Widzący Lublin

Hiobowa wieść dopadła mnie – wiem, zadziałał odruch spojrzenia na wyświetlacz komórki, chociaż położyłem się spać po 4 rano – o godz. 7.14. Leszek Mądzik wykrztusił ze ściśniętego gardła, że Profesor nie żyje, odszedł w nocy. Przez godzinę, nie ubrawszy się, przekazywałem ją dalej dzwoniąc do tych, którzy byli stałymi uczestnikami kręgu zbierającego się na Szerokiej 28, żeby ogrzać się Jego mądrością. Teraz, przeciwnie, strasznie zmarzłem, że postanowiłem powrócić pod kołdrę. I zaczęła się galopada myśli, wspomnień o Władziu Panasie, tych drobiazgów, z których składa się życie nawet gdy się wydają nieistotne, marginalne.

Moment gdy pojawił się na uczelni jako, jak to wtedy mówiono dysydent relegowany z uniwersytetu w Poznaniu po Marcu 68. KUL, grając władzom na nosie, przytulał takie wyrzutki systemu, wkrótce na moim roku miałem nowych kolegów, Basię Toruńczyk i Sewka Blumsteina. Ale Władek był zdruzgotany zmianą miejsca, tym że wylądował gdzieś w jakimś dzikim mieście na Wschodzie. Tak nie go cierpiał, że nie podobały mu się nawet zawsze piękne u nas dziewczyny.

Czy ktoś – myśl kolejna – mógł wówczas w jakiejś szaleńczej wizji przewidzieć, że ten człowiek stanie się po latach twórcą nowej mitologii Lublina, jego Starego Miasta? Że Władysław Panas toczyć będzie – przyklad tylko jeden – w ”Oku Cadyka” cudowną zupełnie opowieść o niezwykłym obrazie, największej – Profesor nie miał co do tego wątpliwości – osobliwości Miasta, czystej epifanii Enigmy, wielkiej ”intrydze Nieskończoności”. Czy ktoś mógł sądzić, że odkryje – a dziś wiem, że tylko On to mógł uczynić – iż jej sedno zawiera się w tym, co pisał o ”pępku świata” znajdującym się na ulicy Szerokiej 28, gdzie mieszkał Ha-Hozeh mi-Lublin, Widzący z Lublina, miejscu ”które było środkiem świata, w którym działy się wszystkie cudowne i dziwne, wzniosłe i straszne rzeczy”? I, że przeprowadzi Profesor ten swój olśniewający wywód – iż dzisiejszy plac Zamkowy to oko Widzacego – tak sugestywnie, że w maju ub. roku na promocji książki w Ośrodku Brama Grodzka – Teatr NN obudzi nim – pisałem o tym – demony?

I jeszcze – znowu galopada – w wiele lat po zrodzeniu się na KUL tej przyjaźni, spotkania, które opromieniała Jego porywająca wszystkich fascynacja Schulzem i Czechowiczem. Piersze czytanie ”Poematu o mieście Lublinie” w Ośrodku Brama Grodzka – Teatr NN. Jego fragment i mój, bo miałem zaszczyt być też zaproszony do zmianiającego się później co roku grona lektorów. A potem ta pierwsza ”Noc z Czechowiczem”, gdy Profesor ten sam wyimek z poematu recytował w kaplicy św. Trójcy i wspólna z Nim radość wszystkich spacerowiczów, że na koniec wędrówki przy św. Mikołajem na Czwartku księżyc jak u Czechowicza objawił swą pełnię. I festiwal schulzowski przez Niego przygotowany i dopieszczony, włącznie z autentycznym buntem Władzia po obejrzeniu koszmarnego ”Sanatorium pod Klepsydrą” Korsunovasa z Teatru Studio. I – a chciałoby się w tym strasznym momencie pamietać Profesora wyłącznie wesołego, z całym tym Jego pysznym poczuciem humoru – ten powrót z gorącej Turcji, gdy Mu powiedziałem, że na plaży zgłębiłem dokładnie ”Bruno od Mesjasza”, a On krzyczał w Szerokiej: – Molik w 40-stopniowym upale przeczytał całą moją książkę!!! I ”Rymy częstochowskie dla Andrzeja na urodziny”: ”Andrzeju drogi/ niech Cię zgryzota,/ ta stara kokota/ zbytnio nie omota”…

Zapadłem w nerwowy, przerywany sen. I stała się rzecz wspaniała! Władek przyśnił mi się i to aż dwukrotnie. Nie jest tak ważne w tym momencie, co do mnie mówił. Ważne, że był przepięknie pogodny, rozpromieniony, że z Jego twarzy bił jakiś zapierający dech transcendentalny blask. Może taki jak z Jego księgi o kabale w prozie Schulza? Może taki jaki się kryje w poemacie Czechowicza? Może taki jaki promieniował z ”pępka świata”, stamtąd gdzie mieszkał Ha-Hozeh mi-Lublin?… To takiego Władysława Panasa miałem pod powiekami, gdy na mszy żałobnej ks. Weksler Waszkinel, nawiązując do Widzącego z Szerokiej 28, genialnie nazwał Profesora Widzącym Lublin. I głęboko wierzę, że w tym momencie na Jego pogladającym gdzieś z Lepszego Świata obliczu rysowało się jeszcze coś – szczęście. Takie – jak to u niego – enigmatyczne. ANDRZEJ MOLIK

Kategorie:

Tagi: / / / / / /

Rok: