Żar(t) młodości

Czegoż jeszcze mogło brakować do szczęścia Teatrowi im. Hansa Christiana Andersena w dniu (dokładnie: w wigilię) rocznicy urodzin swego patrona? Kiermasz – to w otoczce premiery – z udziałem trójki znakomitych autorów literatury dziecięcej się udał. Na widowni prawie komplet publiczności, reagującej czasami aż za bardzo żywiołowo (wyróżnienie dla pewnego ancymonka, ale zorienowani wiedzą, że to „bestia teatralna”, bo syn aktora). Na scenie praprmiera sztuki stworzonej na motywach baśni tego, którego imię teatr nosi i któremu – ku radości odbiorców – święto funduje. Doprawdy, mieli prawo w niedzielę 1 kwietnia być szczęśliwi artyści i pracownicy Teatru Andersena. I nie jest to primaaprilisowy, dziś już spóźniony żart.

Żartem scenicznym była natomiast zaprezentowana w świątecznym entourage’u sztuka. Konrad Dworakowski, autor i reżyser w jednej osobie, skroił „Księżniczkę na ziarnku grochu” według słynnej baśni Andersena, ale – ku pewnemu rozgoryczeniu konserwatystów – demokratyzując jej wydźwięk. Groch ni w ząb nie chciał pozostawić siniaka na delikatnym arystokratycznym (?) ciele i to nie on nie dał spać Księżniczce, ale żar miłości do Królewicza Budynia. I tak oto nastąpiło pierwsze przemieszanie żartu z żarem. Do drugiego doszło na poziomie wykonawczym. To żar młodości ekipy realizatorów, ich zaangażowanie w żartobliwy, ale przez to wcale nie łatwy spektakl (zrobić dobrą komedię to bardzo poważna sprawa), zadecydował o sukcesie całego przedsięwzięcia.

No, bo tak: tekst tej sztuczki jest w zasadzie żaden. Jego nośność treściowa ogranicza się do andersenowskiej anagdoty, którą w programie przedstawienia zdołano zawrzeć na jednej stronie formatu pocztówki (ładne są te nowe programy w Andersenie i funkcjonalne – można komuś kartkę wysłać). Autor adaptacji zbytnio nie trudził się nad mnożeniem scen i pisaniem misternych dialogów czy dowcipów. Ot, król Kisiel zasroma się nad iście egzystencjalnym pytanim „po co żona?”, ale nie będzie się wcale śpieszył z odpowiedzią, ot, rzuci zwalającą z nóg swą głębią sentencję „kto nie je, jest nienajedzony” i tyle. Rzecz jednak w tym, że autor wierzy, iż to, czego on nie napisał, podciągnie w przedstawieniu reżyser a niemal rówieśni mu aktorzy (chyba nawet od niego nieco starsi) go w tym owocnie wesprą. I tak się dzieje!

Grający Króla Kisiela Bogusław „Beniu” Byrski, pyta wstającą ze sterty poduszek Księżniczkę: „Jak się spało, sucho się wstało?”, ale obudowuje to takim rechotem samozadowolenia, że momentalnie mamy z tego wątpliwej urody dowcipu budzącą zdrowy śmiech etiudkę aktorską. Wcześniej będzie się wcielał w Księżniczkę II i zrobi z niej pełnokrwistą postać, jakkolwiek ta za wiele nie ma do powiedzenia i w ogóle jest w każdym calu przezabawny. Zamiennie gra i pozostała dwójka aktorów. Magdalena Kiszka – istny żywioł teatralny o talencie równym energii zeń emanującej – wcieli się i w Królową i w Księżniczkę I i w Najprawdziwszą Prawdziwość a Radosław Kaliski safandułowatego Ochmistrza zamieni bez trudu na nonkonformistycznego Królewicza Budynia czy na bardzo charakterystyczną Księżniczkę III.

Przemienność ról w tym spektaklu granym w żywym planie z lalkami animowanymi na naszych oczach, jest jego siłą pospołu z żywiołowością młodych aktorów pracujących w Teatrze Andersena dopiero pierwszy sezon. Tu się wciąż coś dzieje. Nie w kręgu słowa – w sferze działań teatralnych. Fikołajtki, salta, pogonie (nim Król dogonił w wielkim pałacu karconego synalka, ten zdążył dorosność – czyż to nie ciekawy skrót w akcji bajki dla dzieci?), podskoki, nieustanny ruch, nurkowanie pod firanki wybujałego tronu z oknem, jedynego elementu w skrótowej scenografii Andrzeja Dworakowskiego (tylko on, prywatnie ojciec reżysera, jest przedstawicielem starszego pokolenia w tym towarzystwie), który zostanie „ograny” do cna, do ostatniej możliwości mobilnego decorum, śpiew i tańce do melodyjnej, wpadającej w ucho muzyki Gabriela Meneta, który najwięcej inwencji wykazał przy muzycznym ilustrowaniu charakterów poszczególnych księżniczek (a to nutka hiszpańska a to walczyk z klawesynem a to zaskakujący dixiland z dęciakami co się zowie) – oto główne tworzywo przedstawienia, które daje gwarancję wspólnej zabawy i kapitalnego odbioru przez tak samo rozbrykaną młodą publiczność.

Starsi w tym czasie mają prawo z uznaniem dumać o sprawności aktorów i napędzanym żarem młodości ich zaangażowaniu w spektakl dany im jako niezwykła szansa w karierze w Teatrre Andersena, bo przecież – i tu słowa uznania dla dyrektora Włodzimierza Fełenczaka za to, że zdecydował się na taki krok – rzadko się zdarza w teatralnym światku, żeby artyści niemal debiutujący na nowej dla nich scenie (jakkolwiek każdy z nich ma za sobą jakąś sceniczną przeszłość w Wierszalinie, Olsztynie czy Bielsku – Białej), otrzymali w prezencie swoją „własną” sztukę, swój kameralny, poręczny spektakl a dowodził nimi reżyser, który jeszcze nie zdążył obronić dyplomu na teatralnej uczelni. W ich działaniach czuje się wdzięczność z ten gest, za tę szansę podaną na tacy. Oni obdarzają „Księżniczkę na ziarnku grochu” szczerym uczuciem a ta afektacja przenosi się na nas, odbiorców.

I czegóż więcej mogłby życzyć sobie Teatr Andersena w dniu urodzin swego patrona? Szczęścia pełnia!

Andrzej Molik

Konrad Dworakowski Księżniczka na ziarnku grochu. Żart sceniczny na motywach H. Ch. Andersena. Reżyseria – Konrad Dworakowski; scenografia – Andrzej Dworakowski; muzyka – Gabriel Menet. Prapremiera w Teatrze im. H. Ch. Andersena w Lublinie 1.01.2001 r.

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: