Wielkie lustro

Po premierze w Teatrze Osterwy

Teatry pracują podług rytmu sezonów artystycznych i w ramach takiej cezury czasowej dokonuje się oceny ich pracy. Trudno się jednak nam oderwać od kalendarza obowiązującego dla wszystkich, więc zgoła automatycznie i kolejną premierę w Teatrze im. Juliusza Osterwy umiejscawiamy jako dokonanie roku 1998. Jeśli nawet po „Krzesłach” Ionesco, których premiera odbyła się 9 dni wcześniej i po zaprezentowanym po raz pierwszy w minioną sobotę „Ślubie” Witolda Gombrowicza nasza placówka nie pokaże do grudnia czegoś równie znaczącego i tak rok bieżący będzie można uznać za jeden z najważniejszych w jej historii.

Wielkie słowa padają oczywiście pod wrażeniem spektaklu w reżyserii Marcela Kochańczyka. Jego interpretacja Gombrowicza, jego wizja dramatu dopełniona idealnie z nią współgrającą scenografią Pawła Dobrzyckiego (to coś więcej niż scenografia, to materia i sedno owej wizji, dodatkowa dramatis personae) a także dojmującą muzyką Tomasza Bajerskiego (i poniekąd choreografią Przemysława Śliwy), sprawiają, że uczestniczymy w święcie teatru i delektujemy się strawą teatralną o niepospolitych walorach.

Można, jak – wstyd się przyznać – niżej podpisany, nie kochać Gombrowicza. Nie można go nie cenić. „Ślub”, którego, w przeciwieństwie do pozostałych dwóch dramatów jego autorstwa w Lublinie nigdy nie wystawiano, jest totalną, ale i skrajnie ironiczną krytyką współczesnej kultury i cywilizacji i uwikłanej w nią jednostki. Gombrowiczowski oryginał diagnozował jednak upadek naszego świata w obliczu wojny. Reżyser lubelskiego przedstawienia dokonał uwspółcześnienia współczesności, przeniósł akcję w czas dziś nas dotyczący, czas końca wieku. Najbardziej znaczące skreślenie w tekście oryginału (pozostałe są raczej kosmetyczne, kondensujace akcję) tyczy sekwencji, którą można by nazwać „jak to przed wojną było”. Czy mamy do czynieniem z kolejną wersja tak modnych (czy też tak naturalnych dla przełomów wieków a szczególnie mileniów) wieszczeń o końcu świata? Nie, to raczej kpiarskie, wielce okrutne lustro postawione przed nasze oblicza (facjaty, gęby, maski etc.).

To, wydawało by się, zabieg prosty, jeśli nie wręcz trywialny. Dekoracje, które w części pierwszej są jakimiś bebechami przeszłości, w drugiej pokrywają lustrzane, deformujące swą krzywizną odbicie płyty. W nich widzimy zwielokrotnienie aktorów, świateł, a w gruncie rzeczy – nas samych. Ale i te połacie zagarniających całą sceniczną przestrzeń krzywych zwierciadeł zaczynają spełniać wielorakie funkcje w tej części spektaklu, odsłonie który jest esencją obrazu kryzysu i upadku warości duchowych, religijnych i świeckich, upadku autorytetów i władzy, triumfu rytuałów i formy będącej karykaturą samej siebie. Jeśli sam Gobrowicz mówi, że sztuka ta nieraz przybiera charakter parodii Szekspira, to Kochańczyk idzie tym tropem każac monologować bohaterowi frontem nie do widowni ale do swego i jej upiornego odbicia (swoją drogą ta scena jako żywo przypomina obraz z jednej z tragedii szekspirowskich w reżysrii Macieja Prusa i z „świetlistą” scenografią Zofii de Ines prezentowaną ongiś na tej scenie). Jednocześnie reżyser łagodzi „tropy romantyczne” w „Ślubie” najwyraźniej zmierzając do uniwersalizacji przesłania, do oderwnia dramatu od naturalnych pokus odbiorcy do prostej aktualizacji na li tylko lokalnym poziomie polskiego piekła.

Porywające są sceny zbiorowe spektaklu, rytualny taniec dworu do rytmu pieśni najjaśniejszego pana, który „sam czyni honory domu”, upiorny „kongres mamutów” w maskach rodem z horrorów (też odbicie dzisiejszej kultury!). Zapamiętamy sekwencję z Pijakami rozgrywaną jak na zwolnionym filmie, kluczową scenę „rozmowy na osobności” Henryka i Władzia zamkniętą w triangule roziskrzonych ścian, sceny karczemne z Manią (bardzo dobra, obywająca sie niemal bez słów rola Magdaleny Sztejman-Lipowskiej) szarpaną przez siepaczy (nie wspomnieliśmy jeszcze, że sztuka syci się historią). Jednak nie byłby lubelski „Ślub” tak ważnym wydarzeniem, gdyby nie wybitne kreacje aktorskie.

Na początku odnosi się wrażenie, że reżyser dobrał do tej realizacji aktorów, którzy swym emploi, swoimi dobrze nam znanymi warunkami są gombrowiczowscy na zasadzie a rebours – sposobem intrpretacji, mówienia scenicznych kwestii stawiajacy grane postaci w cudzysłowie, poptęgujacy ich pompatyczność, „sztuczność”. Wrażenie, jak się na szczęście okaże, jest mylące. Najbardziej „obok siebie”, sięgając po całe bogactwo przez lata trzymanych gdzieś w ukryciu środków aktorskich gra Piotr Wysocki. Jego Ignacy, Ojciec i Król, jest tak pełnokrwisty, tak żonglujący krzykiem i szeptem, gestem i kontrapunktowo zastygającą posągowością, że wprost nie można sobie wyobrazić lepszego interpretatora tej roli. To jest postać tragiczna na miarę antycznej tragedii a przy tym na tyle zdystansowana, ze zgodna z intencjami autora.

Z głównych protagonistów dramatu Henryk Sobiechart jako centralna postać Henryka doposaża ją mądrościa licznych granych przez aktora klasycznych ról. Aktorstwo Sobiecharta rozkwita z postępem akcji a „szekspirowskie” motywy pozwalają mu wznieść się na wyżyny. Jeszcze lepiej wypada Pijak Cezarego Karpińskiego. Trudno wprost otrząsnąć się z wrażenia doznanawnego na widok demonicznego, wbitego w nas wzroku zastygłej na proscenium granej przez niego postaci. Z takich drobiazgów aktor, który na szczęście coraz częściej pojawia się na scenie kierowanego przez siebie teatru, buduje niuanse roli Pijaka, osobnika w swym prostactwie i arogancji doprawdy mało jako materia teatralna wdzięcznego do obróbki aktorskiej. Karpiński wlał weń tyle prawdy, że mamy prawo się go – Pijaka – bać. To sukces. Wreszcie zauważyć trzeba, że też trochę wbrew sobie a napewno wbrew granym do tej pory postaciom interpretuje rolę Władzia Witold Kopeć i na dobre to wychodzi i jemu i spektaklowi. Spektaklowi, o którym jeszcze wiele będzie sie w Lublinie mówić, bo jego realizatorzy wspięli się na szczyty, na których Teatr Osterwy rzadko dotychczas bywał.

Andrzej Molik

Witold Gombrowicz Ślub. Reżyseria Marcel Kochańczyk, scenografia Paweł Dobrzycki, muzyka Tomas Bajerski; choreografia Przemysław Śliwa. Premiera w Teatrze Osterwy 21 lutego 1998.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: