Tyle hałasu…

Zaczyna się cudownie. Cytat, zdaję się z Felliniego. Cztery pupy atakują nas powabnie, bo ich właścicielki, odwrócone do nas, przechylają swe ciała przez barierkę nadmorskiej promenady. Zaraz się okaże, że to nie Rimini mistrza Federico, tylko sycylijska Messina, a to oznacza grę z mafią w tle. Pięknie! Tadeusz Bradecki, reżyser Wiele hałasu o nic Williama Szekspira pokazanego wczoraj premierowo w Teatrze im. J. Osterwy korzysta – mówił o tym na konferencji prasowej – z dowolności podpowiadanej przez samego stratfordczyka. Ten tylko pozornie – przykładów jest wiele – nie wiedział, że wojskom norweskim (Hamlet) niezbyt po drodze do Danii przez Polskę, .a umieszczając akcję swych dramatów w wielu punktach Italii, stosując zasadę „czasu poza czasem”, kpił sobie z realiów, z loci Wenecji czy Werony.

Rajcuje także to, że po raz pierwszy w dużym znaczącym spektaklu, od – jeśli pamięć marudy go nie myli – Miłości na Krymie, na scenie Osterwy zapanowała, dzięki scenograf Jagnie Janickiej, słoneczna świetlistość, a ponure czernie licznych ostatnich realizuj poszły sobie precz do teatralnych magazynów. I muzyka (opracowanie Andrzej Marko), te napędzające najlepszą energię tarantele, wciąż we Włoszech żywe, w przeciwieństwie do naszych polek (także rytm dwa na dwa) czy oberków, szczególnie z udziałem młodej czteroosobowej kapeli grającej na żywo oraz z paradnym ukłonem wobec siewcy włoskiej muzyki w PRL-u – Marino Mariniego. I kostiumy (Sławomir Smolarz) z przełomu lat 50. i 60. ub. wieku (dlaczegóż by nie?) , z rozkloszowanymi przez halki spódnicami (bomba!) a la Brigitte Bardot, a lepiej Gina Lollobrigida i rybaczkami (koszmar!), także wg BB, a może Claudii Cardinale. I dowcipy z muzycznym wykładem, w którym obok taranteli i sarabandy pojawia się pasus o tak bardzo– a jakże! – szekspirowskim… tangu argentyńskim. I wypunktowanie adekwatnych jako żywo do krwiożerczej współczesności wyimków z Williama S. w rodzaju: Wymyślę jakieś uczciwe oszczerstwo. 1 cały ciąg znaczących kreacji aktorskich, pośród których wielbiciel naszego zespołu Bradecki nie zapanował tylko nad jednostkami (trudno, powiem, przykładem – niech przełknie to młoda aktorka – wyśmienita ruchowo, iskra boża Agata Moszumańska jako Beatrycze – kompletnie nie radzi sobie z dozowaniem emocji głosowych i operuje ubożuchnym zakresem podobnie nadpobudliwych dźwięków).

I tyle hałasu (much ado) o… Przepraszam, tu winna objawić się inna niż „o” literka. Niech będzie wielka. Dlaczego przy tylu urokach popadamy e czasie pierwszej w historii Lublina realizacji tej gorzkawej komedii Szekspira w senność? Moja uczona koleżanka (nie zdradzę, jaką funkcję pełni) skomentowała, że są, co najmniej cztery sceny, które powinno się radykalnie skrócić. Osobiście dodałbym jeszcze ze dwie. Tak wyśmienici znawcy Szekspira jak Tadeusz Bradecki najwyraźniej nie potrafią się wyzwolić spod uroku jego słów, mądrości i ich clou – bon motów Żal duszę sciska. Dyr.artystyczny Krzysztof Babicki daje na to przyzwolenie, stwierdzając, że lubi długie przedstawienia. No i funduje się widzom longiera na granicy strawności lub już poza nią.

Paradoks tej sztuki polega dodatkowo na tym, że o ile w wielu komediach szekspirowskich wieje nudą przy zawiązywaniu intrygi, czyli w akcie I, często i II (exemplum z Osterwy – Poskromienie złośnicy), to tutaj niemal wszystko co powabne , atrakcyjne dla odbiorców oglądamy właśnie w części pierwszej. Po przerwie, kiedy otwierająca, nokturnowa scena z policjantami nie została odpowiednio wygrana, może właśnie przez narzuconą ciemność (nie wszyscy potrafią dokonywać takich cudów komedii jak nocna sekwencja z grabarzami w filmowym Hamlecie Kennetha Branagha) i zaczyna się rozsupływanie intrygi, człowiek pomny pory nocnej, ma jedynie ochotę się zapętlić w sobie i zdrzemnąć, jeśli nie walnąć w regularny sen. Czy zatem trzeba czekać na pobudkę aż do finału? I konstatować, że ten hałas był o nic (about nothing)?

W zamierzchłych (a szkoda!) czasach autorzy – oczywiście ci wyposażeni w najlepsze intencje – spektakli, które nie odniosły od razu sukcesu, modyfikowali je natychmiast, słuchając – to zawsze groźne! – vox populi. Może faktura za dzieło została już przez Osterwę Panu Tadeuszowi wystawiona, jednak sądzę, że nie stałoby się nic uwłaczającego, gdyby tak wielbiony przeze mnie artysta (nigdy nie zapomnę jednego z najpiękniejszych oglądanych w życiu przedstawień, Wiosny narodów w cichym zakątku ze Starego Teatru w Krakowie, w reżyserii właśnie Bradeckiego) spojrzał na sztukę ponad rachunkami fiskalnymi i dokonał bezhałaśnych poprawek. To tylko kosmetyka. Proszę uwierzyć, że znacząca!

Kategorie: /

Tagi:

Rok: