do wystawy znajdujemy jeszcze taki ważny tekst: „Informuje się, że w miejscu pokazu obowiązuje zakaz palenia, jedzenia, picia, filmowania i fotografowania”. Chyba jest to zrozumiałe dla wszystkich. Ta tragedia, tragedia Jedwabnego wymaga naszej powagi.

Molik

P.S. Tryptykiem Stodoła (powiększenie szczątków) zainteresował się bardzo Edward Balawejder, dyrektor Muzeum na Majdanku. Można zatem mieć nadzieję, że pracę Krzysztofa Pruszkowskiego będziemy wkrótce oglądać i w Lublinie, bo Majdanek wydaje jest miejscem zdecydowanie lepszym do jej eksponowania, niż willa, gdzie – co tu kryć – „konkuruje” z nią zapierający dech widok na Kazimierz i okolice. Z drugiej jednak strony pamietajmy, że Kazimierz to miejsce, które przed wojną zamieszkiwali w większości Żydzi, późniejsze ofiary Holocaustu a być może i powojennych pogromów.

Kategorie:

Tagi: /

Rok: