. Rozmowa z Januszem Opryńskim

* Andrzej Molik: Cztery teatry z Rosji, dwa z Białorusi, oprócz tego polskie realizacje dramatów rosyjskich… Czyli na 12. Międzynarodowym Festiwalu „Konfrontacje Teatralne” szykuje się ekspansja ze Wschodu?

Janusz Opryński: To efekt zainteresowania Rosją jako tematem festiwalu. Teartr rosyjski to wielka instytucja z ogromnymi tradycjami. Poza tym dochodzą stamtąd udokumentowane głosy, że współczesna dramaturgia rosyjska – tacy autorzy jak Griszkowiec, Kolada, Wyrypajew, Kosienko, Zujew czy Sorokin – stoi na bardzo wysokim poziomie. Chcemy się temu przyjrzeć i porozmawiać o tym, doprowadzić do spotkania w sobotę krytyków Katarzyny Osińskiej i Agnieszki Piotrowskiej z Tadeuszem Słobodziankiem i innymi ludźmi piszącymi sztuki i do próby ustalenia, co jest bliskiego pomiędzy dzisiejszą dramaturgią rosyjską i polską. Mam taka tezę, że obecne dramaty z Rosji pozostają w związku z wielką literaturą tego kraju. Że odbywa się dialog z Dostojewskim, Czechowem, Mandelsztamem, Brodskim, Jerofiejewem czy Sorokinem, który w aurze narkotycznej wizji, przenosi nas nagle do „Idioty” Dostojewskiego. Tak np. działa Iwan Wyrypajew, którego „Dzień Walentego” zaprezentuje teatr z Olsztyna, a pokażemy także jego wybitny film „Euforia”. W ogóle polecam cztery towarzyszące festiwalowi pokazy filmowe. Jest wśród nich „Cztery” Ilji Chrzanowskiego, a nie ma obecnie bardziej dramatycznego obrazu Rosji niż w tym dziele. a teatry rosyjskie dopełnią białoruskie, bo ich reżyserzy uczyli się w szkołach rosyjskich. Cieszę się na Teatr Wolny z Mińska i jego bardzo ciekawy spektakl „Pokolenie Jeans”.

* Drugi nurt rozpoczynajacych się Konfrontacji Teatralnych, to spektakle, do których – a jeśli dobrze policzyłem jest ich cztery – festiwal dołożył swą rękę jak producent?

Współproducent. Chcę, żeby w przyszłości był to główny nurt festiwalu. Współprodukowaliśmy „Lizystratę” Teatru „Pod celą”, która jest wielkim eksperymentem, bo grają w niej osadzeni w Areszcie Śledczym. Bardzo wspierałem Łukasza Witt-Michałowskiego w tym pomyśle i tylko mogę żałować, że jego spektaklu nie mógł dopełnić akurat chory Rick Cluchey, który skazany na dożywocie, stworzył w więzieniu San Quentin spektakl wg Becketta, a gdy go warunkowo zwolniono, grywał u samego Becketta, m.in. w „Ostatniej taśmie Krappa”. Dołożyliśmy też ręki do produkcji „Mammy Medei” Teatru Polskiego z Poznania i „Spacerowicza” warszawskiego Teatru Koło, odkrycia bardzo ciekawgo pisarstwa Roberta Walsera, no i poniekąd tak powstał w Nadrzeczu koło Biłgoraja, firmowana przez Fundacje Kresy 2000 „Klątwa” Wyspiańskiego w mojej reżyserii. Ale jest i piąte takie przedsięwzięcie. Dołączyliśmy się do autorskiego projektu Tadeusza Słobodzianka, szefa Laboratorium Dramatu, realizowanego razem z Teatrem NN, wakacyjnych warsztatów w Nasutowie, łączących laboratoryjną pracę reżyserów, aktorów i dramaturgów, a poświęconą historii Żydów lubelskich. Czytane będą dramaty „Chciałabym zostać Żydówką” lublinianki Anny Mireckiej (pracowała kiedyś w Kurierze – przyp. AM) i „Żyd” Artura Pałygi. Tereaz było za mało czasu, ale może na przyszły rok będą z tego gotowe spektkle.

* I tę rolę producenta uważasz za najważniejszą dla przyszłych odsłon Konfrontacji?

To jest droga dla festiwalu. Tak robią te wielkie, jak w Awinionie czy Edynburgu, chociaż nas nie stać jeszcze na ich rozmach. Festiwal powinien stwarzać nowe zjawiska, zawsze je zauważać, być przy ich rodzeniu się, pozostawać czujnym obserwatorem. Czyli czeka nas odchodzenie od funkcji impresaryjnej, od jedynie zapraszania teatrów. Skoro Lublin stara się być w 2016 r, Europejską Stolicą Kultury, to może już wcześniej zdobędziemy się na jedną wielką współprodukcję w stylu awiniońskim czy edynburskim.

* Jakie jeszcze ważne wydarzenia będą miały miejsce na tegorocznych Konfrontacjach?

Oczywiście winkrustowana jest weń uroczystość nadania honorowego obywatelstwa Lublina Ricie Gombrowicz, która gościła na festiwalu poświęconym twórczości Witolda Gombrowicza. Obecność Wielkiej Damy jest dla nas wielkim wyróżnieniem, ale chciałbym, żeby nie była ona traktowana jako żona pisarza. Jest ona odrębną instytucją, która z ogromną cierpliwością i mądrością a przy tym z sukcesem podjęła trud propagowania jego twórczości na świecie i w Polsce. To w czwartek, a jutro rozpoczynamy niezwykle szlachetną muzyka Wojciecha Waglewskiego, zespołów Voo Voo i Trebunie Tutki, która wraz ze słowami ks. prof. Tischnera zabrzmi w niezwykle dla nich odpowiedniej scenerii dziedzińca klasztoru ojców Dominikanów.

Z rosyjskim akcentem

Kategorie:

Tagi: / / /

Rok: