U-Daniec

Proszę tytułu nie mylić z U-Bootem, albo jakimś Undergroundem. Na śliskim ostatnio gruncie kabaretowym wreszcie znowu komuś się udało, a i my mamy w ten sposób jakiegoś udańca. Że zaś jest nim Marcin Daniec, to i tak się rzekło. Zjawisko wszelako prowokuje do pytań, osobliwie jednego: co takiego jest w Dańcu Marcinie, że dwa jego koncerty zaplanowane w fatalnym okresie poświątecznym (w tym – w posylwestrowym), sprzedają się na pniu i w równie fatalnej sali kina Wyzwolenie nie można szpilki wetknąć?

Wydaje się, że pierwszym sprzymierzeńcem rozśmieszacza Dańca są jego właśni starsi koledzy, których satyryczne ostrze uprawianej sztuki gwałtownie stępiało w zetknięciu z nową rzeczywistością. Pietrzak to dziś nieznośny mądrzałek, Fedorowicz – nudny misjonarz, Wolski – zadęty pouczacz. Nawet subtelny intelektualizm Daukszewicza jest jakby nie na miejscu obok soap-oper, rewii miss i ple-ple (spolszczenie od: talk) shows. Ostały się przaśności Drozdy, który zawsze balansował na granicy dobrego smaku, i poniektóre numery jego byłych kolegów z Elity.

Do tego ludycznego nurtu zapisał sie też Daniec Marcin, który nie jest jednak tak naiwny żeby pozostać na poziomie, powiedzmy, krzczonowskiego kabaretu Rzep (ten zresztą, wbrew folklorystycznym korzeniom, uprawia satyrę). Sięgnął on do korzeni, ale korzeni dziś dominującej mass-culture (po naszemu: kultury masowej). Sięgnął mianowicie do filmowej komedii slapstickowej i przydał niememu kinu słów. Chociaż wydaje sie to karkołomne, przynosi sukces. Daniec jak Flip i Flap, jak Keaton i Chaplin nawet, potrąca wszystkich, atakuje osobiście, prowokuje los i rozbija torty na szczęśliwych twarzach zaczepionych widzów. Nie dosłownie – rzecz jasna. Ale na tyle skutecznie, że przy wyjściu z nieszczęsnego kina Wyzwolenie można było usłyszeć szczęsne wyznanie masowego odbiorcy: – Nie wierzyłem, że to koniec! Tak przeleciało!

Ano, przeleciało. Jednym uchem wleciało, drugim wyleciało. Artysta na miarę naszych czasów odniósł sukces. U-Daniec!

Ra(Molik)

Kategorie: /

Rok: