W samą porę…

Tytuł tych uwag to także (a raczej: przede wszystkim) tytuł jednej z piosenek Jana Kondraka. Piosenki o urodzie nie do przecenienia, powabnej sentencjami takimi, jak ta uwaga żołnierza: „miejsce w szyku znam, moje miejsce w czasie przeszłym”. Do tego dochodzi fascynująca umiejętność artysty wprowadzania w atmosferę utworu. Kondrak w kilku słowach, jak jakiś wytrawny entreprener, maluje obraz pomocny naszej wyobraźni przy obcowaniu z piosenką. Gdyby ktoś mądry, powiedzmy z telewizji (ale nie lokalnej, bo szkoda armat i prochu), odkrył te talenta, Janek już dawno miałby swój show czy program muzyczny naznaczony nietuzinkową osobowością prowadzącego. Nie ma, co oznacza, że media mamy wciąż mało mobilne, tkwiące korzeniami w przeszłości.

Bo trzeba wiedzieć, że introdukcje Jana Kondraka to także tchnienie subtelnej filozofii i poezji czystej wody, czasem ironii kąsliwej, acz nie jadowitej. Jak w tej opowiastce o Isadorze Duncan przed piosenką Szal, którą kończy wskazaniem intencjonalnym: „Dedykuję utwór dziewczynkom po trzydziestce i chłopczykom przed dwudziestką, ponieważ jest to ten sam rodzaj rozmemłania”. Dla Kondrak śmierć drzewa jest sytuacją hamletyczną, wie, że o czwartej rano jesteśmy w stanie rozkołysać świat, a szkarłatne szaleństwo w oczach może wywołać Joanna – „posłanka z innych sfer” (to znaczy po hebrajsku). Tak tym zmetaforyzowanym światem wciąga, że gdy dedykuje Na piechotę tym, „którzy potrafią uśmiechać się do rzeczywistości pękniętą podeszwą”, to chcemy koniecznie się załapać do tego towarzystwa. Jak Janek wiemy już, że „pęknięta podeszwa, pęknięta psychika, to często tak sie razem składa”.

Powie ktoś słusznie, iż w zapiskach niniejszych brakuje samych piosenek, muzyki szczególnie. Rzeczywiście, nie pierwszy raz mam ten sam problem. Jan Kondrak już dawno odfrunął z Krainy Łagodności pojmowanej jako podśpiewywanie barda przy akompaniamencie gitary. Tak jak swoją podopieczną, Jolantę Sip poprowadził w okolice ostrego rocka wspieranego głośnym instrumentarium, tak samo uczynił ze swoim programem. (Swoją drogą jest to jakieś znamie czasu, że rockmani w rodzaju Piasków czy Kaś Kowalskich sterują w strone muzyki pop, a opuszczone pozycje zajmują w tym czasie laureaci krakowskich czy olsztyńskich festiwali sięgający do rockowych riffów i wzmacniaczy godnych stadionów). Gdyby takiej muzyce towarzyszyło idealne, studyjne nagłośnienie, może wszystko byłoby w porządku, Kondrak i głosu kawał posiada i dykcja dysponuje bez zarzutu. W garnku dźwięków jaki powstaje w Kawiarni Artystycznej HADES przy podobnej mocy decybeli, uroki tekstu trzeba wyławiac na siłę, często z wątpliwym skutkiem.

Powstaje sytuacja zgoła paradoksalna, bo w recitalu zaczyna dominować to, co miało być jedynie pomocą i podbarwieniem – słowo wiążace. Szczęsciem są utwory, jak ten przywołany na początku, które daja pojęcie o sile poetyckiej Kondrakowych strof wyśpiwywanych. To one dają powód do stwierdzenia tytułowego: w samą porę. W samą porę pojawił sie znów na firmanencie jeden z największych talentów poezji śpiewanej jakie się objawiły w nie ubogim przecież pod tym względem Lublinie. W samą porę przypomniał o swoim istnieniu i o tym, że inwencji mu nie brakuje a twórczośc jego godna jest najznakomitszych sal koncertowych. Oby niedzielny koncert w HADESIE był początkiem renesansu piosenkarza Jana Kondraka, postaci wszak renesansowej.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: