Tam gdzie Gęś na sznurku

Skojarzenie jest natychmiastowe. Jakaż to gęś mogłaby być prowadzana na sznurku? Zielona Gęś, rzecz jasna! Ta z cudownej imaginacji Mistrza Ildefonsa (Brzechwową Kaczkę Dziwaczkę pozostawmy tu na boku, choć z bratniego ona panopticum). Nie trudno sobie wyobrazić, że 30 lat temu nazwę teatru ze stolicy południowych Moraw – Divadlo Husa na provazku – wymyslił jakiś czeski wielbiciel Gałczyńskiego. Wszak brneński teatr przez lata operował podobną, purenonsensową poetyką i tylko gęsi ze swego herbu zieloności nie przydał.

Rzecz jednak w tym, że połowa czeskich teatrów „na czymś” w nazwie tkwi lub tylko przysiadła (chociażby obecne także w Brnie Divadlo Na zabradli), tak zresztą jak połowa tamtejszych knajpek (druga połowa jest „pod”). Spolszczam tu zresztą nazwę dosyć jednostronnie, niektórzy ją tłumaczą jako Gęś na smyczy, inni zaś jako Gęś na uwięzi a każdy miłośnik czeskiej kultury wie, że Bohumil Hrabal napisał a Jiri Menzel sfilmował rzecz, która nosiła czeski tytuł Skrivanci na niti, ale tłumaczony był właśnie jako Skowronki na uwięzi. Sam Hrabal w liście do Kwiecieńki z 1990 roku ( zbiór wydany u nas pod tytułem Nic, tylko strach) pisał: „Czwartego stycznia odbyła sie premiera filmu, który nakręcił Jiri Menzel w owym roku sześćdziesiątym ósmym, ten film (…) leżał w kasie pancernej, do ktorej mieli klucze jedynie czterej towarzysze, bo film ten znajdował się pod specjalnym nadzorem, kierownicy wydziału czwartego mówili o nim, że to film, którego treść i przesłanie to nic innego jak zachęta do likwidacji komunistów” (o czym gorzki film w istocie jest Hrabal za chwilę wyjaśnia a ci, którzy go oglądali się orientują).

Zdaje sobie sprawę, że asocjacje należą do dosyć swobodnych, oryginalny tytuł i takaż nazwa teatru są inne, nie zdziwiłbym się jednak – chociaż nikt, dziś o to pytany, nie potrafi odpowiedzieć, że tak istotnie było – wynalezienie takiego a nie innego patrona w roku 1968, roku powstania Divadla Husa na Provazku, było sprytnym nawiązaniem do filmu, o którym wszyscy młodzi twórcy okresu Praskiej Wiosny wiedzieli, iż decyzją cenzury wylądował na półkach, filmu, który zresztą wszedł do dziejów światowej kinematografii i z racji tego, że żadne inne dzieło nie otrzymało głównej – jak najbardziej zasłużonej – nagrody na znaczącym festiwalu (Złoty Niedźwiedź w Berlinie) w ćwierć wieku po nakręceniu.

Żeby było jeszcze ciekawiej, należy przypomnieć, że gdy teatr z Brna gościł przed laty w Polsce a i w Lublinie z przepysznym spektaklem zatytułowanym najzwyczajniej (bo tym był) Comedia dell arte, nikt o żadnej „gęsi” nie wiedział. Teatr występował u nas po prostu pod nazwą Divadlo na provazku. Po przyjeździe ze Sceną Plastyczną KUL do Brna, taką skróconą, skrzacą się sarkazmem formę nazwy znalazłem na kilku starych plakatach rozwieszonych wokół przepięknej, nawiązującej do szekspirowskiej tradycji Sceny Elżbietańskiej (jak to ładnie brzmi po czesku: Alżbetinska Scena) w imponującej siedzibie teatru przy Zielonym Targu (Zelny Trh) w sercu Brna. Sam jestem ciekaw, jak partyjni decydenci reagowali na hasło Teatr na sznurku (smyczy, uwięzi, przewiązce czy też – zwyczajnie a najokrutniej – na powrozie)?

Dziś Divadlo Husa na provazku to potęga. Z kilku powodów. Przede wszystkim z racji pozycji jaką zajmuje w czeskim teatrze. To głównie on decyduje o tym, że to Brno a nie Praga postrzegane jest aktualnie jako pępek życia teatralnego republiki (także dzięki teatrowi pierwotnie związanego z „Provazką” Bolka Polivky, choć ten przeżywa chwilowy kryzys). Zespołem kieruje od lat dramaturg Petr Oslzly, który jest jedynym członkiem Rady Artystycznej stołecznego Narodniego Divadla spoza Pragi. To on doprowadził do sytuacji, że w listopadzie na scenie narodowej jego teatr zrealizuje swój bardzo słynny, grany do dziś od 1985 roku spektakl Rozvzpominani (reż.Ivo Krobot) według Obsługiwałem angielskiego króla Hrabala. Ostatnio Teatr Gęś na uwięzi zrobił prawdziwą furorę adaptacją Babicki (Babuni) według XIX-wiecznego klasycznego tekstu Bożeny Nemcovej, o którym szef Instytutu Polskiego w Pradze, wyśmienity bohemista i tłumacz literatury naszych południowych sąsiadów Andrzej Jagodziński mówi, że jest takim czeskim, ale pozytywistycznym Panem Tadeuszem. Jako ciekawostkę potraktujmy fakt, że tytułową babcię gra w spektaklu aktor, Jiri Pecha, i to gra tak, że wzbudza powszechny podziw zamaterializowany już zresztą cenioną nagrodą im.Alfreda Radoka.

Jeśli natomiast chodzi o materialny wyraz potęgi Divadla na provazku, jego statutu w kulturalnym krajobrazie Brna, Moraw czy całej Republiki Czeskiej, jest nim bez wątpienia siedziba teatru, na której widnieje dodatkowa jeszcze tablica informacyjna: Centrum Teatru Eksperymentalnego (współgospodarzem jest drugi teatr – HaDivadlo). Mają się już czym pochwalić nasze lubelskie teatry alternatywne, szczególnie po oddaniu do użytku w Centrum Kultury dużej sali widowiskowej (nie do końca jeszcze gotowej), w której mobilne elementy techniki pozwalają, w zależności od potrzeby wystawiać bardzo różne spektakle, ale przysięgam, że takiego kombinatu teatralnego jakim dysponują „Gęsiarze” z Brna, jeszcze w życiu nie widziałem. A zapewniam, że towarzysząc od ponad 30. lat życiu teatralnemu nie tylko w Polsce widziałem wiele.

Teatr otrzymał od władz pod koniec dekady lat osiemdziesiątych postawiony w 1707-08 r. pałac Hausperskych z Fanalu. Jego fasada otrzymała późnobarokowy wystrój, który dziś wyróżnia się od otoczenia i tym, że nowi gospodarze pomalowali część łuków w okiennych portalach w radosne barwy. Budzą wiele kontrowersji i są obiektem zajadłych ataków ortodoksyjnych konserwatorów, ale i wyglądaja tak, jakby tęcza na nich na chwilę przysiadła. No, i spełniaja swą rolę: wabią przechodniów.

Po przekroczeniu wierzei tego cuda, wkraczamy w teatralny świat łączący stare i starsze z najnowszym. Pałacową kamienicę wykorzystał teatr na biura, sale prób, własną kawiarnię (raczej piwiarnię) na parterze i magazyny na strychu a w podziemiach posadowił kameralną salę zwaną Scena Sklepni. Natomiast z tyłu pałacu, na stoku prowadzącym do brneńskiej katedry św.Piotra i Pawła, wybudowano supernowoczesny budynek z umieszczoną nad obszernym foyer (doskonałe miejsce do wszelkiego rodzaju ekspozycji) salą. To Velky Sal, tak doposażony technicznie, że studenci ze Sceny Plastycznej stwierdzili, iż całą skomplikowaną dekorację do przywiezionych tam spektakli, Wilgoci Zielnika łatwiej i szybciej zainstalowali niż w rodzimej starej auli KUL, gdzie Leszek Mądzik wystawia wszystkie swoje spektakle od początku działalności jego teatru. Nic dziwnego, że lublinianie czuli się w tym miejscu wyśmienicie, co nie pozostało bez wpływu na jakość prezentacji. Mądzik stwierdził później, że może tylko w Japonii, gdzie cisza na widowni trwała po przedstawieniu niemal tyle co ono same, spotkał się z lepszą reakcją na swoją sztukę. Odbiór wymagającej brneńskiej publiczności, ukształtownej na najsłynniejszych spektaklach świata, stawia w tym osobistym rankingu na pozycji drugiej a to doprawdy o czymś świadczy. Rozmawiałem także z gośćmi zagranicznymi przybyłymi do Brna, ale trudno to nazwać rozmową, bo po wyjściu ze spektaklu Mądzika byli raczej oniemiali z wrażenia. Helen Ganly, artystka z Oksfordu, która dwa dni wcześniej organizowała w Divadle na provazku akcję plastyczno-teatralną, wpadła w taki zachwyt nad osobnym, nigdzie indziej nie spotykanym językiem teatralnym Mądzika, jego niepowtarzalną formą ekspresji, że postanowiła przy okazji swej wystawy w Przemyślu przyjechać specjalnie do nas żeby zobaczyć pozostałe spektakle Sceny Plastycznej. Czy to jej się uda (bo wiadomo, że Mądzika można obejrzeć wszędzie, tylko nie na KUL), to zupełnie inna para kaloszy.

Jest wreszcie w kompleksie Centrum Eksperimentalniho Divadla scena – ewenement. To wspominana już Alżbetinska Scena stanowiąca łącznik w formie patio pomiędzy barokowym pałacem i nowoczesną dobudówką. Tak jak w teatrze elżbietańskim czasów Szekspira, otaczają ją krużganki z miejscami dla widzów, tyle, że są one stalowe a ich ażur pozwala także patrzeć na budynki z sąsiedztwa i płomienisty gotyk wieży katedralnej. Jeśli dodam, że pobyt w Brnie wypadł podczas pełni i srebrny dysk doświetlał swą poświatą balkony, każdy zrozumie, że wieczorem chciało się chociaż chwilę posiedzieć w tym bajecznym miejscu. Na scenie pod gwiazdami czyni się próby szekspirowskie (w repertuarz Król Lear), gra wiele spektakli, bo to tu mieści sie najwiecej widzów, przeprowadza akcje i happeningi. Kiedy 9 czerwca jedną z takich akcji plastycznych animował działający w Australii artysta Pepca Stajskal, nad sceną rozciągnięto chroniacy przed kaprysami aury dach. Szef „Provazki” Petr Oslzly opowiada, że zamawiał dach w specjalistycznych firmach i każdy mu odpowiadał, że zrobienie takiego ruchomego przykrycia jest niemożliwe. Więc zapytał swych techników, czy w teatrze jest coś niemożliwe i dach był gotowy w kilka dni.

Petr to szef z prawdziwego zdarzenia a przy tym równie prawdziwy autorytet. Kiedy bodaj w 1992 roku miastu zamarzyło sie oddanie pałacu teatralnego w ręce jakiegoś banku czy innej bogatej firmy, wykorzystując telewizję doprowadził do paraliżu podobnych zakusów i – powołując się na głosy mieszkańców – wymusił sytuację, w której to sam przewodniczący Rady Miejskiej tłumaczył się i wycofywał projekt z porządku obrad miejskiego parlamentu. Dzięki takiej bezkompromisowej postawie teatr został w swej siedzibie a Oslzly i jego ekipa mogą organizować i taką imprezę, na jakiej gościła nasza Scena Plastyczna. Bo czas wreszcie powiedzieć, że Leszek Mądzik został ze swym teatrem zaproszony na – jak to pleno tituli brzmi – Mezinarodni Divadelni a Kulturni Festival DIVADLO V POBYBU (V)-Brno 98 (informacja dodatkowa: v roce 30. sezony). Główny trzon nazwy znaczy TEATR W ROZWOJU, piątka rzymska oznajmia, że mamy do czynienia z piątą edycja festiwalu a to w nawiasie, że aktualna odbyła się w roku jubileuszu 30. lat działalności teatru.

Z festiwalu widziałem niestety niewiele, bo i na świecie już minęły już czasy takich imprez jak nasza niezapomniana Studencka Wiosna Teatralna, gdzie wszystkie zaproszone teatry przebywały przez kilka dni razem i każdy mógł zobaczyć, co prezentuje konkurencja i podzielić się uwagami i podyskutować. Festiwal w Brnie rozpisano na trzy tygodnie spektakli, prób i akcji (23.5-12.6.98) i rzadko kiedy dochodziło do spotkań nawet tylko dwóch grup teatralnych. Mógłbym epatować państwa bogactwem programu zawartego w tych trzech tygodniach, ale to nie ma sensu. Obejrzeliśmy w Brnie jedynie próbę (udaną) pożenienia filharmonii z teatrem, kiedy koncert filharmoników zapowidali aktorzy Divadla Husa na provazku a ostani utwór, Sarabanda poświęcona ośmiu artystom teatru, którzy już z tego świata odeszli, otrzymał fascynującą oprawę teatralną ze zjawami i monstrami z inferno. Można było także oglądać czytane, ale i nieco inscenizowane próby spektakli, które teatr zamierza wprowadzić do repertuaru a w ten sposób – przedni pomysł – sprawdza co się widzom może spodobać.

Występ teatru Mądzika należy – jak się rzekło – uznać za udany. Na przedstawienia przybyli nawet goście z Pragi, jak wspomniany szef naszego instytutu kulturalnego Andrzej Jagodziński, czy wieloletni przyjaciel Sceny Plastycznej, urodzony w Czechach Polak, Włodzimierz Adamczyk. Przyjęcie było gorące, chociaż omal nie doszło do małego skandalu związanego z zapowiadaną przez organizatorów wystwą fotogramów prezentujących historię Sceny Plastycznej. Wystawę wysłano ekspresową pocztą z Lublany – gdzie się miał odbyć festiwal z udziałem naszego teatru, ale został w ostatniej chwili przeniesiony przez Słoweńców na wrzesień – i nie dotarła na czas do Brna. Interwencje w firmie przewozowej poskutkował, przesyłka w ostatniej chwili nadeszła a Mądzik postanowił, że uczyni z prezentacji fotogramów dodatkowy spektakl. W scenografii pozostawionej na Scenie Elżbietańskiej przez australijskiego artystę o czeskich korzeniach, wkroczył z krużganków ciągnąc z hukiem walizy po schodach na dziedziniec patio a następnie razem z jednym ze swych aktorów strojnym we frak, rozstawił dziesiątki fotografii (w większości autorstwa Stefana Ciechana) opierając je o krzesła parteru. Chyba ten happening wypadł lepiej niż sztywny wernisaż ze słowem bożym i nieodzowną lampką wina.

Jest jeszcze jedna korzyść z podróży Sceny Plastycznej do Brna. Leszek Mądzik, który po 30 latach teatralnej działalności nie ma w zasadzie swej sceny na KUL (stara aula służy wykładom i udostępniana jest teatrowi incydentalnie) a jego galeria goszcząca największych artystów gnieździ się w jednej piwnicznej salce, zobaczywszy kombinat teatralny Divadla Husa na provazku, przekonawszy się w jakich warunkach mogą pracować inni, utwierdził się w przekonaniu, że musi zrobić wszystko, żeby władze Lublina oddały do dypozycji jego i jego teatru jedną z kamienic na Starym Mieście. Jeśli o mnie chodzi (a wszak nie tylko o mnie chodzi), jestem absolutnie za!

Andrzej Molik

Foto. autor

Kategorie:

Tagi: / /

Rok: