Z Potiomkinem do Europy

FELIETON DOMOWY

Nie trudno to sobie wyobrazić. Siedzą na krawężniku zastępy malarskie Naszych Drogich Drogowców i zawodzą rzewnie lejąc strumienie łez. Żal im nie tylko serce ściska. Odwalili kawał porządnej roboty, a tu grom z jasnego nieba: On nie przyjedzie! Jak tu teraz żyć z myślą, że wiekopomnego dzieła, pięknie odmalowanych pasów, równiutkich i jak nigdy równoległych zebr nie zobaczy z pędzącej limuzyny pan prezydent RP? – Wieleś krzywd nam uczynił tym zaniechaniem Lublina europejskiego Aleksandrze Kwaśniewski! – wołają w niebiosa (bo i gdzie mają wołać?) łykając słone ślozy. Rusycyzm zda się być tu uprawniony, bo Nasi Drodzy D. nie pierwszy raz, ale chyba z największą w postkomunie intensywnością udowodnili, że są spadkobiercami twórczej rosyjskiej myśli kochanka Katarzyny II księcia Grigorija Potiomkina. Ten jak wiadomo tak kochał carycę, że nie chciał martwić biedaczki marnym widokiem jej mocarstwa i postanowił Kasi zamydlić oczy. Gdy wybrła się w podróż po Dniestrze i Krymie, feldmarszałek faworyt kazał wzdłuż brzegów rzeki i dróg poustawiać naprędce sklecone dekoracje imitujące piękne wsie, pałacy i ogrody. Najlepiej z patentu zdobywcy Krymu korzystali ci, którzy – o ironio! – system carski obalili. Fasadowość to było akurat to, co naprawiacze świata opanowali do perfekcji. I gdy socjalistyczne nieszczęście zniewoliło nasz kraj, okazało się, że jesteśmy pojętnymi uczniami potomków Potiomkina (w poniedziałek, w kolejną rocznicę historycznego wydarzenia mieliśmy inny powód do złych wspomnień o księciu, który tak pragnął zostać królem Polski, że zaczął wspierać przeciwników Konstytucji 3 Maja). Z socjalistycznego miasteczka Świdnik (przez lata najbliższy kościół w Kazimierzówce, 3 km przez pola), ostoi naszej młodości pamiętamy z tych czasów ponurego Peerelu malowanie wapnem krawężników ulic, którymi miał kroczyć pochód pierwszomajowy, ale już nie kooniecznie tych, gdzie defilada nie docierała. Pamiętamy też te przymusowe pierwszomajowe czyny partyjne, które miały – trzeba przyznać – ten walor, że wąwozy na LSM do dziś mają elegancki wygląd. Wiemy co mówimy, bo sami machaliśmy grabiami na stokach osiedli Prusa i Konopnickiej. Przypominamy też sobie bez trudu opowieść przyjaciela, który w czasie służby wojskowej zasłużył z nagła frant na wielodniową przepustkę za swą niepospolitą inwencję. Gdy na dowództwo jednostki padł blady strach na wieść o szykowanej inspekcji, kolega zaproponował, żeby na łysych połaciach trawników wysiać szybko rosnące żytko. Posiadł tę wiedzę w domu przy okazjach wielkanocnych i efekt był tak piorunujący, że po inspekcji, ku zazdrości wszystkich kolegów mógł oddalić się na labę do rzeczonego domu bodaj na dwa tygodnie! No i teraz fatygant naszej córki co nieco z wojskowością związany, mówił nam, że chyba przyjdzie malować trawę na Placu Litewskim, bo jakaś ona przed włączeniem placu do UE byle jaka. Nie wiemy czy do malowania doszło, ale to co wyczyniali Nasi D.D. po nocach i dniach wprawiało pilnego obserwatora ich aktywności w osłupienie. Atak na pryncypalne ulice był tak totalny, że bez wątpienia władze miasta wprawił w dumę. A my chcielibyśmy wziąć te władze za główki i przyprowadzić do naszego, podlegajacego też miastu wąwozu, w którym od 20 lat nie da się zrobić takich porządków jak przy czynach społecznych w osiedlach LSM. Przybywajcie wielbiciele Potiomkina, bo ten wąwóz też już jest w Europie. Może też dostrzeżecie sugestywny napis na (bez pochwał) murze: ”Olevaj system!”.

Kategorie: /

Tagi:

Rok: