Woda nie donoszona

To miała być sążnista, poważna recenzja, taka na jaką zasługuje Le Theatre Talipot, laureat głównych nagród na toruńskim Kontakcie i na edynburskim Fringe. Rzadko w Lublinie goszczą zespoły z tak wysokiej półki teatru światowego, żeby zbyć je zdawkowym komentarzem.

A jednak tak się nie stanie, a to z podstawowego powodu. Środową prezentację spektaklu „Nosiciele wody” w Sali Nowej Centrum Kultury potraktowano po sierocemu, w dawnym stylu radosnej improwizacji. Tej wody (teatralnej, bez pejoratywnych obciązeń) ktoś nie donosił. I nie ważne kto, czy producent – znany ongiś aktor, dziś w Edynburgu – Tomasz Bork(owy), który myli wszystkich angielskim tytułem „The Water-Carriers” do francuskjęzycznego przedstawienia (stąd, obok Centrum Kultury, wśród organizatorów Alliance Francaise UMCS), czy miejscowi animatorzy przedsięwzięcia. Nikt nie zadbał, żeby dostarczyć widzom, w ogromnej większości impregnowanej na uroki języka Camusa i Levi-Straussa (zestaw nazwisk nie jest przy „Nosicielach” przypadkowy), chociażby drobne streszczenie spektaklu czy zarys scenariusza – jeśli nie do rąk, to przynajmniej w formie przylepionej przed wejściem na salę informacji.

Wbrew pozorom, nie jest to przy recepcji porywajacego chwilami przedstawienia Philippe’a Pelena, nowej gwiazdy teatru końca XX wieku, porównywanego przez niektórych (trochę na wyrost) do Petera Brooka. Można podziwiać niezwykłą sprawność czterech aktorów. Można ulec magii gry ciał i głosów. Można wciągnąć się w atmosferę mitów i legend Czarnej Afryki i wysp Oceanu Indyjskiego (teatr ma siedzibę na Reunion) syconej wielogłosowym śpiewem i grą na bambusowych instrumentach, tyleż prymitywnych, co wspaniałych. To wszystko potrafi zupełnie zawładnąć widzem, ale… Ale, przy braku znajomości francuskiego, zatracana jest cała semantyczna warstwa spektaklu.

Ten brak szczególnie boleśnie odczuwalny jest w kluczowej dla całości opowieści dwóch aktorów o dziejach pięciu braci i ptaka-ducha dopuszczajacego spragnionych do życiodajnej wody. Fascynująca dla rozumiejących jej treść, dla pozostałych staje się nieznośną dłużyzną w pulsującym do tej pory energią i witalnością spektaklu. Czar jeśli nie pryska, to umyka. Odbiorca otrzymuje produkt ułomny. Ale to nie wina aktorów i ich teatru, to efekt niedoróbki. Szkoda, bo o pełni szczęścia brakowało tak niewiele.

Molik

P.S. Dużo widziałem w swej karierze(?) spektakli teatralnych, uczestniczyłem w dziesiątkach festiwali, w tym najbardziej prestiżowych, ale nigdy jeszcze w życiu nie zdarzyło mi się zobaczyć w teatrze bisu, bisu takiego jaki odegrał (odśpiewał) w Lublinie Talipot. Jeśli stanowi to pierwszy sygnał komercjalizacji teatru i to teatru awangardowego, eksperymentującego, jest to przerażające. Czas umierać.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: