Wspomnijmy Whitmana

W sobotę 20 kwietnia 1996 roku w Sali Czarnej Centrum Kultury Kompania Teatr, najmłodszy, bo działający raptem od minionego września, lubelski teatr zaprezentuje premierowe przedstawienie Celestyny Fernando de Rojasa. Skąd taka skrupulatność w podawaniu daty, a szczególnie roku wydarzenia? Są po temu pewne, nieco symboliczne powody. Przedstawmy je.

Prawie dokładnie pięć lat i cztery miesiące temu, 21.grudnia 1990 roku, w kościele ewangelickim w Lublinie odbyła się premiera spektaklu Whitman – Pieśń o samym sobie według scenariusza niestrudzonego propagatora idei amerykańskiego poety Williama Luthera Moore’a. Przedstawienie, które firmował powoli wówczas dogorywający a obecnie od lat nieistniejący Teatr Studyjny, okazało się – o czym zapewne wielu lublinian pamięta – jedyne jakie publicznie pokazano. Skandal wywołał producent spektaklu z ramienia warszawskiego Teatru Prezentacje. Nie wywiązał się z umowy z reżyserem (który dokonał także adaptacji tekstu pierwotnie przeznaczonego dla aż 35. aktorów), na co aktorzy solidaryzujący się ze swym kolegą odmówili grania w kolejnych przedstawieniach.

Nie życząc ani przez chwilę powtórzenia się tej smutnej historii, przyjrzyjmy się kto w owym historycznym spektaklu grał. W tzw. stopce recenzji w Kurierze czytamy: Bożena Dragun, Ilona Zgiet, Jacek Buczyński, Zbigniew Litwińczuk, Witold Mazurkiewicz, Michał Zgiet. Byli to wówczas młodziutcy, pełni energii i dobrej wiary aktorzy Teatru Andersena, przeważnie dopiero co po rozpoczęciu kariery zawodowej. Dwa nazwiska zostały wytłuszczone nie bez przyczyny. Ci dwaj gentelmani tworzą dziś -wraz z Jarosławem Tomicą– Kompanię Teatr. Spójrzmy jeszcze kto był owym reżyserem za plecami którego murem stanęli w obronie aktorzy. To Miro Prochazka, Słowak zadomowiony zarówno w Pradze, jak w wielu teatrach europejskich, ten sam z którym lubelscy artyści realizowali wcześniej pamiętnego Dekamerona i który aktualnie realizuje Celestynę.

Więc skoro więzy artystyczne pomiędzy słowackim reżyserem a naszymi aktorami okazały się silniejsze od – producenckiej, nie artystycznej – porażki sprzed lat, skoro dali sobie nawzajem tyle, że uznali powrót do wspólnej teatralnej przygody za nieodzowny, może warto zacytowć recenzję z tamtej epoki? Przepraszam jedynie, że będzie to autocytat, ale nie dysponuję innym tekstem krytycznym a i nie wiem, nie pamiętam, czy nie była to jedyna recenzja z nieszczęsnego w skutkach spektaklu.

Cytaty będą dwa, wybiórczo, ale nie tendencyjnie, albowiem wydźwięk całości był i tak pozytywny: „Miro Prochazka – reżyser Whitmana-Pieśni o samym sobie – miał pomysł na pierwszy rzut oka karkołomny a w skutkach adekwatny. Proponuje „pójście po tekście” Moore’a z całym sztafażem didaskaliów. Co więcej, wrzuca subpomysły inscenizacyjne – aktor stoi obok roli, czy bohater obok postaci – dyskretnie się dystansuje do wydarzeń, tworzy jakby nawias, by „pełną piersią” zagrać tylko elementy. Najczęściej jest to sama poezja Whitmana…Idzie to więc w stronę buffo, albo lepiej – w comedia dell arte. Ale przyjrzyjmy się temu uważniej – wszak to struktura komiksu, nieodrodnego dziecięcia kultury masowej, sztuki tak typowo amerykańskiej”.

Ciekawie brzmi? No to jeszcze mały fragmencik: „Mamy więc rzecz amerykańską, uczynioną międzynarodowym wysiłkiem, w którym niepoślednia rola aktorów, na tyle młodych i sprawnych by dystans autora i reżysera uwiarygodnić. A przy tym jest widowisko o Whitmanie nową jakością teatralną, może tylko na jeden raz, może nie do powtórzenia, ale przecież świeżą.”

-Nic dwa razy się nie zdarza – powiada poeta. Na pytanie, jakie skutki przyniesie powrót Miro Prochazki do Lublina i do artystycznie bratnich dusz po z górą pięciu latach, odpowiedź uzyskamy w sobotę na premierze Celestyny w Kompanii Teatr.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: /

Rok: