Wiosenne (nie)porządki

FELIETON ZADOMOWIONY

Na początku roku dwukrotnie w tych felietonach zajmowałem się tasiemcem kanalizacyjnym, który od października toczył wnętrze ziemi obok mojego wieżowca przy Daszyńskiego na głębokij Kalinie. Przypominam, że chodziło o zapadniętą jezdnię na samym środku uliczki pod sąsiednim wieżowcem, tkwiącą przez kilka tygodni nad tą dziurą bezczynną koparkę, a potem korowody ciągnących się wciąż robót. Po blisko trzech misiącach katorgi, dziura w okolicach świąt została wreszcie załatana i prowizorycznie pokryta asfaltem. Jednak tasiemiec przestał pasożytować dopiero na skutek wkroczenia operatywnych ekip MPWiK. W tekście z początku lutego opisałm jak pojawiły się niebieskie samochody tego przedsiębiorstwa oraz jego pracownicy i jak robota zafurkotała im w rękach. Wyrażałem radość, że w ciągu kilku dni nowe rury kanalizacyjne położone w wykopie dołączono do systemu rur krzyżujacych się z nimi. Cieszyłem się, że migiem zasypano rowy, uklepano ziemię i położono pierwszą warstwę asfaltu. Najmocniej przepraszam, ale jestem zmuszony do tematu powrocić raz jeszcze.

Tamten felieton kończył się zdaniem: „Koszmar się skończył i tylko pozostaje tajemnicą, dlaczego administracja osiedla czy też sama spółdzielnia Motor zleciła roboty jakiejś szemranej firmie, a nie zająło się sprawą od początku do końca właśnie MPWiK, przedsiębiorstwo, na którym – nie pierwszy to przykład – można polegać”. O jakżesz się myliłem, że coś się skończyło! Koszmar, chociaż ma mniejszy wymiar, nadal trwa. Owszem, MPWiK zrobiło swoje, ale to nie ono zajmuje się asfaltowaniem ubytków w nawierzchni, a to we wspomnianej prowizoryczności pierwszej warstwy asfaltu tkwi żródło nieszczęścia. Wciąż, chociaż i w moim osiedlu zagościła już wiosna, ze swojej uliczki skręcam w część Daszyskiego, po której kursują autobusy MPK pokonując uskoki asfaltu i jego muldowe nierówności. Nie wiem czy to wina owej „szemranej firmy” czy gospodarzy osiedla 40-lecia, ale wszystko zakrawa na wielką kpinę. Kilkanaście dni temu podłatano tylko chodnik obok uliczki, a ona sama nadaje się jako szlak rajdów terenowych łamiących resory a nie dojazd do garaży i dwóch parkingów, w tym ogromnego, obsługującego mieszkańców kilku bloków.

Mamy zatem przykład wiosennych nieporządków, a teraz o porządkach w nowym stylu. Jeszcze inny z tegorocznych felietonów poświęcony był projektowi zagospodarowania terenu targu na Podzamczu i okolic dworców autobusowych. Czekamy na jego realizację, a póki co, tereny te są prawdziwą antywizytówką Lublina. Wjeżdzając w al. Tysiąclecia od strony Zamościa, Chełma, a także Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego, widzi się, owszem, za rondem po lewej piękne kształty kaplicy św. Trójcy ujęte w skrzydła Zamku. Natomiast na prawo – także skręcając w jeździe od strony Lwowskiej oraz Unickiej i Walecznych – nie ma się ochoty spojrzeć. Wzrok można oprzeć tylko na cerkwi z nową miedzianą kopułą i wzgórzu Czwartku w tle. Reszta jest jednym wielkim bajzlem, awangardą szpetoty. I co oto dzieje się ostatnio w tym cudownym miejscu? Jak grzyby po deszczu urosły tam ramy do ogromnych billboardów, ustawione ukośnie w stosunku do alei. Do jednej starszej (nie liczę równoległej do alei planszy za przystankiem MPK m.in. autobusów nr 1 i 6) dołączyły kolejne i teraz na odcinku od ronda do dworca PKS jest ich pięć, w tym posadowione na placu manewrowym, za szopami flankującymi go od strony Tysiaclecia. Plansze są – jak się rzekło – ogromne i trudno się oprzeć wrażeniu, że postawiono je tam w celu zasłonięcia całej brzydoty tego zdegradownego, nieestetycznego terenu. Służyć będą, czy już służą do celów reklamowych, ale mi przypominają wioski patiomkinowskie, tyle, że nie z epoki Katarzyny II, ale takie na miarę naszych dzisiejszych czasów wciąż raczkującego a już wściekłego kapitalizmu i pozornych działań upięszających w wygenerowanej przezeń estetyce.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: