Zwyciężą wszyscy?

CEREMONIA OTWARCIA XX ZIO W TURYNIE

Vinceró! Vinceró! – słowami arii „Nesum dorma” z opery „Turandot” Pucciniego oznajmił chęć zwyciestwa Luciano Pavarotti, a zebrani na stadionie sportowcy, a zapewne i wszyscy kibice przyjęli deklarację wielkiego tenora do siebie podnosząc wielki tumult. Zapadła największa na świecie kurtyna na 1600 m kw.. Zapłonęły fajerwerki. Można było uznać, że XX Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Turynie naprawdę się rozpoczęły.

Z ceremonii otwarcia kolejnych igrzysk rzadko kto pamięta oficjalne przemówienia, więc i teraz mało prawdopodobne jest, że będziemy po latach wspominać przydługi wywód szefa komitetu organizacyjnego Valentino Castellaniego, nieco bardziej zwarte przemówienie przewodniczącego MKOl Jacquesa Rogge czy nawet tradycyjną formułę otwarcia wypowiedzianą prze prezydenta Włoch Carlo Azeglio Ciampiego. Każdy zapamiętuje to, co mu najbardziej przypadło do gustu, a w piątkowym widowisku było co wybierać. Komentatorzy TVP twierdzą, że na zawsze zapisze się nam w pamięci ruchomy obraz prezentujący poszczególne fazy lotu narciarskiego skoczka zanimowany przez 413 wykonawców, ale to przecież ich sąd. Nie należy wątpić, że znajdą się tacy, którym – jak niżej podpisanemu – główna bohaterka słynnego obrazu Sandro Boticellego „Narodziny Wenus” będzie już latami kojarzyć się z piękną modelką Evą Herzigovą w odpowiednio udrapowanej fryzurze i unoszącymi się nad nią dwoma postaciami, symbolami wiatrów popychających muszlę bogini. Znajdą się i tacy, którzy długo pod powiekami będą nosić „Bal potworów” z części „Od Renesansu do Baroku” z damami w wysokich na 4 m krynolinach, tancerz z sercem na wierzchu i kręcący spirale czerwony bolid z części „Od Futoryzmu do Przyszłości”, walc w sukniach łaciatych jaku krów w odsłonie poświęconej siedmiu krajom alpejskim, gołąb ułożony na rusztowaniu prze ludzi-pająki… Zaś w sercu im pozostanie przyjmowany w absolutnej ciszy apel pokoju Yoko Ono i „Imagine” Johna Lennona wyśpiewane przez Petera Gabriela.

Jeśli nawet nader skromni Włosi od razu ogłosili, że było to najświetniejsze widowisko świata, nie sposób nie docenić ich wysiłku i zaangażowania do dzieła wielkich twórców. To imponujące, że stroje projektował nie tylko kreator mody Armani, ale i stylista samochodowych karoserii Pinifarina. Że sekwencją o duchu igrzysk zajął się Mark Fisher, legendarny producent „The Wall” Pink floyd w Berlinie, a choreografię do fantastycznej sceny Słońca i Księżyca zrobiła laureatka Oscara Gabriele Pescucci. Musieli przy tym baczyć na masowe gusta i dlatego dla publicznści i sprawozdawców ważniejsze się stało, że flagę olimpiską wnosiły aktorki Spohia Loren i Susan Sarandon, niż to, że obok szła wybitna sportsmenka Maria Mutola czy lauretka Pokojowej Nagrody Nobla Wangari Mathai (dobrze, że Lech Wąłęsa załapał się do tego na poprzednich ZIO przed feminizacją niosących). Organizatorzy przed zapaleniem znicza sprytnie rozpalili dyskusję, czy słusznie ostatnia w sztafecie z olimpijksą pochodnią było Stefannia Bellmondo i czy nie powinien ogień wystrzelić na te 57 m w górę z rąk Alberto Tomby? Oby pytanie te nie stało się ważniesze od tego, czy – jak chce nie tylko Pavarotti – będą igrzyska turyńskie zwycięstwem. I czy zwyciężą wszyscy. Nawet sportowcy polscy.

Andrzej Molik

Kategorie: /

Tagi: /

Rok: