Wyznania DOGMA-tyka i dziadka Noblistki

Wyjazd na festiwal filmowy do Hiszpanii – gdzie notabene obejrzałem najnowszy film Larsa von Triera Tańcząc w ciemnościach – nie pozwolił mi na czas zaanonsować rewelacyjnej publikacji społecznego Instytutu Wydawniczego Znak, autobiografii tego duńskiego reżysera pt. Spowiedź DOGMA-tyka. A czasem najlepszym do prezentacji książki był okres październikowych przeglądów filmowej twórczości autora Europy, Królewstwa, Przełamując fale, Idiotów, z ktorych jeden odbył się u nas w Lublinie i premiery wspomnianego filmu ze znaną piosenkarką Bjork w roli głównej. Znak zdążył ze swą publikacją na ten polski „Szczyt van Triera” i znakomicie dopełnił nią wizerunek nieortodoksyjnego reżysera uchodzacego dziś za jednego z najważniejszych twórcow światowego kina.

Chociaż osobiście ani przez chwilę – w przeciwieństwie do Idiotów czy Przełamując fale – nie jestem zwolennikiem filmu Tańcząc w ciemnościach (w Spowiedzi… nazywany jest on jeszcze Tancerka w ciemności), czując się na projekcji manipulowanym i owijanym przez Duńczyka wokół palaca, książkę jego mogę polecić jak najszczerzej. Tak w ogóle, to rudno ją nazwać typową autobiografią, bo jest to zaiste spowiedź odbywana w formie rozmowy ze Stigiem Bjorkmanem, zresztą też filmowcem (uwaga, że jego nazwisko nie zostało wyeksponowane ani na okładce ani na stronie tytułowej książki, jest jedynym zarzutem wobec jej polskiego wydawcy). Ten wie, o co pytać von Triera i jak wydobyć z nigo nawet to, do czego rzadko się przyznaje.

Szczególnie ciekawe dla miłośnika X Muzy mogą być fragmenty dotyczące ogłoszonego przez von Triera i grupę duńskich rezyserów w 1995 roku Manifestu Grupy Filmowej DOGMA, w którym zaproponowł nowe możliwości pracy nad filmem, postulując neutralność plenerów, dźwięku, oświetlenia, filmowanie „z ręki”, eliminowanie „indywidualnego smaku” reżysera. Ale i poszczególne rozdziały z trzema manifestami poprzedzajacymi manifest DOGMY, z omówieniem filmów, od pierwszych krótkometrażowych, od pierwszej długiej fabuły Żywioł zbrodni z 1984 roku, po najnowszy, nagrodzony w tym roku Złotą Palmą w Cannes, wszystko to się czyta jak dobry, artystyczny (a istnieją takie!) kryminał. Słusznie napisano, że książka nie tylko zajmuje się osobistym życiem i obsesyjnymi tematami Triera, artysta opowiada w niej także o technice swej pracy, zamiłowaniu do prowokacji i potrzebie nieustannego eksperymentowania, ktore decydują o kameleonowej naturze jego kina.

Mam dziwne przeczucie, że Spowiedź DOGMA-tyka należeć będzie wkrótce do książek, które – nawet jeśli nie lubimy tego terminu – nazywamy kultowymi.

Drugi z przebojów wydawnictwa Znak to wyznania Antoniego Szymborskiego zatytułowane Burzliwe fortuny obroty. Mój pamiętnik (1831 – 1881), które furorę robią nie tylko dlatego, że spisał je dziadek Wisławy Szymborskiej, bo nasza Noblistka w rozmowie z Jerzym Ilgiem opublikowanej na końcu książki (ostatnio przedrukował ją też Plus – Minus, różowy dodatek do Rzeczpospolitej), dosyć bezceromonialnie mówi o swym przodku: Miał chyba potrzebę wyżalania się. Uważał, że życie mu się nie udało. Ale już Stefan Bratkowski we wstępie do tomu wykrzykuje: Cóż za lektura! Powieść, napisana życiem, naładowana informacjami, których nie zastąpi żadne studium, historyczne, żadna vie romancee, żadna biografia literacka. Nie mogłem się od niej oderwać…

Miłość do poszczegolnych gatunków literackich – a pamiętniki się do nich zaliczają – jest kwestią temperamentu i osobistych zamiłowań. Przyznam szczerze, że przy całym uznaniu wartości takich dokumentów, nie gustuję w nich. Żeby więc zachęcić do lektury Burzliwych fortuny obrotów, stwierdzę tylko, że spisany tu został żywot nieprawdopodobny i że zawarły się w nim m.in.: Ucieczka z domu do powstania wielkopolskiego w wieku lat siedemnastu, pruskie więzienie, walki pod dowództwem Bema w Karpatach, wędrówki po całej Europie, wyprawa do Ameryki, zarabianie na życie sprzedawaniem maślanki w Nowym Jorku, kopanie złota w Kalifornii, podziwianie Niagary, znowu tułaczka po Francji, Hiszpanii, Niemczech, powrót do Wielkopolski, piękna karta w powstaniu styczniowym – obok Francesco Nullo i Langiewicza – Cytadela Warszawska i cudowne uwolnienie. Zaprawdy – jak stwierdza wydawca – losami tymi można by obdzielić co najmniej kilku ludzi.

A wszystko – dodatkowo – wydane niezwykle elegancko, w twardej oprawie, z pociągającą okładką, na której niepoślednią rolę jako wabik, pokusa dla czytelników spełnia portrecik naszej Noblistki wskazującej na jegomościa ze starego fotosu: Mój Dziadek.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: /

Rok: