Z cyklu: Walka karnawału z postem – 6
Można by rzec za prof. Władysławem Panasem i jego Okiem cadyka o największej – toutes proportions gardées – współczesnej osobliwości Miasta, czystej epifanii Enigmy. No, może nie Miasta (już szczególnie wielką literą), ale – w przypadku obrzeżnego jego osiedla – o, co najmniej, wielce tajemniczej zawartości skromnej gabloty posadowionej w jego centrum. W ubogim, można rzec, minimalistycznym, zmaltretowanym działaniem niesprzyjających warunków atmosferycznych dziele, zawarta są rozpacz i desperacja. Wykładnia kryzysowej sytuacji i akt nadziei, że jakaś siła tajemna, a przyjazna, jej zaradzi. I skargą naładowany meldunek, że cud jakiś produkcja ta – pardon, za mało metafizyczny termin – wygeneruje…
Nic z tych rzeczy! Nie pomógł nawet nagły patronat św. Józefa, którego figura – ku zdziwieniu i zakłopotaniu wszystkich zamieszkujących osiedle 40-lecia (PRL – mało kto o tym chce pamiętać!) wyznawców islamu, buddyzmu, judaizmu, hinduizmu, mesjanizmu, etc i osób religijnie ambiwalentnych (a co to, kurcze, w moim osiedlu może takich zabraknąć?) – objawiła się tuż za gablotą pod wieżowcem przy Daszyńskiego nr 17.
Tu należy napisać o pewnej osobliwości rzeczonego osiedla na głębokiej Kalinie, przez ul. Kasztanową stykającego się ze złożoną wyłącznie z domków jednorodzinnych Ponikwodą. Posiada ono „ulicznie” – ku rozpaczy wzywanych taksówkarzy, którzy po latach wciąż tu błądzą – tylko jeden adres. Wszystkie liczne bloki mieszkaniowe, „płaskie” (trzypiętrowe, czyli 4-poziomowe) i trzy 10-piętrowe (czyli 11-poziomowe) wieżowce znamionowane są nazwiskiem Ignacego Daszyńskiego. Jakiś geniusz sierocy, być może z zawiadującej tymi okolicami Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej Motor, wymyślił pod koniec lat 80.poprzedniego wieku, że w osiedlu czczącym nazwą cztery dekady tzw. Polski Ludowej (nieopodal, za ul. Andersa, mamy wciąż „motorowe” os. XXX-lecia PRL, jakkolwiek ulica niejakiego Rutkowskiego została dla zmyły zmieniona na Kleeberga), będą wyłącznie uliczki z imieniem premiera tzw. rządu lubelskiego sprzed – już wówczas! – lat 70.! W tę scenerię wpisują się trzy gabloty na rogu ul. Daszyńskiego (bocznej) i Daszyńskiego (głównej, z ruchem autobusów MPK nr 5 i 32 oraz siedzibą zarządu RSM Motor, po przekątnej do małego skrzyżowania). Dwoma chyba zarządza samorząd mieszkańców.
Pod (nad) gablotą z sygnacją – jak chyba widać na fotkach – SPORT w Osiedlu 40-lecia, nie podpisał się NIKT! Jej, trwająca do dziś zawartość objawiła mi się w maju br., gdy nasz kraj nawiedziły tragiczne w skutkach powodzie. Na zdjęciu, bez dodatkowego komentarza. utrwalono nie widok podstawowego, stworzonego nie tak dawno, ok. dwóch lat temu, boiska w wąwozie pomiędzy ulicami Daszyńskiego i Niepodległości (osiedle Motoru , nosi tę samą nazwę), gdzie gospodaruje także sp. Spółdzielca, ale najstarszego, dziś już zapomnianego, na skarpie, z której widok na ogródki działkowe, Bystrzycę i ul. Turystyczną w oddali.
Samochodem mimo gablot, w tym obok bohaterki tego wpisu, przejeżdżam od ponad 4 miesięcy dosyć obojętnie, bo nie mam czasu patrzeć na nie Ale jak już się zdarzą leniuchowi spacery per pedes, tajemnica zaklęta za szkłem w „sportowej” gablocie, osiedlowa enigma, jej epifania, budzi we mnie rozliczne pytania.
Spróbuję je wyartykułować:
- Kto wykonał taką manifestację?
- Co, oprócz zaniepokojenia stanem wód na naszych rzekach, mogło go skłonić do takiego działania?
- Było to szukaniem alibi dla własnej bezradności?
- Było to zapowiedzią, że już – w tym powodziowym sezonie – nawet na górce os. 40-lecia, nic sportowo nie da się zdziałać?
- Jest to ci, protest song wobec działań zadowolonej ze swych poczynań RSM Motor?
- A może szufla popiołu, sypana pokutnie przez przedstawiciela któregoś z ciał robotniczej, a zapominającej w XXI wieku o swych proletariackich korzeniach spółdzielni?
- Albo i samorządowca? Np.desperado bez wsparcia samo-wsółplemieńców?
- Jaki był sens egzemplifikacji problemu poprzez fotkę z boiska, z którego zawsze wystawały zbrojeniowe druty zasypanych powierzchownie betonów, utwardzaczy służących za dojazd na budowę w epoce powstawania bloków, raniących nasze dzieci, okaleczających licznych małych sportowców korzystających z jedynego przez dwie dekady sportowego placu w rozłożystej okolicy?
- Kto – czy to nagły zryw demokracji? – pozwala w sąsiadującym z gablotą zarządzie RSM na taką obelgę jak ta – potraktujmy to już satyryczno-artystycznie – instalacja?
- Jak się ma prezes RSM Motor, gdy pod jego oknami, za „szemraną” instalacją, samowolka mieszkańców decyduje o postawieniu koszmarnej, obrażającej uczucia estetyczne zdrowego człowieka kapliczki, o niklowanych kolumienkach, flankujących seryjnie w złym stylu produkowany odlew postaci najzacniejszego, ale i najbiedniejszego ze świętych, który – bo wszak nikt tu nie myślał o odczarowaniu odium – pasującego do 40 lat PRL jak pięść do nosa?
- Kto – na różnych poziomach – pozwala, żeby zamarnowane zostało to, co w oddaleniu – na południe od enigmatycznej gabloty – o 100-150 m w wąwozie już zrobiono?
- Dlaczego piękne doprawdy i tylko przez złą niwelację (naprawiono to!) chwilami niedostępne, częściowo zalewane boisko piłkarskie, nie doczekało przez całe minione lato żadnego turnieju młodych futbolistów?
- I dlaczego – na litość boską! – od kilu już lat nad ogrodzonym, asfaltowym boiskiem do kosza, tenisa i siatkówki (że ze straszliwymi błędami konstrukcyjnymi, gdzie paliki do siatki sterczą na drodze koszykarzom – to odrębna sprawa) NIGDY JESZCZE nie zapaliły się latarnie, teoretycznie tylko od kilkudziesięciu miesięcy ten cudowny sportowy teren oświetlające?
Tak naprawdę, ciśnie się jeszcze – na cienkiej nitce zachowań karnawałowo ludycznych, tu sportowych, i tych, których ciężar w postnym, fanatycznym zapętleniu – pytań dużo więcej. Nie mam już chyba do nich siły. Donkiszoci niekiedy także odpoczywają. Adiós. Al proximo tiempo!
Kategorie: Felietony / Moliqultura Osobista
Rok: 2010