Wzruszająca Krafftówna

Kiedy ze scenki Sali Nowej Centrum Kultury padły ostatnie słowa wypowiadane przez Barbarę Krafftówną w monodramie Remigiusza Grzelaka „Błękitny diabeł”, lubelska publiczność zerwała się do standing ovation, chyba jedynej w naszym mieście ostatnimi czasy prawdziwie zasłużonej. Wielka siłą swej sztuki aktorka, która na ponad godzinę wcieliła się w Marlenę Dietrich z ostatnich lat życia, została wprost zasypana kwiatami i stała jak porażona a widzowie wcale nie dyskretnie ociarali łzy wzruszenie. – W kinie mi się to zdarza, ale żeby płakać w teatrze! – wyjąkała moja sąsiadka, gdy już mogła wycisnąć ze zdławionego gardła jakikolwiek słowo. Pzyczynkowy, zdawało się z początku, powierzchowny tekst sztuki w nieodgadnionym momencie zmienił się w ustach Pani Barbary w misterium życia i śmierci, walki ogromnych nadziei, oczekiwań i starczej niemożności zżeranaej dumą megagwiazdy kina i estrady. „Błękitny diabeł” to nie tylko popis nieprawdopodobnego aktorstwa, sceniczny koncert gry o boskiej mocy. To także wyraz takiego duchowego utożsamienia się aktorki z graną postacią, tak skrajnej identyfikacji, że oglądanie artystki, która za moment skończy – nie kryje tego! – 80 lat działa paraliżująco. – Marlena to ja – krzyczy bezsłownie. I to czujemy. I to doprowadza nas na granice wzruszeń. Tym bardziej, że nie chodzi o płytkie emocje tylko o cud wielkiej sztuki. Barbara Krafftówna również nie kryła swego wzruszenia przyjęciem w Lublinie. Ale to tylko Jej należy się najgłębszy pokłon podziękowania i uwielbienia.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: