Wielki, efektowny

Po premierze w Teatrze Muzycznym

Wobec biednego jak mysz kościelna, wciąż oczekujacego na nowego dyrektora Teatru Muzycznego, mamy pewną zaległość spowodowaną wyjazdem recenzenta daleko poza Lublin akurat w dniu premiery „Wielkiego Koncertu Karnawałowego”, który niewątpliwie na łamach Kuriera powinien być odnotowany. Rzutem na taśmę odrabiamy swoje powinności, chociaż widowisko – przynajmniej na jakiś czas – znika z repertuaru teatru.

Było ono kolejnym przedsięwzięciem zastępującym w obliczu ogromnego kryzysu finansowego placówki z ul. Skłodowskiej normalne premiery operetek i musicali, podobnym jak poprzednie koncerty – patriotyczny na święto 11 listopada i kolędowy z bożonarodzeniowej okazji. Ale i – zresztą w zgodzie z tytułem – był to koncert największy oraz okazał się najbardziej efektowny. Twórcy sfastrygowali – to chyba dobre słowo – przedstawienie z tego, czym teatr dysponuje, począwszy od dekoracji i kostiumów, po repertuar, tylko trochę ozdobiony nieobecnymi wcześniej na tej scenie przebojami.

Można podziwiać inwencję realizatorów na czele z Przemysławem Śliwą, który pierwotnie wymieniany był tylko jako choreograf, ale zajmował się też reżyserią i w tej roli jego nazwisko ujawniono dopiero wtedy, gdy dyrekcja wyskrobała jakoś pieniądze na odpowiadającą temu mianu gażę. Trudno przecenić też rolę kierownika muzycznego Lucjana Jaworskiego, prowadzacej chór Ewy Baranowskiej Janusza Bacy, na którego barkach nie dosyć, że aktorsko spoczywała większa część musicalowej odsłony koncertu, to jeszcze przygotowanie sporej ilości nowych, bardzo interesującyc aranżacji. Muzyk, który od czasu do czasu potrafi bardzo skutecznie przedzierzgnąć się w aktora, wywalczył też u polskiego właściciela praw autorskich do musicalu „Notre Dame de Paris” zezwolenie na pierwsze wykonanie w naszym kraju – trzeba przyznać, że bardzo trudnego – songu księdza Frollo z dzieła Richarda Cocciante. Wszyscy oni tak kroili materię, jak jej stało, dokonywali cudów ekwilibristyki w wyczarowywaniu efektów dalekich od jakiejkolwiek siermiężności, a że znaleźli wsparcie w tęskniących za nowymi premierami aktorach, ogromne brawa publiczności – i to przy otwartej kurtynie – był nie jakieś tam kurtuazyjne, tylko po prostu szczere.

Co do aktorów, to chyba każdego solistę da się wyróżnić za jakąś partię. Eleonora Krzesińska podobała się w „Miłość to…” z „Paganiniego” Lehara i w duecie z Jarosławem Cisowskim „Usta milczą” z „Wesołej wdówki” tegoż kompozytora, jej partner solo w arii „Wielka sława to żart” z „Barona cygańskiego” Straussa, Agnieszka Piekaroś-PadzińskaWojciechem Wróblewskim w duecie z „Księżniczki czardasza” Kalmana, Bogusława Matys Bolesławem Hamalukiem w „Czpiotce” z „Clivii” Nico Dostala, Krystyna Szydłowska oczywiście w „Hello, Dolly!”, ale i w „Kabarecie” Kendera (partnerujący jej w „Forsa, forsa” Cisowski był zadziwiająco podobny do Joela Graya!) i w brawurowej „Tangolicie” z „Balu w Savoyu” Abrahama, Bożena Saulska w dramatycznym „Memory” z musicalu „Koty” Webbera, Marian Josicz w hicie Daniły „Ja do Maxima mknę” z „Wesołej wdówki” Lehara (tak mknął, że uroczo chwyciło go lumbago) i w kapitalnym, kabaretowym „Zimnym draniu”, Paweł Stanisław Wrona w arii Umberta z „Wesołej wojny” Straussa i w duecie z „Księżniczki czardasza” wyśpiewanym z chórzystką Magdaleną Ziają, wspomniany Wróblewski razem z innymi panami w paryskim wyznaniu „Ach, kobiety!”

Wygląda na to, że wymieniłem większość utworów zawartych w tym dwudzielnym, operetkowo – musicalowym widowisku, które dyskretnymi zapowiedziami spinał Jerzy Turowicz. Jednak miało ono i swych głównych bohaterów. Na takie miano, oprócz przebranego – co zawsze będzie śmieszyć – za kobietę Marka Grabowskiego, który rozłożył zupełnie widownię piosenką „Sex appeal”, zasługują Agnieszka Kurkówna i przywoływany już Janusz Baca. Ich wykonanie słynnego „Time To Say Good Bye” śpiewanego przez Sarah Brightman i Andreę Bocellego powodowało mrowienie na plecach i było przyjęte entuzjastycznie. Poza tym Kurkówna fantastycznie zaśpiewała „Prześniłam sen” z musicalu „Nędznicy” Schonberga (Baca zaś wspominaną pieśń księdza z „Notre Dame”), a razem, wespół z żywiołową Małgorzatą Rapą, chórem i baletem wyinterpretowali to, co robiło bezwzględnie największe wrażenie tego wieczoru – „Czas Wodnika” i „Świeć nam słońce”, czyli porywające pieśni – otwierającą i zamykającą – z „Hair” Mac Dermonta. Chciało się – a sądzę, że nie dotyczy to tylko pokolenia „dzieci kwaiatów” – do nich wskoczyć na scenę i śpiewać razem z nimi. Tak, nasz teatr – a piszę to nie pierwszy raz – stanowczo powinien sięgnąć po ten wciąż żywy, chwytający za serce musical. Pełnospektlowe „Hair” koniecznie musi zagościć na lubelskiej scenie!

I miał „Wielki Koncert Karnawałowy” jeszcze jednego zbiorowego bohatera. Tak jak w koncercie patriotycznym z listopada wszystko opierało się na znakomicie przygotowanym chórze, tak tu ogromną robotę wykonał balet, osobliwie jego piękniejsza część (ten kankan, to tango „La Cumparsita”!). Nie powinno to dziwić, bo przecież pieczę nad całością sprawował znakomity choreograf, ale nie wspomnienie o tym byłoby grzechem. W dobie mizerii finansowej, kłopotów z obsadzeniem fotela dyrektorskiego otrzymaliśmy od Teatru Muzycznego wcale zgrabny, sympatyczny prezent karnawałowy. I to też należy cenić.

Andrzej Molik

Wielki Koncert Karnawałowy. Reżyseria i choreografia – Przemysław Śliwa; kierownictwo muzyczne – Lucjan Jaworski; przygotowanie chóru – Ewa Baranowska. Premiera w Teatrze Muzycznym 12 stycznia 2002 r. (recenzja po prezentacji z 27.01.2002).

Kategorie: /

Tagi: / /

Rok: