Zawodowi naciągacze

FELIETON ZADOMOWIONY

Człowiek już stary a wciąż głupi. Obiecuję sobie solennie, że będę się pilnował i nie dam się już więcej wziąć na lep pięknosłowia zawodowych złotoustych naciągaczy, których można nazwać też zawodowymi ogłupiaczami i ciągle daję się nabierać na ich propozycje. Stukają do naszych drzwi reprezentanci różnych firm, często takich z których usług już korzystamy, dzwonią na numer komórki, który nie wiadomo jak zdobyli, nachodzą w pracy traktując nas protekcjonalnie jak starych kumpli i jak nie przegonimy ich w cholerę w pierwszych słowach, robią nam wodę z mózgu profesjonalnie wciskając coś bez czego – według ich słów – wprost nie da się żyć. Należy to do ich obowiązków, bo z tego żyją, ale niekiedy – zdecydowanie poniewczasie, gdy się już obudzimy z ręką w nocniku – mamy ochotę ich odnaleźć, wcisnąć w złotą gębę rachunek, na który nas swą manipulacją skazali i podpalić go tak, jak podpalało się kawałki gazety wciśniętą miedzy paluchy nóg nielubianego delikwenta w starej, okrutnej zabawie zwanej „polski rower”, którą wykorzystał Roman Polański w jednym ze swoich pierwszych zagranicznych filmów.

Niedawno szukając wizytówki koleżanki trafiłem w kolekcji na telefon do panienki, która umówiła się ze mną rok temu z kawałkiem w dziś śp. knajpie Szeroka 28. Nie zrobię jej powyżej opisanej krzywdy, bo to kobieta, ale powinienam. Nie wiedząc o co chodzi, przyszedłem i wysłuchawszy długiego wywodu na temat walorów karty kredytowej City Bank i luksusów jakie zaroponował on pracownikom mojej firmy, dałem się namówić na podpisanie odpowiedniej umowy. Karta była mi tak potrzebna jak lodówka na Biegunie Południowym, bo już posiadałem dwie ze swojego banku, a jednak zgłupiałem i pobrałem cudo, ktore mi miało jeszcze bardziej ułatwić życie a i oszczędzić pieniądze. Przeprowadziłem nią zaledwie dwie transakcje (dokładnie zakupy, które miały być bez prowizji) i zaniechałem używanie karty, bo zaczęły przychodzić jakieś koszmarne rachunki, upomnienia a obietnica, że City Bank będzie się rozliczał z moim bankiem bez mego udziału okazała się wierutnym kłamstwem. Karta leżała bezużytecznie a listy z monitami wciąż mnie straszyły. Wreszcie zadzwoniłem do CB i powiedziałem, żeby się ode mnie odczepili i że rezygnuję z karty. Gdy odniosłem ją do siedziby banku przy Kowalskiej, zobaczyłem dlaczego ten musi używać takich chwytów i szukać frajerow przez ładne panienki. W marmurowym piętrowym pałacu byłem w środku dnia jedynym klientem! W moim banku jest zawsze tłum.

Podobna była przygoda z panem z Netii, ktory zastukał do domu i powiedział, że taryfa wg której płacę za telefon jest przestarzała, wychodzi z obiegu, a on mi zaproponuje nową, dużo bardziej korzystną. Od tej pory bulę za rachunki i dwa razy więcej niż dawniej i zęby bym facetowi chętnie powybijał, bo dodatkowo Netia – co już tu opisywałem – blokuje mi tanie połączenia do USA i na szkocką komórkę mego pracującego tam dziecka, udając głupa, że połączenie jest chwilowo niemożliwe. One takie są cały czas! Ale bić człeka, ktory wykonywał swą robotę byłoby nieetyczne, na dodatek to przecież moja wina, że dałem się wpuścić w maliny.

Dałem się niestety i kolejny raz. W tym przypadku zadzwonił naganiacz z UPC czyli mojej kablówki, mówił do mnie słodko „panie Andrzeju” i zaoferował za złotówkę podłączenie Canal+. A że był maj, trwała faza ply-off ulubionej przez syna NBA, a mecze koszykowki tej amerykańskiej ligi transmitował tylko ten kanał, wszedłem w to. Nie posłuchałem uważnie, ile będę w sumie płacił, nie poszedłem do biura UPC na Sądowej tylko z gorącą głową chciałem zrobić latorośli frajdę. I mam za to! Finały NBA dawno się skończyłe a mnie ogarnia przerażenie przy ogladaniu bankowych wydruków z opłatami dla UPC za kablową tv. W czerwcu za maj płaciłem jeszcze 56 zł, w lipcu za czerwiec już 79 zł, potem za lipiec aż 89 zł, a ostatnio za sierpień aż-aż 101 zł z groszami. Strach pomyśleć, ile UPC zaśpiewa mi za wrzesień nim zdołam się z całego tego interesu wypisać. I czy – gdy już to uczynię – nie dowiem się, że trzeba uregulować różnicę za początkową promocję. Słowem – ja przysięgam sobie to kolejny raz – strzeżcie się tych uśmiechniętych zawodowców, ktorzy sa zwykłymi naciągaczmi liczącymi na naszą naiwność, brak czujności i leceważenie szczegółowej analizy podsuwanych do podpisu umów.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: