W kubiku świata

PO PREMIERZE W TEATRZE OSTERWY

Jakie to szczęście, że dramaty teatralne mają drugie akty. Na polskiej prapremierze przeflancowanej z Niemiec sztuki Dirka Dobbrowa „Legoland” w Teatrze im. J. Osterwy najgorsze było w piątek przetrwać pierwszy akt. Rozpuszczony w duchocie sali mózg dominowało wrażenie, że dramaturgia jest miałka, problemy wielkiego zachodniego blokowiska ni w ząb nie przystają do tych spotykanych w wieżowcach Czechowa czy Czubów, język jest skończenie sztuczny a aktorzy wrzuceni w tę materię straszliwie się męczą. Potem odlot był już absolutnie precyzyjny.

Świetna jest scena ostecznego umierania – w świetle na górze wieżowca – niby panny młodej Jenny, w interpretacji najlepszej wśród grających pań Anny Brulińskiej. Kapitalny cały czas – ale szczególnie w scenie na materacu a także w sekwencji mycia go w balii, gdy świecąc gołą dupą wiedzie poważny monolog – jest Andrzej Golejewski, który aktorsko jako bezdomny Michu niepodzielnie bryluje w przedstawieniu. Ekstra są interwencje muzyczne w opracowaniu reżysera spektaklu Grzegorza Kempinskyŕo. Tekst sztuki wymagał klucza i ten klucz znalazł on świetnie. Pomogła mu w tym Bożena Pędziwiatr, tworząc mobilną, obracaną (i wykorzystującą zapadnię – piwnicę) scenografię jakby żywcem przeniesioną z widowiska plenerowego odbywajacego się właśnie festiwalu Sąsiedzi. Jej kubik jak z klocków lego, wieżowiec stanowiący cały świat bohaterów, jest wielofunkcyjny i atrakcyjny. Część aktorów – mieszkańców – zasiedla go tylko w milczeniu, a uczestnicy akcji są wyprowadzani z niego ciekawymi pretekstami. Tak się dzieje np. w momencie prasowania przez Ronniego (Aleksander Fiałek) żelazkiem z długim sznurem oraz bandażowania przez niego żylaków matki – Pani Wolf (nie schodząca nigdy z wysokiego poziomu aktorstwa Jolanta Rychłowska). Tak jest też w scenie jedzenia siostry (Brulińska) i brata (Gerd w oczyszczonej z wszelkich manier, przykuwającej wzrok interpretacji Szymona Sędrowskiego), niby realnego – w kubiku – a na zewnątrz niego uproszczonego jak w teatrze lalek.

Język sztuki był jednocześnie szansą i pułpaką. Pułapką była nuda w pierwszym akcie. Szansą – podbijanie myśli, które w tym nieszczęsnym wstępnym akcie ledwie były osadzone w pastaciach. W drugim – rozkwitły wyraźnie pokazanymi historiami. To język SMS-ów, funkcjonujący w sztuce poniekąd w zastępstwie wulgaryzmów, których zaskakująco brakuje. Godne podziwu, że jego chropowatość pozostała, a jednocześnie jest on trywialny. Co do treści sztuki, to samotność nie jest żadnym podniecającym tematem. Wyjście z samotności – tak, ale nie przez skok z dachu. Powszechoność tego problemu intryguje odbiorców, stają się oni w jakiś sposób pogodzeni z brakiem wyjścia bohaterów. A trzeba odróżnić samotność od osamotnienia. Bohaterowie „Legolandu” są osamotnieni, żyją zorientowani na to co przynosi im świat.  Świat jednak niewiele wnosi, jeśli się w nim przeglądać. Lepiej więc skontaktować się ze swoją samotnością, czyli  pogodzić się z soba. Sztuka pokazana w Osterwie żadnych propozycji wyjścia nie dostarcza. Pozostaje ta piękna scena skoku, którego na scenie nie było, który zmienił się w światło. Ostatecznie – ale i niestety – można to wziąć za jakieś rozwiązanie.

Andrzej Molik 

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: