Z cyklu: Walka karnawału z postem – 8

23 września ub. roku ukazał się na tych łamach wpis o powyższym tytule, tyle, że z numerkiem 6. Dotyczył, z poślizgiem czasowym, sprawy, która objawiła się 4 miesiące wcześniej, gdy nasz kraj nawiedziły największe od lat (nota bene stające się obecnie, obok nawałnic, normą dosięgających nas anomalii pogodowych) majowe powodzie. Obocznością ich, pewną śmiesznostką, stał się opisany przypadek tablicy informacyjnej z podlegającego władzy RSM Motor osiedla 40-lecia na głębokiej Kalinie, graniczącej tam z Ponikwodą.

W zasadzie mógłbym tamten sążnisty zapis refleksji i rodzących się pytań zacytować dziś in extenso, bo nie zatracił nic z aktualności, a nie wywołał żadego rezonansu, już szczególnie spółdzielców z Motorowej dziedziny. Ale nie chodzi o epatowanie wszystkich Czytelników interesującym zaledwie poniektórych tematem, bowiem ci mogą bez trudu na blogu text odnaleźć, cofając się w głąb jego zasobów.. Ograniczmy się, zatem, do wyimków cytatowvch, dowodzących z perspektywy dobrze ponad roku od opisania gabloty z zawartością pt. SPORT w Osiedlu 40-lecia i jednoczesnego rozwoju kultu świętego postawionego na jej zapleczu, że walka karnawału z postem doznała w tej okolicy totalnej klęski. Osiedlowemu sportowi (karnawał) – tu odpowiednia cytata – „nie pomógł nawet nagły patronat św. Józefa, którego figura – ku zdziwieniu i zakłopotaniu wszystkich zamieszkujących osiedle 40-lecia (PRL – mało kto o tym chce pamiętać!) wyznawców islamu, buddyzmu, judaizmu, hinduizmu, mesjanizmu, etc i osób religijnie ambiwalentnych (a co to, kurcze, w moim osiedlu może takich zabraknąć?)  – objawiła się tuż za gablotą pod wieżowcem przy Daszyńskiego nr 17”.

Objawiła się w sposób zadziwiający, rzec by można, typowo polski, wręcz „rydzykowy”. Oświetlano mnie przez ten rok, że to jest ewidentna tzw. samowolka budowlana, jak najdalsza od decyzji odpowiednich służb, w tym konserwatora. A wszak 10 miesięcy temu – cytata kolejna – pytałem: „jak się ma prezes RSM Motor, gdy pod jego oknami (siedziba władz obok – przyp. AM) , samowola mieszkańców decyduje o postawieniu koszmarnej, obrażającej uczucia estetyczne zdrowego człowieka kapliczki, o niklowanych kolumienkach, flankujących seryjnie w złym stylu produkowany odlew postaci najzacniejszego, ale i najbiedniejszego ze świętych, który – bo wszak nikt tu nie myślał o odczarowaniu odium –  pasującego do 40 lat PRL jak pięść do nosa?”.

Czy postawienie kapliczki było aktem desperacji zrozpaczonych religijną pustynią mieszkańców blokowiska, jak za mojej młodości w socjalistycznym Świdniku ożywienie podobnej (nie formą – była piękniejsza?), w lasku Adampola, gdzie mogły być odprawiane nabożeństwa majowe dużo bliżej od miasta niż pozostawało do oddalonego o 3 km wędrówek przez pola i lasy drewnianego jeszcze kościoła w Kaźmierzówce? Wolne żarty! Kapliczka z rogu Daszyńskiego i Daszyńskiego (pisałem: taki urok adresów tego osiedla) została postawiona w stosunku do pobliskiego kościoła w odległości ok 200-250 m! Nawet staruszka o tercyjarskich ciągotach tam dotrze, zresztą robi to przy lada katolickiej okazji. Doszło nawet do paradoksalnego spięcia pomiędzy przyjaznymi ubogim i nieszczęśliwym świętymi. Zapewne, dzięki upartej działalności nadgorliwców, nieco kosą patrzą teraz na siebie w tych rejonach swych poslannictw św. Antoni, pod którego wezwaniem działa kościół przy Niepodległości i św Józef, przypisany na gwałt do os. 40-lecia, któremu nie dane było doczekać, żeby jego podopieczny dożył takiego wieku, bo Temu siedmiu lat do progu czterech dekad – wolą boską – zabrakło.

Przejawów aktywności sił kreatywnych nowego sanktuarium, da się dostrzec sporo. Jakimś cudem, przy całej inercji administracji osiedla i władz spółdzielnianych poglądających przez pobliskie okna, udało się zacementowaną ławeczkę, na ktorej gromadzili się barwni osiedlowi menele wyposażeni w butelki browca i tzw. mózgojebów, wyrwać z piedestału i odwrócić o 180 st., jako, że tkwiła tyłem do świętości. Menele tchórzliwie zrejterowali, udając się na z góry upatrzone pozycje, a każdy, kto przysiądzie face to face z Józefem, ma szansę napawać się widokiem spływającego nań agresywnego kiczu, który kasuje ciągoty do religijnych uniesień. Do tego dochodzi codzienna krzątanina (na zdjęciu można to dostrzec) przy zieleni windującej kapiczkę na wyżyny estetycznych wybrażeń twórców (-czyń) nowego kultu. Połączone jest to z totalnym zaimpregnowaniem na prawdziwe problemy osiedla, w tym jego młodzieży i dlatego mogę postawić każde pieniądze na to, że kreatorzy katolickiego koszmarka nigdy nie zajrzeli za plecy (czyli na front) ograniczających od zachodu nawiedzony teren gablot i nie zastanowili się, ile strasznej prawdy zawarte jest w treści jednej z nich – tej o sporcie w os. 40-lecia.

Bowiem o jakieś 100-150 m. od tego miejsca mamy w wąwozie teoretycznie fantastyczny teren rekreacj, zabaw i sportów. Ale dlaczego ciąży na nich pewne odium? Tu nastąpi ostatnia cytata z blogu z pytaniem sprzed 10 miesięcy:

„Dlaczego – na litość boską! – od kilu już lat nad ogrodzonym, asfaltowym boiskiem do kosza, tenisa i siatkówki (że ze straszliwymi błędami konstrukcyjnymi, gdzie paliki do siatki sterczą na drodze koszykarzom – to odrębna sprawa) NIGDY JESZCZE nie zapaliły się latarnie, teoretycznie tylko od kilkudziesięciu miesięcy ten cudowny sportowy teren oświetlające?” . Obłęd! Sytuacja ta wciąż trwa! Czy dla Motoru ważniejsza okazała się kapliczka? Czy cały gwizdek musi dąć w w czyny religijnych fanatyków? Czy RSM nie potrafi się dogadać co do płatności za prąd z współgospodarzem sportowych terenów, – Spółdzielcą? Czy – wreszcie – tak bliski istocie człowieczeństwa karnawał musi wciąż przegrywać z postem?

Gorzkie pytania. Marzę, żeby ktoś ośmielił się chociaż na ich część mi odpowiedzieć.

A na koniec cytat z innej epoki, z czasów gdy pisałem w Kurierze Lubelskim do dodatku Dom co tydzień Felieton zadomowiony. Odnalazłem w zasobach archiwalnych pewien taki sprzed lat ponad czterech, z maja’2007. Przywołam jego fragment, aczkolwiek widzę dziś, po napisaniu tego, co powyżej, jak bardzo naładowany był naiwnością, krążącą po okolicach – jak to nazywł mistrz Melchior Wańkowicz – chciejstwa, dalekich od rzeczywistości nadziej bliskich – w koloryzowaniu tematu – myśleniu utopijnemu. Opis sytuacji domowo-osiedlowej wyglądał tak: „Wprawdzie po zmarnowaniu kilkunastu lat, a przez to fizycznego wychowania jednego pokolenia młodzieży tu zamieszkującej, w moim osiedlu 40-lecia (…) boisko od czterech lat funkcjonuje. W słoneczną, piękną niedzielę syn, już student, wrócił z niego po meczu koszykówki zmęczony, ale i szczęśliwy. W przerwie pomiedzy I i II daniem obiadu razem z siostrą wygladali przez okno z wysokości naszego VI piętra i stwierdzili z uznaniem: – Ale tam tłok! Rzeczywiście, w tym samym czasie na boiskowym asfalcie odbywał się mecz siatkówki, dwóch kolesiów rzucało do kosza, dwójka dzieciaków jeździła na wrotkach, trzy osoby ustawiły sobie przeszkody i skakały na deskorolkach, a na licznych ławeczkach wzdłuż jednej strony boiska siedział tłum ludzi, w tym większość tych, którzy pragnęli wkroczyć na boisko, gdy się tylko uwolni miejsce (piłki w rękach). Serce rosło, bo to wyraz zainteresowania młodego pokolenia sportem, nie tylko wyzwolonego przyznaniem Polsce organizacji Euro 2012. Ci ludzie mają szansę na prawdziwe korzyści płynące z kultury fizycznej, której – przy dobrym wychowaniu – zrównoważenie z kulturą sensu largo wyda pokolenie w pełni rozwinięte”.

Mój Ty Boźe, jakie to bliskie: Utopia i Utoya!

 

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: