Tasiemiec

FELITON ZADOMOWIONY

Tasiemiec to jak widomo pasożyt żerujące wewnątrz organizmu człowieka, dziś już na szczęście rzadko diagnozowany. Wnętrze ziemi obok mojego wieżowca toczy inny tasiemiec – kanalizacyjny, wszelako ma wszystkie cechy pasożyta, który prawdopodobnie kiedyś zostanie wykończony, ale póki co, nic na to nie wskazuje. Patrząc nań, przeżywa się też deja vu: ma się nieprzeparte odczucie, że takie coś już znamy, że wydarzyło się już kiedyś w przeszłości. I rzeczywiście takie sytuacje znamy – my, doświadczeni tym systemem – z czasów gospodarki socjalistycznej, trwale napiętnowanej ślamazarnością poczynań budowlańców, ekip remontowych, kanalarzy (to termin z tamtej epoki, pojawiali się oni nawet w sztukach, np. w „Rzeczy listopadowej” Brylla) et consortes.

W ostatniej dekadzie października bawiłem w dalekiej Hiszpanii, gdy dzieci mi e-mailowo przesłały – trochę jako dowód zakupu aparatu cyfrowego, ale i jako „newsa” z rodzinnego miasta – zdjęcia zrobione z balkonu naszego domu na VI piętrze. Przedstawiały zapadniętą jezdnię na samym środku uliczki pod sąsiednim wieżowcem, tkwiącą nad tą dziurą bezczynną koparkę i prowizoryczne zabazpieczenie przeszkody w postaci siatek. Dopisały, że dziursko objawiło się już z tydzień temu, ale nic się przy nim nie dzieje. Po 12 dniach nieobecności byłem z powrotem w Lublinie i już sam mogłem obserwować kompletną inercję ekip, które miałyby zająć się poszerzającą coraz bardziej zapadliną. Zaczęło się wyjeżdżanie samochodem z parkingu pod domem z duszą na ramieniu, bo jeździło się po asfalcie zapadającym się już poza siatką ogrodzenia oraz po chodnikach, a więc z wskakiwaniem kołami na krawężniki, na co i ja i pozostali kierowcy z bloków przy Daszyńskiego 11, 13, 15 a także 2 (garaże i parking z tyłu budynku) skazani jesteśmy – uwaga! – do dziś.

Chociaż w redakcji to nie moja specjalność, już miałem napisać o skandalicznej bezczynności tych, którzy mieli się zająć niebezpieczną przeszkodą utrudniajacą życie kilkudziesięciu rodzinom z dwóch wieżowców i co najmniej dwóch niższych bloków w osiedlu 40-lecia. Wcześniej jednak do działu interwencji zadzwonił któryś z sąsiadów narażony na te same niedogodności i niebezpieczeństwa co ja, moja rodzina oraz mieszkańcy spod wspomnianych adresów i koleżanki obfotografowały dziurę i opisały cały problem. Artykuł interwencyjny kończył się deklaracją kogoś z MPWiK, że do 30 listopada będziemy mieli kłopot z głowy. Wydawało się, że zacnej firmie można wierzyć, ale chociaż zapadlina powstała po awarii kanalizacji i najwyraźniej postanowiono zmienić cały system odprowadzenia ścieków, bo obok wykopu pojawiły nowe betonowe rury, z jakichś względów – decyzją administracji osiedla, bądź samego, rezydujacego tuż obok zarządu spółdzielni Motor (jego członkowie widzą ten skandal z okien siedziby władz RSM)) – to wcale nie MPWiK zajęło się pracami, tylko jakaś anonimowa firma. Po blisko już trzech misiącach katorgi ludzie cieszą się, gdy z nagła – znów nie wiadomo na jakiej zasdadzie – pojawiają się ekipy ze znakami przedsiebiorstwa wodno-kanalizacyjnego, bo wszyscy oni uważają, że ten znak gwarantuje solidność i szybkość wykonawstwa.

Po zakończeniu listopada zadzwoniła koleżanka ze wspomnianego działu redakcji i zapytała czy obietnica została spełniona. Musiałem jej ze smutkiem zakomunikować, że – owszem – nie. I mogę jej i wszystkim komunikować to nadal. Dziura, od której wszystko się zaczęło w dopiero w okolicach świąt została wreszcie załatana i prowizorycznie pokryta asfaltem. Ale nazwałem wszystko tasiemcem, bo głęboki wykop posuwa się nadal na północ. Już dotarł do skrzyżowania z tą częścią Daszyńskiego (w tym osiedlu jest jedna, rozczłonkowana ulica i adresy różnia się jedynie numerami domów – to piękny patent, uwielbiany szczególnie przez taksówkarzy, którzy niekiedy muszą się dobrze naszukać wskazanego adresu), po która jeżdżą autobusy linii 5 i 32. Tasiemiec może więc za chwilę zagrozić miejskiej komunikacji. A deja vu wyrasta z obserwowania pracy tych nowych kanalarzy. To zadziwiajace, że ekipy pracują tu do wieczora i nawet w minioną sobotę po godz. 19 mijałem robotników coś tam dłubiących, a efekt jest tak wątpliwy. Niekiedy wygląda to tak, jakby pracował ich tylko dwóch, trzech, a reszta im przeszkadzała, poruszając się jak mucha w smole. Słowem, pasożyt ma się dobrze i może już wiosną uda mi się wyjechać autem spod domu nie po chodnikach, tylko normalnie, jezdnią. Ale zbytnio w to nie wierzę.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: