Wiosna Kościoła

Żyje na świecie wiele kobiet i mężczyzn tak głupich, iż pochopnie wierzą, że skoro się młodą dziewczynę w białą zasłonę ubierze i habit czarny na nią narzuci, zaraz ona kobietą być przestaje i od chuci swoich cielesnych jest uwolniona, tak jakby z wejściem od klasztoru w kamień twardy przemieniła się.

Boccaccio Dekameron. Dzień trzeci. Opowieść pierwsza:Wilk w owczarni

Tytułowe tu słowa, leitmotivowo powracają w napisanej dla Teatru im. J. Osterwy sztuce Pawła Huelle „Zamknęły się oczy Ziemi” po wielokroć, jak ponury slogan nieschodzący z ust wierzących w to objawienie sióstr. Dzieje się tak, gdy już grzech zadomowi się w zgromadzeniu, którego pierwowzorem stały się kazimierskie betanki. Pojawia się też, w formie przestrogi Biskupa, nawiązanie do opowiadania Boccaccia, że „wypertraktowany” przez Siostrę Generalną na ich pasterza ks. Zapaliczko, „to będzie wilk w owczarni”.

Dostajemy sygnał, że to nic nowego, że takie historie mają w Kościele wielowiekową tradycję. Jednakże w sztuce – zgodnie z inspirującym autora przypadkiem buntu betonek, co w skutkach zmienia wektor i wyostrza krytykę – nie chucie cielesne siostrzyczek są, jak w Dekameronie, decydujące o nastaniu Zła, tylko działania opętującego je księdza, którego nazwisko z dramatu – mocny zabieg! – trawestuje wypowiedziane przez Matkę Joannę od Aniołów z opowiadania Iwaszkiewicza i filmu Kawalerowicza imię nieznanego jej egzorcystom polskiego demona. Tym bardziej, że jedynymi ofiarami pozostają zakonnice, które spotyka kara największa, dla nich gorsza niż śmierć – ekskomunika.

W prapremierowo pokazanej 9.04. w Osterwie sztuce wiodący temat zyskuje historiograficzną oprawę zakorzenioną w międzywojniu, znaczeniowo niezwykle nośną. Bo skutki tamtego myślenia, nawet kwiatu narodu, jakim jawiło się wojsko i jego oficerowie, pokutują po dziś. Bo polskie grzechy i fobie, nie bacząc na wertepy komuny, a tak naprawdę nią wzmocnione, teleportowały się w XXI wiek. Sprawa kazimierskiego Zgromadzenia Sióstr Rodziny Betańskiej staje się jakimś zadziwiającym odpryskiem tej mentalności, chociażby w samczych zachowaniach tego, o którym śpiewają wzniośle „Pasterz naszej wilgoci”. Unikając przeważnie publicystyki – póki satyryczny temperament nie skłoni Huelle do szarży (drobny przykład przerysowań w cytacie powyżej) – dramat staje się wołaniem o naprawę Świętej Instytucji. Ale i tego kraju. Dojmującym, bo spektakl w reż. Krzysztofa Babickiego w swej polifonicznej konstrukcji jest wysokich lotów zwartym dziełem teatralnym, skrzętnie omijającym pułapki naskórkowej anegdoty i gry pod publiczny rechot.

Wszystko w tej realizacji pracuje na mocny emocjonalny odbiór przedstawienia. Scenografia Marka Brauna odwołuje się konstrukcyjnie do ulubionego w 20-leciu modernizmu: proste płaszczyzny ustawione równolegle do widzów, wieńczą dwie „belki” i skojarzenie staje się oczywiste. Przy odpowiednim oświetleniu tych paneli, wypełniające je gęstwiny sznurków przypominają żyłki tak powszechnych w tym architektonicznym stylu marmurów. Ale światło od tyłu wydobywa ich ażurowość i czujemy się jak za winoroślą oplatającą kazimierską willę, za zasłoną której jawią się łączące jej dwie epoki wydarzenia. Zarówno kasandryczne wizje jej właścicielki, Klementyny Wysockiej (cóż za kreacja Hanki Brulińskiej, grającej każdym gestem i wyrazem ruchliwej twarzy damę zachowującą prawdziwą klasę, a omijającej pokusę, żeby eksponować egzaltację osoby nawiedzonej, „jurodiwej”!), jak i obrzędy Wiosny Kościoła pod „batogiem” ubranego w habit Szatana. W kostiumach Barbary Wołosiuk widać „epokową” dbałość, przydającą smaku wędrówkom w czasie, jakkolwiek malarz Jan (cacko aktorskie Przemysława Gąsiorowicza), rezydent willi przebrany za Chaplina, bardziej (trzeba patrzeć na tuszę wcielającego się w rolę) przypomina Olivera Hardy’ego, tłuściocha z pary Flip i Flap. Zbigniew Szymczyk mógł choreograficznie zająć się tańcem tylko przez momencik, ale zadbał o wyraz szarmanckich gestów oficerów, zachowań przy stole i hieratyczność korowodów betanek. Muzyka Marka Kuczyńskiego rozrywa duszę rozedrganym klimatem, a zapożyczenia, jak śpiewane chrapliwie po włosku w stylu dojrzałej Marianne Faithfull klasyczneAve Maria, sieją niepokój nie do przepędzenia.

I – oprócz wspomnianych – kreacje aktorskie! Ta chłodna pragmatyczność i zaradność Siostry Generalnej w interpretacji Jolanty Rychłowskiej i prawie prowadzący do omdlenia błysk w oczach kobiety omotanej przez Kalibabkę w habicie iluminacją, że jej ciało ma również „prawo do modlitwy”. Ten porażający krzyk rozpaczy wyrywający się z ust zeznającej przed Prokuratorem (oj, arktycznie zimny potrafi być wcielający się w niego Andrzej Redosz) na granicy słyszalności Siostry Agnes Moniki Babickiej. Nieprawdopodobna – na drugim biegunie – w zasadzie niema rola Magdaleny Sztejman-Lipowskiej jako modlącej się do Boga swą radosną żywotnością Siostry Eulalii, pozbawionej wciąż skakanek, nad którymi aktorka fryga jak dzierlatka. Świetni na rudymentach swych postaci Krzysztof Olchowa – Zapaliczko i Szymon Sędrowski – Bucik, szczwany kombinator w kłopotach, który, wyrzucony przez swego Biskupa (w tej roli rzadko tak dobitnie różnicujący środki ekspresji Jerzy Rogalski), konstatuje dla nas znacząco: „To duży kraj, muszę znaleźć biskupa w Polsce, który najłatwiej wybacza”. Jest ich – kreacji – jesze więcej, jak chociażby Witolda Kopcia – Kapitana, symbolu galopującej do współczesności megalomańskiej głupoty w ocenianiu sztuki, stosunku do innowierców, który potrafi rydze – swoją drogą smakowite – wywindować do roli strażnika naszego patriotyzmu.

Babicki swą reżyserią nieomal wyrównał góry i doliny sztuki przyjaciela z Trójmiasta. Wie jak równoważyć tromtadrackie deklaracje oficerów odbywającą się w tle frywolną zabawą Jana i Hanki (wdzięczna Agata Moszumańska). Przydaje bohaterom aschematycznych ludzkich cech. Przesuwa akcenty i emocje, jakkolwiek wobec emblematu-sztancy, do którego autor sprowadza zachowania i cały bunt betonek pozostaje bezsilny. Jednak nikt już nie odbierze i nikt nie wykreśli z historii Teatru Osterwy tak wciskającej w czeluście fotela, paraliżującej wszystkie zmysły wizji Wysockiej, w której roztańczeni Sowieci wywlekają polskich oficerów dokonać katyńskie – tak! – ludobójstwo. Nie są w swym zadufaniu bez winy? Rzeczywiście są. Ale za moment nie będą żyć. Nawet nie przeczuwając, choć – odebraliśmy tę naukę – powinni, Wiosny Kościoła.

Godne Prawdziwego Artysty pożegnanie swą 24. lubelską realizacją z placówką, w której Krzysztof Babicki spędził tak aktywnie ponad jedną trzecią (11) roczków z obchodzonego w dniu prapremiery 30-lecia swej pracy twórczej.

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: