Zdrowie na budowie

Zdrowie na budowie

Zaczęłem ten felieton pisać nim wszystko dookoła pokrył biały puch, ale przysięgam, że poruszony w nim temat nie stracił przez to nic z aktualności. Śnieg ma to do siebie, że którgoś dnia bez wątpienia stopnieje i problem odżyje, być może nawet w zmultiplikowanej formie. A problem jest stary jak świat, z tym, że jest to problem, z którym cały zachodni świat sobie radzi, ale my nie, nawet wtedy – jak się okazuje – gdy uruchomione są przy tym zachodnie środki. Problem nazywam symbolicznie zdrowie na budowie, bo zdrowie można stracić już tylko od patrzenia na to, co się dzieje na polskich, a tu konkretnie na lubelskich budowach, nie mówiąc o przebywaniu w ich toksycznych okolicach.

Zaczniemy od przykładu lokalnego, to znaczy inwestycji miejscowej (środki i wykonawcy), jednocześnie przykładu kontynuacji twórczej myśli budowlańców z lat realnego socjalizmy, gdy byli takimi paniskami całego przestworza, że wszyscy im się w pas kłaniali byleby tylko cokolwiek budowali i z ziemi wyrastały jakieś domy, szkoły, fabryki… Na Podwalu działa szkoła podstawowa, do której postanowiono dobudować kolejne skrzydło. Z tej wąskiej ulicy pod saromiejską skarpą nie można (chyba na szczęście) na budowę wjechać ciężkim sprzetem, więc ciężarówy jeżdżą obok targu za Zamkiem od i do ul. Unii Lubelskiej. Jeżdżą przecinając wyłożoną elegancką kostką ścieżkę spacerową bięgnącą od kościoła św. Wojciecha za targ i dalej. Gdy nadeszły jesienne słoty, na budowie objawiło się to, co „normalne” we wszystkich takich miejscach – totalne błotne bajoro. Sprzęt skutecznie tę breję rozjeżdżał, a ciężarówki wyjeżdżające z budowy ciągnęły na kołach tony błota także na ten elegancki chodnik. Nie było mowy o przejściu go suchą stopą. Ubłocone po kostki buty to najmniejsza kara dla pieszych, bo przecież na śliskim błocie można było też wywinąć uroczego koziołka i wylądować w nim na pupie.

A teraz o budowie zachodniego inwestora, o Plaza Center przy Lipowej a więc w śródmieściu, gdzie ruch, także pieszy, większy niż za Zamkiem. Inwestor z racji oszczędności, a może także zobowiązań kontraktowych zanagażował na budowę polskich wykonawców i to był początek nieszczęścia, bo ci wkroczyli na nią ze swymi starymi, wyżej opisanymi nawykami. I tu z budowy wyjeżdżał ciężki sprzet i ciagnął na kołach błoto, które zalegało na chodniku biegnącym wzdłuż Lipowej, było roznoszone na butach aż na przystanek MPK przy cmentarzu, wnoszone w ten sam sposób do autobusów i trolejbusów. Istny błotny koszmar, bazkarna samowolka budowlańców działających pod sztandarami zachodniego zleceniodawcy.

Ten zaś bez wątpienia musi wiedzieć, że taka działalność u niego na Zachodzie nie uszła by mu na sucho. Niejednokrotnie przyglądałem się w Hiszpanii, Włoszech, Francji czy w Niemczech jak oni to robią. Jeśli modernizuje si budynek tkwiący pomiędzy innymi, pod oknami stawiany jest ogromny matalowy pojemnik, do którego prowadzi z góry szeroka rura przeznaczona do wysypywania gruzu i śmieci. W moim Valladolid, do którego tak chętnie tu powracam cały ogromny Teatro Calderon wyburzono całkowiecie w środku, pozostaiając tylko zewnętrzne mury, a jednak przez kilka lat trwania modernicacji nie zobaczyłem w okolicy żadnego błota na ulicach. Na nowych budowach, tam gdzie prowadzone są głębokie wykopy i wywrotki wywożą ziemię, robią to inaczej. Działa system kolejnych myjek. Koła ciężarówek są tak pucowane, że nie mają prawa wywieźć na sąsiednie ulice i chodniki ani grama błota. Inaczej wykonawcy, a w zasadzie inwestorzy płacą tak horrendalne kary, że odechciewa się im się o takich zabazpieczeniach budów zapominać. Naszym władzom i ich zbrojnemu ramieniowi – Straży Miejskiej, przypominamy o takiej możliwości ukarania firmy fundującej nam Plaza Center i błotne kąpiele wkół niego.

A póki co, cieszmy się, że problem przykrył śnieg i Boże Narodzenie przeżyjemy (oby!) bez dodatkowych błotnych atrakcji. Wesołych Świąt!

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi:

Rok: