Z ducha kabaretu

Gwiazdy Piwnicy pod Baranami w filharmonii

Rzadko mi się zdarza, żeby dzień po dniu gościć w filharmonii i to na koncertach w swoim rodzaju doskonałych. Po piątku z gitarzystami (recenzja obok), w sobotę (16 marca) przyszedł czas na spotkanie ze sprowadzonymi przez impresariat tej instytucji gwiazdami krakowskiej Piwnicy pod Baranami Beatą Rybotycką Jackiem Wójcickim, których muzycznie czujnie wspomagali również zakorzenieni w słynnym kabarecie skrzypaczka Halina Jarczyk i pianista Konrad Mastyło.

Pierwsza część wieczoru, a szczególnie dwa otwierające go hymny Piwnicy pod Baranami – Przychodzimy, odchodzimy Niebieska patelnia – mogły sugerować, że nad koncertem będzie się unosił duch najstarszego polskiego kabaretu (46 lat! – trafili do Księgi Guinessa), ale okazało się, że był on raczej z ducha kabaretu sensu largo, bo to druga odsłona jawiła się jako bardziej interesująca i dopiero ona tak naprawdę porwała publiczność.

Niebieska patelnia (Pasą się, pasą…) wykonana w duecie bardzo odbiegała od oryginału śpiewanego przez zupełnie dziś zapomnianego Mikiego Obłońskiego i wyszło to jej na niekorzyść. Skromne zapowiedzi pana Jacka nie mogły wyzwolić atmosfery, ktorą potrafił wyczarowywać niezapomniany Piotr Skrzynecki, a nawet zatępjący go obecnie Pacuła (jakżesz on, kurcze, ma na imię?). Dobór piosenek, choć przekrojowy, uwzględniajacy utwory najsłynniejszych piwnicznych kompozytorów, Zygmunta Koniecznego, Jana Kantego Pawluśkiewicza, Zbigniewa Preisnera i zagladającego tam często Andrzeja Sikorowskiego nie był chyba najszczęśliwszy i nim artyści się rozkręcili, już przyszło im rozpoczynać część drugą, w którą dobrze wprowadzała zamykająca pierwszą odsłonę Polna różyczka Schuberta, jak twierdził Jacek Wójcicki, napisana specjalnie przez wielkiego kompozytora „fur meine kleine Jacek aus Krakau”.

Beata Rybotycka i Jacek Wójcicki, to artyści chyba najbardziej wyzwoleni z Baranów, w tym sensie, że często pojawiający się na krajowych estradach poza gronem piwnicznych kolegów. Takie gwiazdy tego kabaretu jak np. Agnieszka Chrzanowska czy Zbyszek Raj nie miałyby najmniejszej szansy zgromadzić komplety publiczność na aż trzech koncertach w filharmonii. Beata i Jacek spowodowali to prawie bez trudu (pierwotnie mieli wystąpić w Lublinie tylko raz), bo publiczność ich zna i kocha a oni się odwdzięczają jej pięknym za nadobne. Tę drugą część rozhuśtali szybko zarówno przedwojennymi piosenkami kabaretowymi jak i przebojami Jana Kiepury (oczywiście Wójcicki!).

Tu już popis gonił popis i każda z propozycji była coraz lepsza. Rybotycka zauraczała nie tylko swą nieprzeciętną urodą, ale wspaniałą interpretacją Carmensity. Wójcicki zupełnie poraził słuchaczy Titiną, w której przeobrażał się nie do poznania z każdą zwrotką. Siedząca obok Teresa Księska – Falger rzuciła do mnie uwagę: – On ma rewelacyjną emisją, może przekształcać głos w każdym kierunku, jak tylko chce. Pan Jacek potwierdził to co do joty w swej popisowej Sekretarce. Zaś największym popisem Pani Beaty w tym programie były dwa numery – Święty Antoni Taka głupia to już ja nie jestem – fantastycznie wygrane aktorsko. Z takimi cacuszkami chciałoby się obcować jak najdłużej. Brawa wielokroć przekraczające granice kurtuazji były jak najbardziej zasłużone.

Jeśli mam jakieś krytyczne uwagi do koncertu krakowskich gwiazd, to do finałowej piosenki o flisakach, która nie jest żadną rewelacją, a już dużą przesadą jest śpiewanie jej w specjalnie przywdzianej przez damę sukni wieczorowej i w akasamitnym fraku siły męskiej duetu. Panu Jackowi przydał się przynajmniej do bisu, gdy śpiewał Time To Say Good Bye słynnego duo Boccelli – Brightman, ale to, że nie dołączyła do niego Pani Beata było srogim zawodem. I to jest druga uwaga. Reszta była bardzo, bardzo OK.

Andrzej Molik

Kategorie:

Tagi: /

Rok: