Zaczarowani tańcem

WERSJA 2 artykułu, który ukazał się w Kurierze Lubelskim opublikowana w Gazecie Grodzkiej

Jeszcze niedawno mówiło o się o Lubelskim Zagłębiu Teatralnym, przy czym chodzi tu o teatry nierepertuarowe. Scena Plastyczna KUL, Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice, Provisorium, Kompania Teatr, Scena 6, Grupa Chwilowa, Teatr NN, wcześniej Gong 2, Dren 59… Dużo by wymieniać. Część już nie istnieja, ale to dzięki nim powstawały znaczące festiwale dramatu – Studencka Wiosna Teatralna, Konfrontacje Młodego Teatru. Te ostatnie po likwidacji w stanie wojennym, z inicjatywy szefów pięciu teatrów reaktywowano w 1996 r. jako Międzynarodowy Festiwal „Konfrontacje Teatralne”. Ale już rok później, trochę niespodziewanie dla środowiska zajmującego się teatrem ekspresji słownej i plastycznej, a dzięki Hannie Strzemieckiej, prowadzącej trochę na uboczu Grupę Tańca Wspóczesnego Politechniki Lubelskiej powstał w tym samym Centrum Kultury inny festiwal – Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca

Niedawno skończyła się dziewiątą już odsłona Spotkań i stają się one konkurencją dla starszego brata, u kórego w ostatniej odłonie też zdarzył się spektakl teatru tańca – „Trzy siostry” z Japonii. MSTT mają swoją niezwykłą atmosferę, bo dzięki temu, że większość przyjeżdżających choregrafów prowadzi przez cztery dni imprezy taneczne warsztaty, tak jak na dawnych festiwalach studenckich zespoły są cały czas na miejscu, a nie – jak na Konfrontacjach – wpadają, grają i na drugi dzień wyjeżdżają. To pozwala na integrację, wymianę myśli, gorące dyskusje. Mają też Spotkania swoją własną wyrobioną publiczność bezbłędnie reagującą na propozycje teatrów, choć niekiedy obdarza ona niektóre spektakle przesadnym kredytem zaufania, tak jak np. w tym roku było w przypadku propozycji Holendrów czy Francuzów. No i mają speklakle, po obejrzeniu których czujemy się zaczarowni tańcem.

IX MSTT otworzyły Lubelski Teatr Tańca spektaklem „Snooker” (to work in progress, ocenę należy pozostawić do premiery) i Grupa Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej zachwycającą teatralnie wizją naszej codzienności pt. „Piejo, dziobio, gdaczo…” Choreograf Hanna Strzemiecka przystąpiła do pracy z tak mocnym przesłaniem i tak świetnie poprowadziła szóstkę bardzo sprawnych i sugestywnych tancerek tworzących samoubezwłasnowalniający się babiniec, że ta grzęda kur domowych urosła do rangi symbolu. Śmiech utyka w gardle, bo to bardzo smutna refleksja na temat wielu grup społecznych, u których normą staje się grzech zaniechania. Kierująca festiwalem Strzemiecka pokazując już na inaugurację ten spektakl z udziałem aż sześciu tancerek ustawiła dla 9. Spotkań poprzeczkę na najwyższym poziomie. Paradoksalnie – przynajmniej do czasu – jego poziom łatwiej było osiągnąć realizacjom małym, dwuosobowym czy solowym niż spektaklom wielkoformatowym, w których tańczyła większa ilość wykonawców.

Szwajcarzy z Kompanii Linga (ale także Polka Katarzyna Gdaniec, która dołożyła ręki do choreografii), w „zapakuj mnie” zajęli się łatwym dziś i zbanalizowanym tematem konsumpcjonizmu, którym trudno rozbudzić emocje. Ale też potrafili stworzyć sceny o wielkiej sile, a sekwencja duetu ze zraszaczem, to czysta liryka fantastycznie wyczarowana przez tancerkę i tancerza z najwyższej światowej półki. Holendrzy z Rogie & Company, pokazali od początku pretensjonalny, mocno wydumany, grany w scenografii i kostiumach w guście amatorskiego teatrzyku z lat 60. spektakl „Klucz do celi mnicha”. i cały mit Holandii jako fabryki teatrów tańca padł. Francuska Compagnie Stanislaw Wisniewski sprawiła ogromny zawód. Emigrant Wiśniewski nie poradził sobie z autobiograficznymi „Portretmi”, które miały być rozliczeniem z własnym wygnaniem z kraju ogarniętego nocą stanu wojennego. Nie było ani myśli, ani zauroczenia, a co gorsze, nie było tańca.

Dopiero czwarty, finałowy dzień IX MSFF przywrócił nieco wiarę w duże spektakle. Nie przypominam sobie z wszystkich dziewięciu festiwali tak mocnej tanecznej sceny, jak chwytająca za gardło, rozliczająca się z tragiczną historią okupacji Litwy przez sowietów długa sekwencja walca z „Maskarady” Chaczaturiana w spektaklu „Strefa Aseptyczna lub Pieśni Litewskie” Teatru Tańca Aura z Kowna. „Czar zwyczajnych dni – Sen świętego” ongiś stałego gościa, teraz powracającego do Lublina po trzech latach przerwy Śląskiego Teatru Tańca z Bytomia sprawiał wrażenie produkcji epigońskiej. Ale zbyt często powtarzający się Jacek Łumiński (przeniósł ze swych starych realizacji całe sekwencje, m.in. scenę konkursu z balonikami) wciąż wspaniale prowadzi siódemkę tancerzy i oglądanie ich zbiorowych układów to najczystsza przyjemność.

Drugi biegun to soliści i duety. Wojciech Mochniej i Tomasz Wygoda z polsko-kanadyjski W&M Physical Theatre pokazali w „Made in Polska – muzeum wyobraźni” taniec na skończenie profesjonalnym poziomie i tylko szkoda, że na koniec poszli w stronę efekciarskiej rozliczeniowej publicystyki. Dwie Kamy – Jankowska i Jezierska – z Te t Kam, chociaż nie wszystkich zadowliły damskim przesłaniem „Raidho Ben Wunjo”, dysponują godną podziwu inwencją i językiem tańca o nowatorskim brzmieniu.  Marta Pietruszka swą „Śmiercią Ofelii” doskonale wpisała się w to, co było najwięszą siłą IX MSTT: w sukces małych form tanecznych. Najbardziej zapracowali nań Amerykanie. Oglądając ich w pełni odczuwa się jaka jest potęga tańca i nim przemawiającego teatru.  W spektaklu „23:59:59” Joe Alter Dance Group wchodziliśmy do mieszkania tancerzy  i tam rozgrywał się osobisty dramat niemocy, starzenia się artysty (Alter) pocieszanego przez partnerkę (Elizabeth Swallow). Była to ujmująca prostotą, pełna czułości życiowa opowieść z pięknym przesłaniem, że razem we dwoje można jeszcze wiele zdziałać. Największym wydarzeniem festiwalu stały się jednak popisy Souloworks/ Viewsic Expressions z USA. Pieć etiud perełek! Czarnoskórzy Amerykanie Andrea E. Woods i Germaul Barnes potrafią – a szczególnie on – w swych solówkach wytańczyć wszystko, od żarliwej modlitwy nago („Drapieżny ptak modlitwy”) czy oswobodzenia z więzów konwencji („Maksymalna wolność”) Andrei, po duchowość („Nie/ Widzialne bramy”) czy piramidalny dowcip („Gotowy…?”) Germaula. Osobliwie ta humorystyczna miniatura z swingową muzyką Cole Portera  długo zapamięta rozentuzjazmowana publiczność. Tańcząc na finał razem, w premierowym „Dawniej i dziś” tancerze pozwolili sobie na ironiczną diagnozę Ameryki, w której pieniądze spełniają rolę mydła, tak że i czarny może się wybielić, co podkrślili tańcząc do typowej muzyki białych – country. Takie cudeńka windują lubelski festiwal na wyżyny nieosiągalne przez wiele innych.

Andrzej Molik

 

Kategorie:

Tagi: / / / /

Rok: